"Aloha Opus Magnum vol. 1": Zombie wyszli z podziemi [RECENZJA]

Tak jak kolektyw Szybki Szmal poskładał tu kiedyś polską scenę rapową, tak jego dawni członkowie mają propozycję przeznaczoną raczej dla dotychczasowych fanów. Choć innym też nie zaszkodzi, jeśli będą cierpliwi, może dowiedzą się czegoś o stylu i o świecie.

Okładka płyty "Aloha Opum Magnum vol. 1"
Okładka płyty "Aloha Opum Magnum vol. 1" 

Aloha to marka, za którą stoi Michał "Proceente" Kosiorowski, warszawski raper z dwudziestopłytowym dorobkiem, epikurejczyk z dziennikarskim okiem i wyzierającą z co któregoś wersu literacką ambicją. Razem z Łysonżim - stołecznym bezczelem, rozpoznawanym po wyraźnie akcentowanych, dzielonych wersach budujących cwaniackie, gadane flow - panowie rozpoczęli jako producenci wykonawczy serię woluminów. Zaprosili na nie reprezentację "seryjnych czempionów w dziedzinie hip-hopowej ekspresji". Ten pierwszy właśnie opisuję.

Zacznę może od tego, że label ma tradycję wydawania bardziej "rozstrzelonych" form, mixtape'ów bądź projektów, a trzypłytowa "Aloha 40%" sprzed dekady, na której na trzech zróżnicowanych klimatycznie krążkach zameldowało się ponad stu gości, była i jest dla Procenta powodem do dumy i perłą w wydawniczej dyskografii. Przy samym pierwszym albumie siedziało wówczas dziesięciu różnych autorów muzyki.

Na tym tle "Opus magnum" to zdecydowanie opus minor. Ponad 70 procent materiału produkuje eksploatowany bezlitośnie Mayor, który w 2020 przygotował Michałowi cały "Dziennik 2020" i ponad pół "Cytrynychmielcebede". Występuje - nie licząc remiksu - pięć rapujących osób. Sami stali współpracownicy, koledzy (i koleżanka) z ekipy Szybki Szmal, w tym Mały Esz, z którym Pro nagrał w 2019 płytę i mixtape. Jeżeli chcecie zapytać, czy ten przegadany wstęp służy temu, że najnowsze dzieło może wydawać się monotonne i przewidywalne, to cóż, właśnie tak się sprawy mają. I to najpoważniejszy cios, który trzeba mu zadać.

Rozumiem, że bez szaleńczego stylu Kalego (nie, nie tego z Krakowa) i przy minimalnej zawartości cierpkiego humoru Ciecha nie ma co nawet przykładać szybkoszmalowej miary, ale po co sięgać w przeszłość, skoro na tle świeżo wydanego WCK "Opus magnum" też wydaje się ospałe i marudne. Nie wiem jakim prawem "Pieniądze" trafiły na singel. Na tym mulistym, nużącym trapie brzmią jakby twórcy zwlekli się do studia po ciężkim dniu w pracy.

Tu aż prosiło się o "Aplikację", gdzie Łysonżi z Procentem wchodzą sobie w słowo wymieniając się na mikrofonie, a bit Wizzo to jakiś zdrowo pochrzaniony, energiczny cyberpunk. W tym numerze jest wszystko, czego reszcie płyty brakuje - zwłaszcza poczucia nagrywania razem, interakcji, a nie długich zwrotek kładzionych po sobie jak uszy.

I tu koniec narzekań, a może nawet, tak dla równowagi, podana na talerzu główna zaleta. A jest nią stale wysoka jakość bitów i wersów, zupełnie bez wpadek. Tak jak Mayor zawsze brzmi i zawsze dba o detal, tak Proceente, nawet wypisany, rzuca linijki dokądś prowadzące, bez przypadku - od Ingmara Bergmana do Eddiego Murphy'ego jest u niego parę słów, zauważy, że Holecka ma uśmiech Jokera, zarzuci punchline pokroju "Płodzę wersy jak dzieci i czekam aż zaczną płacić mi alimenty".

To, że Wdowa z dziewczyny stała się kobietą nie stępiło jej puent, ani nie osłabiło nastoletniej żywotności na bicie. Emazet, wieczny dopełniacz projektów, nadal bywa surowy, człowieku, jak tatar, niemniej umie skupić uwagę na sobie, pokombinować. Kiedy w otwierającym "Nigdy nie jest za późno" gracz Łysonżi wyskakuje zadziornie z Bryantem i Nipseyem Hussle, wiecznie stonowany Mały odnosi do Kerouca i Kossaka. Takie kontrasty służą kawałkom, zaś ten, zwłaszcza w bardzo współczesnym remiksie Szweda SWD, powoduje, że wykrywacz bangerów wyje na dzielnicy.

Niech miarą tego, czym może przekonywać ta ekipa będą "Dzieci smogu". Te ładne, smutne pianinka, od których rap powinien uciec wreszcie jak najdalej, Mayor podał z ostrym basem i taką podziałką rytmiczną, że jednak odruchowo nie przełączysz. I całe szczęście, bo w tym gorzkim zestawieniu oczekiwań z rzeczywistością jest pełno dobrych wersów.

"Nie mam duszy na ramieniu, mam ziomków pod ręką / na sumieniu blizny, a w sercu niebo i piekło" - rapuje epicko, po muszkietersku Procent. "Uciszą tych, którzy szukają tu wiecznej atencji / dzisiaj nie masz zdania, jutro możesz nie mieć pensji" - z właściwą sobie celnością wystrzeliwuje Łysonżi, raper coraz poważniejszy, coraz plastyczniejszy, kradnący "Warsaw Parano" niezapominalnym obrazkiem bab szarpiących się o drożdże. "Na ich bibę wjadę tylko jak Latkowski do Sopotu" ciśnie Wdowa z pogardą, która jest nie tyle złotem, co platyną.

Raperzy nie odstają od podkładów. Przeciwnie, w "Ostatnim dniu" słuchać na przykład jak styl Małego Esz przytula się do tego brudnopołudniowego noir. Nic dziwnego, taką muzykę raper hołubił od debiutu. "Revolver", będący niczym trapowa próba Ennio Morricone, jest w sam raz na parę strzałów kowboja Łysonżiego.

Ciechowi posłużyło z kolei zremiskowanie "Hawajskich Patoli" przez Magierę. Agresja, ołów i wrocławska masakra basem niepaczkowanym tworzą naturalne środowisko dla sarkastycznego "Wbijam w to, jak mam być szczery / rapujący youtuberzy i polski post-thuggeryzm / Ok, boomer, jak jest dla Ciebie lipa / włącz se 'Full clipa' i odliczaj do nowego Kendricka". To linijki z cyklu "kto ma wiedzieć, ten wie", jednak jeśli lekcje z Gang Starra, Young Thuga i polskiej sceny są odrobione, to tego nie da się nie zacytować.

Jeżeli nuda ma oznaczać taki poziom, to nie zaszkodzi się częściej nudzić. I czekam na kolejne woluminy.

Różni artyści "Aloha Opus Magnum vol. 1", Aloha

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas