Relacja z Orange Warsaw Festival 2015 (Dzień II): Rozgrzewka przed Muse
Drugi dzień Orange Warsaw Festival 2015 można porównać do filmu „Avengers: Age of Ultron”. Niby wszystko się zgadza, ale dla wielu dzieło Josha Whedona jest tylko preludium do czegoś większego. Analogicznie prezentowały się sobotnie występy, które można odczytać jako zapowiedź prawdziwych fajerwerków ostatniego dnia imprezy.
Sobota na Orange Warsaw Festival była wyjątkowo trudnym dniem. Oprócz lejącego się z nieba żaru, miasto przyciągało innymi atrakcjami na czele ze spotkaniem Polska - Gruzja na Stadionie Narodowym.
Jeżeli jesteśmy już przy stadionie, na półmetku festiwalu warto wspomnieć o nagłośnieniu i organizacji scen na Orange Warsaw. Zeszły rok był wyjątkowo pechowy pod tym względem. Fani narzekali, że na Narodowym nic nie słychać, natomiast mieszkańcy okolicznych mieszkań skarżyli się, że z obiektu niesie się potężny hałas, skutecznie utrudniający zaśnięcie.
Organizatorzy postanowili przenieść więc imprezę w nieco ustronniejsze miejsce, zapominając jednak o tym, że Tor Wyścigów Konnych Służewiec to otwarta przestrzeń i dźwięk niesie się głośnym echem po okolicy. Mamy więc bardzo zbliżoną sytuację do tej z poprzedniego roku. Mieszkańcy Mokotowa narzekają, że festiwal jest po prostu za głośny.Różnica w stosunku do poprzedniego roku polega na tym, iż muzykę (a nie odbijające się dźwięki) mogą usłyszeć sami festiwalowicze. Problematyczne wydaje się jednak ustawienie scen, które sprawia, że każda z aren częściowo zagłusza drugą.
Leniwą sobotę rozpoczęły występy zespołów Rust oraz Bibobit. Po nich kolejno na imprezie prezentowali się Kamp!, Palma Violets, Organek, Łąki Łan, a także Rusty Cage oraz Young Stadium Club.
Z biegiem czasu na festiwalu działo się coraz więcej. Uwagę na głównej scenie swoim niebanalnym głosem i pomarańczową kreacją przykuwała zdobywczyni BRIT Awards, Paloma Faith. Rockowe kapele Coria i Carrion rozgrzewały publiczność na Rochstar Crew Stage, natomiast w namiocie drugi koncert na OWF 2015 dała Kasia Nosowska, tym razem z projektem solowym.
Nieco przed 21 zaczął się najlepszy koncert tego dnia, który dał Big Sean. Hip hop w tym roku na Orange Warsaw został zepchnięty do głębokiej defensywy, ale pochodzący z Detroit reprezentant G.O.O.D Music nie zawiódł. Raper błyskawicznie przekonał do siebie publiczność. Ta rozczulała się, gdy Sean opowiadał o swojej babci oraz o tym, że jego mama od zawsze w niego wierzyła i wieszczyła mu karierę, mimo iż jego dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Z drugiej strony Amerykanin bez problemu doprowadzał fanki do ekstazy swoim scenicznym zachowaniem, a za punkt kulminacyjny można uznać ściągnięcie koszulki przez rapera. Aż dziwne, że na scenę nie poleciał żaden stanik.
Muzycznie również nie było powodów do narzekań, bo Sean zaprezentował się naprawdę nieźle. Brawa należą się tym większe, gdy zorientujemy się, że jego repertuar koncertowy zawiera również mniej znane numery z jego mixtape’ów (a hitów pokroju "Blessing" czy "I Don’t F...ck With You" raper ma na swoim koncie niewiele).
Zobacz występ fragment koncertu Big Seana:
O tym, że w sobotę na Służewcu nie pojawiło się sporo ludzi najlepiej świadczy obrazek z koncertu FKA Twigs. Artystka uważana przez wielu za odkrycie 2014 roku miała pod namiotem o godzinie 22 mniejszą publiczność, niż Afromental dzień wcześniej o godzinie 19:00. Czy wszyscy nieobecni mogą żałować? Według mnie niekoniecznie. "LP1" to bardzo dobra płyta, jednak sam występ FKA wydaje się być bardziej spektaklem muzyczno-tanecznym niż klasycznym koncertem. Treści jest niewiele, a oczy cieszyć może tylko i wyłącznie zmysłowy taniec artystki (jego nauka od najmłodszych lat nie poszła na marne), którego mogłyby się uczyć zawodowe tancerki erotyczne.
Gwiazdą, który zamknęła zmagania na Orange Stage był Mark Ronson ze swoim DJ-skim setem. Nie ukrywam, że moje podejście do Brytyjczyka w tej roli i na tej scenie, było nieco sceptyczne. Artysta przyznał zresztą, że po raz pierwszy miał okazję prezentować się jako DJ przed tak dużą publikę (zwykle Ronson w line-upach trafia do mniejszych namiotów). Bardzo możliwe, że ktoś wpadł na genialny pomysł, aby z Marka Ronsona zrobić Davida Guettę. Niestety koncept nie mógł wypalić, gdyż Brytyjczyk ma za mało stadionowych przebojów (a właściwie posiada tylko jeden - "Uptown Funk").
W związku z tym publiczność otrzymała godzinną listę przebojów, lekko urozmaiconą wstawkami Ronsona, które w dalszej części seta były coraz odważniejsze. Zgromadzeni pod sceną tańczyli do hitów m.in.: Iggy Azalei, Rihanny, Snoop Dogga, Kendricka Lamara, Kanye Westa, A$AP Rocky’ego, Big Seana, Adele a nawet Daft Punku. Najmniej w tym wszystkim było samego Ronsona. Producent jednak nie narzekał na swój los i niejednokrotnie wykrzykiwał, że OWF to najlepszy festiwal na jakim kiedykolwiek był.
Zobacz fragment setu Marka Ronsona:
Końcówka drugiego dnia to dobry występ Baascha (który na dużych scenach radzi sobie równie dobrze, jak w ciasnych klubach) oraz krótki koncert Molesty Ewenement. Vienio, Włodi i Pelson przegrali ze złymi warunkami atmosferycznymi (burza i ogromna ulewa po raz kolejny były gościem tegorocznej edycji festiwalu). Może gdyby trio raperów z live bandem pojawiło się po FKA Twigs w namiocie, koncert odbyłby się bez przeszkód?