1988 "Ruleta": W powietrzu zawisł mętny mrok [RECENZJA]
Jednym z tych, którzy doskonale wiedzą, jak wywołać zamieszanie w niezależnym świecie jest 1988. Przypomnijcie sobie tylko prime time Synów - działo się, prawda? Teraz producent otrzymuje kolejną szansę lawirowania między niezalem a mainstreamem i ponownie wychodzi z tego obronną ręką.
Ciężki żywot mają płyty producenckie w Polsce, zwłaszcza mainstreamowe lub te, które zdobi logotyp dużej wytwórni, ale nijak się mają do głównego nurtu. Raz, że jest ich niewiele, a dwa, że często ich poziom pozostawia wiele do życzenia. Przypomnijcie sobie tylko przezroczystość "+18" Kubiego Producenta - jak duże były oczekiwania i jaki był zawód. Efekt finalny jest taki, że po trzech latach już nikt o albumie nie pamięta, o singlach i najgłośniejszych numerach z projektu również.
Optyka trochę zmienia się z produkcjami Deemza i Magiery. Tutaj producenci dowieźli aż miło, chociaż klasycznie ucierpieli przez gości, którzy nie potrafili utrzymać poziomu (halo, Kodexy...). Pierwszy imponował różnorodnością i ostatecznie potwierdził, że dobre numery nie trafiają mu się przypadkiem, wrocławianin zaś kazał na projekt czekać bardzo długo i za pomocą "Feat." streścił całą swoją karierę - znalazło się tam zarówno trochę staroszkolnych zajawek, jak i kilka podkładów trafiających w bardziej współczesne gusta.
Nieprzypadkowo wspominam o tej trójce na początku, ponieważ kilka wspólnych z nimi punktów można u 1988 znaleźć. Oczekiwania wobec "Rulety" były olbrzymie, istniały też nadzieje, że album może w końcu ostatecznie pozwoli odpędzić się od wrażenia, że producent, mimo mocnego projektu z Włodim, jest tym drugim z Synów. No i że ponownie pod egidą polskiego Def Jamu, mimo nietypowego stylu, uda mu się jeszcze szerzej wybić i zaprezentować osiedlowych nawijaczy na bardzo nietypowych jak na nasze warunki podkładach. Jak w końcu wyszło?
Bardzo dobrze. Podążając za "FUBU" nie jest to płyta dla followersów, czy kolejnych subów na kanale, ale dla tych, którzy od płyt producenckich albumów oczekują pełnego zaprezentowania skilla, odkrycia nowych twarzy oraz konfrontacji MC's i wokalistów z muzyczną wizją producenta.
1988 wykreował tu taką aurę, że brud można zdrapywać ze ścian, niepokój i mrok ciągnie się przez całą długość, co przekłada się na stylówkę, której próżno szukać u krajowej konkurencji. "Ruleta" to umiejętny mariaż trapowych syntezatorów powiązanych z ciężkim basem, często toczących się w ślimaczym tempie i zahaczającym o ambient, jak chociażby w końcówce "Plecaka", z którym próbuje powalczyć Tymek. Kiedy trzeba 88 sięga po defjuxowe klimaty, jak w "Ciągle stoję" czy w "Bilecie", gdzie indziej potrafi uśmiechnąć się w stronę jaśniejszej, bardziej przystępnej strony - "Game over" z m-eve to skandynawskie downtempo z popowym zacięciem, które powinno zachwycić nie tylko tych, dla których ambitniejsza odmiana popu zaczyna się w radiowych pasmach po północy.
Oczywiście są tu też mocno alternatywne wycieczki, początkowo nieznośne, jednak cholernie chwytające po krótkiej chwili obcowania. "Szum TV" atakuje basem od samego dołu, "Utkaj mordę" imponuje tłem, w którym dzieje się dosłownie wszystko, a "Lejtmotyw" psuje się sam poprzez nieznośnego w tym przypadku autotune'a, który ma przecież rację bytu w takich "Złotych dzieciach". Taki to kontrast.
Można odnieść wrażenie, że cała warstwa muzyczna zlewa się w jedną całość, jednak wyznacznikiem jakości są tu wokale, które tak dobrze wpływają na ocenę końcową. "Ruleta" może pod tym względem zaimponować - raperzy, często z innej łapanki i inną siłą przebicia na scenie, są w większości idealnie dopasowani do podkładów. Weźmy takie "FUBU" - kto, jak nie Hałastra, która znowu zaprasza do swojego uniwersum?
Doskonale wpasował się też Miły ATZ, który w najbardziej brytyjskim w zestawie "Zapomnianym bruku" daje popis linijkami takimi jak "Ciągle poza domem, zwiedzanie okolic / Zapomniany bruk z daleka od stolic / Także osiedlowy tryb to mój trzeci rodzic", a Sydoz w tym samym numerze zapewnia, że nie wpada tu na sezon. I co ważne, nie daje powodu, żeby mu nie wierzyć.
Mocną reprezentację ma Warszawa. O ile Kosi i Gicik A'mane robią "tylko" stołeczny ferment w "Ciągle stoję" to już na prawdziwą wycieczkę po WWA na gastrofazie zapraszają Wilku i Berson w "Locie przez miasto". Pierwszy, dość archaiczny, jakby zatrzymał się na wysokości trzeciej Molesty, ale z wersami pokroju "W starym domu rosołek i tatar / Gringo burger, joint w podwórku, na relaksie wracam" i "Na traphouse więcej dilerów niż gości / Wilku jedzie grubo, ale często pości" daje nadzieję, że ta solówka jeszcze kiedyś ujrzy światło dzienne, natomiast młodszy kolega zapewnia, że zawsze jest co zajarać i na Śródmieściu ma Amsterdam.
Mało zieleni? Proszę bardzo, Włodi klasycznie odpala jointa od jointa w "Bilecie". I niech robi to dalej, bo mimo monotematyczności ciągle chce się go słuchać, a w momencie kiedy jego zwrotkę uzupełniają szorstkie wersy Hadesa i Siwersa, to tym bardziej można poczuć się tak, jakby chodziło się po chmurce.
Nasi w większości zdecydowanie sobie poradzili z wizją 1988, jednak docenić trzeba też innych. Brytyjczyk Onoe Caponoe może wydawać się ciekawostką na otwarcie, ale to przecież uznana ksywka na wyspiarskiej scenie, która w najlepszy sposób przedstawiła się polskiemu słuchaczowi. W dodatku na dzień dobry w "Diamond deep". Świetnie też wypadają wokalistki - m-eve dodaje oddechu i pozwala na chwilę odsapnąć od coraz to większych mądrości męskiego grona, jeszcze lepiej wypadają Kacha i Margaret w "Bajkale" z luźno rzuconym, ale jakże tu celnym "Nie masz wrażenia, że aura kwaśna jak kimchi?".
Żeby nie było aż tak różowo, to trzeba się też czepiać niektórych. Mati Szert ze swoim "rozkminki - pajęczynki" pozwala chociaż raz przy "Rulecie" się uśmiechnąć, ale taka zagrywka w tym klimacie jest dość komiczna. Dziwnie się też słucha Rasa w "Złotych dzieciach" - naturalnym środowiskiem wydaje się być muzyka bliska soundtrackom z odzieżowych sieciówek, a nie ze zdewastowanych piwnic.
Nie można też zapomnieć o świetnej robocie wykonanej przez DJ-a Zetena - wielkiego natężenia skreczy i popisów na gramofonach może zbyt wiele nie ma, ale jego praca to kolejny element hip-hopowej układanki, który ubarwia najlepsze dotychczasowe dzieło 1988. "Rulecie" dominacja na OLiSie nie grozi, za to wielce prawdopodobna jest już okupacja końcoworocznych list. Niby kolejne solo, ale brzmi jak pierwsze, bo za nic nie można się czegokolwiek spodziewać. I dlatego jest to takie dobre.
1988 "Ruleta", Def Jam Recording Poland
8/10