Open'er Festival 2023
Reklama

To już jest koniec! Tak wyglądał ostatni dzień Open’er Festival 2023

Open'er Festival w 2023 roku dobiegł końca! W Gdyni bawiło się ponad 110 tys. ludzi, a imprezę zwieńczył spektakularny show Kendricka Lamara. Nie zabrakło też wykonania największego hitu tej edycji wydarzenia, czyli utworu "Poland" Lil Yachty'ego. Co jeszcze działo się ostatniego dnia festiwalu?

Open'er Festival w 2023 roku dobiegł końca! W Gdyni bawiło się ponad 110 tys. ludzi, a imprezę zwieńczył spektakularny show Kendricka Lamara. Nie zabrakło też wykonania największego hitu tej edycji wydarzenia, czyli utworu "Poland" Lil Yachty'ego. Co jeszcze działo się ostatniego dnia festiwalu?
Lil Yachty podczas koncertu na Open'er Festival 2023 /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Podczas ostatniego dnia Open'era wszystko funkcjonuje jak w zwolnionym tempie. Tłum wolno gromadzi się na festiwalu, a ochroniarze, pracownicy techniczni, ale też i dziennikarze zbierają resztki sił przed "ostatnim tańcem" na tegorocznej imprezie.

O 17 ostatni raz w tym roku wystartował Tent Stage, gdzie śpiewała lubiana przez publiczność Kaśka Sochacka. Godzinę później na głównej zjawił się natomiast Bedoes. Zapowiedziany przez youtubera Gargamela (był też jego koncertowym DJ-em) Bedi wystąpił z uplecionymi włosami oraz czarnym stroju z kamizelką kuloodporną. Bydgoszcz to Compton? Takiego zdania jest raper, który w podobne wdzianko ubrał swojego scenicznego kolegę Kuque 2115. Na gitarze natomiast panom z 2115 przygrywał chłopak, którego Bedoes odnalazł na TikToku. Piękna historia, nawet jeśli nie będzie miała swojej kontynuacji, to młody gitarzysta na pewno zapamięta, że grał dla całkiem pokaźnego tłumu.

Reklama

Sam Bedoes przypomniał też historię o jego burzliwej relacji z festiwalem. W piosence "1998" rapował, że na Opku nigdy nie zagra, bo dowiedział się, że nie szanuje kobiet. Być może u Bediego dostrzeżono zmianę i postanowiono się z nim pogodzić. A jak się godzić to z wielką pompą. I taki był też jego koncert, który na końcu przekształcił się w występ składu 2115.

Początek ostatniego dnia na nastrajał pozytywnie jeśli chodzi o frekwencję, jednak po godzinie 18 ludzie zaczęli wchodzić na teren festiwalu ogromnymi chmarami i kilkadziesiąt minut później teren wydarzenia było o wiele ciaśniej.

Lider Warhaus Maarten Devoldere, znany też z grupy Balthazar, wyczuł podczas swojego koncertu wibracje ostatniego dnia imprezy. "Wyglądacie na zmęczonych. Ostatni dzień, co?" - rzucił do tłumu. Chwilę później zagrał jeden ze swoich singli z płyty "Ha Ha Heartbreak" i wytłumaczył, że podczas tej piosenki na jego koncertach rozstało się już 13 par. "Jeżeli ktoś ma ochotę, to teraz jest najlepszy moment" - zachęcał. Nikt ostatecznie się nie skusił. Szkoda, to mogłoby być całkiem odświeżające! W końcu coś innego niż zaręczyny.

"I took the wock to Poland" - ta piosenka była tu właściwie puszczana niemal w każdym możliwym momencie i stała się nieoficjalnym hymnem tej edycji Open'era. Raczyli nią publiczność DJ-e przed koncertami. Lizzo, Major Lazer i Central Cee wspominali o niej na swoich koncertach. Można było usłyszeć ją w co drugiej strefie i jeszcze kilku innych miejscach. Obstawiam, że w świadomości części artystów z USA to obecnie jedyne skojarzenie z Polską. Piosenka pokonała pierogi, Roberta Lewandowskiego i polską kiełbasę.

Jej autor w końcu dotarł do Polski (ciekawe czy wziął ze sobą wspomniany wock - odsyłam do linka, nie chodzi wcale o azjatycką patelnię, w której możesz zrobić smażony makaron). Sam koncert nie różnił się formą od większości hiphopowych koncertów. Yachty opowiadał o tym, jak chciałby mieć polską dziewczynę, zarządził minutę ciszy dla Juice WRLD’a, urządził bitwę na wodę (inna sprawa, że pomysł był mało trafiony, gdy na festiwalu znów padało).

No i w końcu doszliśmy do "Poland". Yachty, który nazwał się Mr. Poland i uznał, że może reprezentować Polskę na świecie, rozkręcił pogo podczas wykonania tego numeru. Celebrowanie go trwało naprawdę sporą chwilę. "Polsko, tu jest mój operator, to nagrania zobaczą miliony osób, zobaczy je cały świat, sprawcie się dobrze" - krzyczał, a chwilę później tłum skakał i krzyczał refren jego ostatniego hitu. Na pożegnanie Yachty powtórzył refren numeru jeszcze raz, a następnie publika rozbiegła się w różne kierunku szukając dachu, bo na terenie festiwalu pogoda znów zrobiła się niefajna.

Spore grono pobiegło na Rinę Sawayamę  i pochwalam ich wybór, bo sam się tam znalazłem i bawiłem się znakomicie. Mógłbym powtórzyć wczorajszy akapit o Caroline Polachek, bo to jest niepojęte, że Rina w Polsce nie ma odpowiedniego rozgłosu. Na scenie jest petardą, ma świetny kontakt z publicznością, a jej piosenki na żywo porywają do tańca. Wokalistka zdecydowała się w trakcie koncertu zmienić trzykrotnie swoją stylizację, a koncert kończyła w czerwony kostiumie i w czerwonej kowbojskiej czapce, przypominając nieco Shanie Twain skrzyżowaną z Lady Gagą.

Gdy wybiła godzina 22 wszyscy popędzili na koncert Labrintha. Wszyscy liczyli bowiem na to, że plotka o występie Zendayi jako gościa specjalnego, okaże się prawdą. Niestety, mimo wielkich nadziei, aktorka i piosenkarka, która na Coachelli wykonała z muzykiem dwa numery, tym razem nie sprawiła niespodzianki Polakom.

Jeżeli ktoś w takim razie pojawił się przypadkiem pod sceną główną, zobaczył naprawdę dobry koncert. Nie byłem wielkim fanem, gdy ogłoszono Brytyjczyka gwiazdą wieczoru, ale nieco zmieniłem o nim zdanie. Czysty, bardzo mocny wokal, chwytliwe melodie i mnóstwo emocji. I to przede wszystkim emocjami zachwycił Labrinth nie tylko mnie, ale i publiczność.  Piosenkarz przypomniał historię jego sąsiada, Polaka, którego spotykał na swojej ulicy od lat i potrafił się z nim porozumieć mimo językowych różnic.

Po chwili wokalista podzielił się z publicznością ważną wiadomością. 1 lipca muzyk został ojcem, a na świat przyszła jego córka - Aura Sapphire Zemar Mckenzie. "Dziś świętuje coś większego ode mnie. Nowe życie" - mówił ze sceny Open’era.

Headlinerem dnia zazwyczaj jest gwiazda, która występuje o godzinie 22, jednak tym razem zamykający scenę główną Kendrick Lamar skradł ten tytuł swojemu brytyjskiemu poprzednikowi na Orange Main Stage. Jeszcze przed koncertem wiele osób deklarowało, że na tegorocznego Open’era przyjechało właśnie dla pochodzącego z Compton rapera.

Gdy myślę o koncertach Lamara w Polsce, przypominam sobie jak w 2015 roku wystąpił podczas Live Festival na krakowskich Błoniach, gdzie pojawił się krótko po wydaniu swojego wybitnego "To Pimp A Butterfly". Był to skromnych rozmiarów występ, który teraz wydaje się śmieszny w porównaniu do tego, co widzieliśmy na tegorocznym Open’erze.              

K.Dot od tamtego czasu rósł w siłę (chyba bez ryzyka można określić go najlepszym i najbardziej wpływowym raperem na świecie), wydawał kolejne świetnie przyjęte albumy oraz dopracowywał swój show do perfekcji. Obecnie jest to imponujące, przemyślane widowisko z bogatą pirotechniką i live bandem, drastycznie odmienne od wielu rapowych koncertów, które po prostu wyglądają biednie.

Jak zmieniał się Open'er przez ostatnie 20 lat? Czytaj w Tygodniku Interia!

Raperzy podczas swoich występów, w ramach jakiegokolwiek urozmaicenia muszą integrować się z publiką. Ale nie Kendrick, on odhacza kolejne punkty swojego spektaklu, pokazując widzom swoją wizję hip hopu oraz świata. Nie jest celebrytą, nie jest o nim głośno w sprawach pozamuzycznych, nie ma oczywistych hitów, a jednak przyciąga gigantyczną publikę (największą w tej edycji Open’era). Tego wieczoru wygrała muzyka, tego wieczoru wygrała autentyczność artysty.

Już po zakończeniu Open’era organizatorzy podali, że od 28 czerwca do 1 lipca w Gdyni na tej edycji festiwalu bawiło się 110 tys. osób. Zapowiedziano też, że Open’er Festival 2024 odbędzie się w dniach 3 - 6 lipca 2024.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy