Reklama

Telewizyjni idole w sidłach show-biznesu

Kiedy utalentowany wokalista wygrywa muzyczny show, wydaje się, że drzwi kariery otworzyły się przed nim na oścież. Tymczasem to początek poważnych kłopotów, czego przykładem kariery Alicji Janosz, Krzysztofa Zalewskiego i Macieja Silskiego (z polskiego "Idola"), a także Adama Lamberta (amerykański "Idol") czy Joe McElderry'ego (brytyjski "X Factor").

Miliony widzów przed telewizorami. Prowadzący wyciąga z koperty nazwisko zwycięzcy. Wielka radość, łzy wzruszenia. Z sufitu sypie się konfetti. Jurorzy oklaskują nowo narodzoną gwiazdę na stojąco. Niezliczone gratulacje i uściski. Jak w bajce. Kopciuszek został księżniczką.

W niedzielę, 5 czerwca, Ada Szulc, Gienek Loska i Michał Szpak powalczą o zwycięstwo w pierwszej polskiej edycji "X Factor". Jeszcze nie wiedzą, że znaleźli się w potrzasku.

Jak najszybciej

"Te programy nie są dobre, ponieważ jeśli już pojawi się w nich jakiś piękny głos, to i tak zostaje przerobiony przez maszynę i zamieniony w muzyczny fast food. Przecież krowa jest o wiele piękniejszym stworzeniem żywa, a nie w postaci hamburgera" - argumentuje Damon Albarn, znany m.in. z Blur i Gorillaz.

Reklama

"Ten show wygląda jak konkurs karaoke w telewizji, w którym uczestnicy są wpychani w foremki. Każe się im być Mariah Carey, Whitney Houston lub Boyzone. Nie uczy się ich bycia wyjątkowym i jedynym" - krytykuje tego typu programy Sting.

Wytwórnia płytowa, która otrzymuje w prezencie od telewizji utalentowanego wokalistę, nie myśli o jego rozwoju artystycznym, tylko o jak najszybszym przekuciu zdobytej popularności w konkretny wynik finansowy. Każdy tydzień, każdy miesiąc zwlekania z wydaniem albumu, obniża potencjalną sprzedaż.

- Potraktowano mnie przedmiotowo i szybko odwalono robotę, bo istotny był szybki zysk - wspomina w rozmowie z INTERIA.PL Alicja Janosz, zwyciężczyni pierwszej edycji "Idola" z 2002 roku. Wokalistka po raz pierwszy tak szczerze opowiada o tym, co działo się krótko po jej triumfie w programie.

- Pamiętam, jak usłyszałam, że jeśli będę opóźniać wydanie mojego albumu, zablokuję wydanie płyt pozostałych laureatów "Idola". Teraz w życiu bym nie pozwoliła na taką emocjonalną manipulację - podkreśla Alicja.

Ponieważ liczy się tempo, wokaliści otrzymują gotowe utwory skrojone pod uśrednionego, radiowego słuchacza. Ich zadaniem jest tylko podłożyć głos.

Wciąż panuje przekonanie o niewybrednych gustach masowej publiczności, mimo regularnych sukcesów propozycji, której tej tezie zaprzeczają (przykład z ostatnich tygodni - Maciej Maleńczuk w repertuarze Włodzimierza Wysockiego).

Pokutuje następujący tok rozumowania: jeżeli wokalista zdobył popularność w telewizji, to płyta musi być przygotowana pod kątem telewizyjnych odbiorców, a zwłaszcza pod kątem komercyjnych radiostacji.

Nikt nie chce ryzykować ambitniejszego repertuaru. Tym bardziej, że przygotowanie wartościowej muzyki - jeśli już przy kulinarnych analogiach jesteśmy - trwa znacznie dłużej niż przygotowanie piosenkowego hamburgera. No i w przypadku niepowodzenia, mogą polecieć w wytwórniach głowy.

Telewizyjny idol poniósł klęskę? Co ma na swoje usprawiedliwienie dział PR-u, marketingu, co na to product manager? Tzw. muzyka środka wydaje się być najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Nawet jeśli płyta nie będzie się oszałamiająco sprzedawać, to przynajmniej piosenki będą grane w radiu.

Taśmowa produkcja

- W dużych wytwórniach pracownicy zajmujący konkretne stanowiska mają swoje zadania do wykonania. Jedna osoba zajmuje się kontaktami z prasą, druga z telewizją, trzecia z radiem. Ktoś zostaje twoim product managerem, ktoś inny decyduje, czy piosenki wejdą na płytę, czy trzeba zmienić słowa lub czas trwania utworu. To wygląda mniej więcej jak produkcja taśmowa u Forda, tylko zmieniają się płyty i ludzie, których pracownicy wytwórni reprezentują - opowiada nam Alicja Janosz.

Przerabianie wokalnych perełek na muzyczny fast food doskonale ilustruje przykład z rodzimego "X Factor" - w jednym z odcinków na żywo zaplanowano wspólny występ uczestników do hitu Ricky'ego Martina - "She Bangs". I nie było zmiłuj - Gienek Loska, uliczny bluesman, musiał udać się na zajęcia z Agustinem Egurrolą, a potem, wraz z pozostałymi uczestnikami, pląsać w rytm przeboju na oczach milionowej publiczności. Wyobrażam sobie, co musiał wtedy czuć. Nie bez przyczyny Zbigniew Hołdys twierdzi, że muzyczne programy łamią karki.

Inną przyczyną wtłaczania laureatów muzycznych show w ciasne foremki jest konwencja tych programów. Są to bowiem konkursy karaoke - wygrywa ten, który najbardziej przekonująco wykonuje utwory innych artystów (tutaj częściowo wyłamał się polsatowski program "Must Be The Music", w którym wykonawcy mogli prezentować swoje własne kompozycje). Widzowie czasem podświadomie głosują na piosenkę, którą lubią, a nie na młodego wokalistę. Mistrzowie karaoke często w ogóle nie mają preferencji co do kierunku, w którym chcieliby podążać. Wtedy w oczywisty sposób skazują się na repertuarowe decyzje wytwórnianych product managerów, producentów czy dyrektorów artystycznych.

- Ponieważ większość z nich jest wytworem komercyjnego programu, tak naprawdę nie mają nic do zaoferowania oprócz umiejętnego śpiewania coverów. Nie nazwałbym tego klęską, tylko normalnym stanem rzeczy, bo nie wszyscy muszą odnosić sukces po zgaszeniu świateł show telewizyjnego - mówi portalowi INTERIA.PL Piotr Kabaj, szef polskiego oddziału wytwórni EMI.

Zarzuty Alicji Janosz

Zwyciężczyni pierwszej polskiej edycji "Idola" zwraca uwagę na przedmiotowe, a nie partnerskie, traktowanie laureatów. Wspomniane poganianie jej przez wytwórnię BMG nie jest jedynym przykładem.

Alicja Janosz wspomina, że wielokrotnie wypraszano ją z biura szefowej, by porozmawiać o jej płycie bez udziału nastoletniego żótłodzioba, który ma śpiewać, a nie mieć własne zdanie, albo nie daj Boże - pomysły.

Przekonała się o tym, gdy przyniosła do wytwórni utwór nagrany z Piotrem Banachem (Hey, Indios Bravos).

- Odrzucono nasze demo, argumentując to tak, że piosenki są zbyt ambitne, a ja mam śpiewać dla ludzi - irytuje się nasza rozmówczyni.

Alicja przekonuje, że nie paliła się, by śpiewać słynną "piosenkę o jajecznicy", która stała się powodem tylu drwin. Słowa do tego dzieła napisała Patrycja Kosiarkiewicz.

- A po tyłku dostałam ja - zauważa Janosz i przyznaje, że wbrew swojej opinii została także nakłoniona do wielu decyzji wizerunkowych, zakładania określonych strojów czy przyjęcia pseudonimu "Alex".

Ubezwłasnowolnienie artystyczne wokalistki dobrze charakteryzuje pewna anegdota:

- Do mojego menedżera zadzwonił wynajęty przez wytwórnię obcy mi producent, który zadeklarował, że robi dla mnie płytę. Zadzwonił, żeby się dowiedzieć w jakiej tonacji śpiewam, bo przygotowywał do mnie singel. Dziś takie pytanie by mnie rozbawiło do łez, bo to kompletny absurd.

- Większość utworów powstała kompletnie poza mną - dodaje Janosz.

Triumfatorka "Idola" ujawniła również, że po zwycięstwie w programie podsunięto jej - a właściwie jej rodzicom - pod nos kontrakt... na sześć albumów! Rodzice i sama Alicja zgodzili się. Później wokalistka musiała stawać na głowie, by tę umowę rozwiązać.

Krótki termin ważności

"Ich nagrania ukazują się przed Świętami Bożego Narodzenia i zawsze zdobywają pierwsze miejsca na listach przebojów, ale co dzieje się rok później? Dlaczego nie jeżdżą w trasy koncertowe, kto jest ich menedżerem? Dlaczego ich kariery nie rozwijają się w odpowiedni sposób? To jest właśnie to, co mnie martwi" - tak Elton John podsumował brytyjską edycję programu "X Factor".

Laureaci muzycznych show to produkty o krótkiej przydatności do spożycia. Ostatnio Simon Cowell, twórca "X Factor" oraz szef wytwórni Syco, zdecydował się rozstać ze zwycięzcami swojego programu: Joe McElderrym i Shayne Wardem. Już nie będzie wydawał ich płyt i prawdopodobnie nikt inny się nie skusi. To praktycznie koniec ich kariery.

Zobaczcie, jak upiorny repertuar przygotowano dla Joe McElderry'ego:


- Czasami brak czasu na nagranie jest złym doradcą i zbyt szybkie nagrywanie albumu, bo artysta jest laureatem show, bo trzeba wydać album przed kolejnym odcinkiem programu, może złamać karierę młodego człowieka - podkreśla Piotr Kabaj, którego wytwórnia ostatnio wydała album Piotra Lisieckiego z "Mam talent".

Chwiejne fundamenty karier laureatów telewizyjnych show to efekt opisanego wyżej mechanizmu przerabiania wokalistów na muzyczny fast food. Nikt nie planuje ich kariery na wiele lat, nikt nie dba o ich artystyczny rozwój, nikt nie zachęca ich do samodzielnych poszukiwań.

Tak zresztą dzieje się na całym świecie. Amerykanin Adam Lambert w "Idolu" zasłynął nie tylko kontrowersyjnym image'em (nasuwają się tu analogie z Michałem Szpakiem), ale również niezwykle teatralnymi, pełnymi ekspresji występami. Gdy jednak ukazała się jego płyta, czar prysł. Lambert nagrał popowe piosenki - takie, jakich słyszeliśmy już miliony. Można przypuszczać, że przepuszczono go przez tę samą maszynkę co Alicję Janosz. Maszynkę, w której najważniejszymi trybikami są: product manager, PR-owiec, radiowiec, wykresy.

A piosenki? Myślenie jest następujące: weźmiemy uznanego producenta, Maxa Martina w USA czy Jarosława Kidawę w Polsce (człowiek, który zrealizuje wszystko, od Pectusa, przez Feel, po Łzy i wreszcie słynną "jajecznicę") i płyta sama się zrobi. Jakby były jakieś opóźnienia, to zawsze można sięgnąć do banku piosenek, bądź nagrać kilka coverów. Albo nagrać prawie same covery, jak to było w przypadku Susan Boyle czy Paula Pottsa.

Czasem się udaje

- Czułam spory dysonans między tym, jaką muzykę nagrywałam, z jaką jestem kojarzona, a tym, jaką jestem osobą. Dlatego miałam ogromną potrzebę nagrania płyty, z której ludzie się czegoś o mnie dowiedzą - powiedziała portalowi INTERIA.PL Monika Brodka, która wygrała trzecią edycję "Idola".

Początkowo nastoletnia Brodka dała się wciągnąć w machinę, na szczęście nie została przez nią wypluta, bo radiostacje bardzo chętnie grały "jej" utwory. Jednak kariera Brodki tak naprawdę zakwitła w 2010 roku, kiedy wydała długo przygotowywany album "Granda" - ambitniejszy, bardziej autorski, bliższy alternatywie niż popowi. Płyta została wyjątkowo ciepło przyjęta przez krytykę, na dodatek świetnie się sprzedawała.

Wokalistka wygrała na tym, że potrafiła w pewnym momencie wyjść ze schematu i forsować swoje pomysły, swoje rozwiązania. Należy też pochwalić drugą stronę, a więc wytwórnię, za to, że pozwoliła jej na to.

Od początku wszystko po swojemu robiła Ania Dąbrowska, która w pierwszym "Idolu" zajęła 7. miejsce. Jej przykład pokazuje, że telewizyjny show może być doskonałą trampoliną do wieloletniej kariery. Pod dwoma warunkami - że nie bierze się udziału w tym cyrku polegającym na jak najszybszym wydaniu płyty z popową papką i że od samego początku próbuje się zaznaczyć swoją autonomię. Tą drogą podążają również bohaterowie "Mam talent" - trio Me Myself And I. Do tego trzeba jednak mieć na siebie pomysł, zanim ten pomysł wymyślą za ciebie inni.

Cyniczna telewizja?

Wszystko (no, prawie wszystko) byłoby okej, gdyby muzycznych show nie przedstawiano jako rewolucji na muzycznym rynku. Z czysto PR-owskich przyczyn sytuuje się te programy niejako w opozycji do tego, co mamy w głównym nurcie, sugeruje się, że oto nadchodzi alternatywa dla muzycznej miałkości, a tymczasem twórczość laureatów tę miałkość jeszcze pogłębia.

"To jest jak opera mydlana, która nie ma nic wspólnego z muzyką. Gorzej, to cofa muzykę o kilkadziesiąt lat. Telewizja jest bardzo cyniczna" - uważa Sting.

Michał Michalak

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy