Paradoks Coldplay
12 lat temu szczytem ich marzeń była wzmianka w popularnym tygodniku muzycznym "New Musical Express". Niewiele później, za sprawą singla "Yellow", wylądowali na okładce pisma. A do dziś sprzedali ponad 50 milionów albumów.
W czwartek, 30 czerwca, Chris Martin, Jonny Buckland, Guy Berryman i Will Champion, czyli muzycy tworzący brytyjską grupę Coldplay, wystąpią na festiwalu Open'er w Gdyni. Będzie to ich pierwszy koncert w Polsce.
"No, może poza Slashem"
Od początku, a więc od 1996 roku, kiedy to zaczęli grać razem (nazwali się "Coldplay" dwa lata później), skład grupy pozostał bez zmian. Nie towarzyszyły im żadne skandale - pomijając absurdalne oskarżenia o plagiaty - nigdy nie byli niegrzecznymi rockandrollowcami, nie upijali się na scenie, nie ćpali, nie zdemolowali żadnego hotelowego pokoju - podejrzewam, że nawet ścielili po sobie łóżka.
W 2002 roku wokalista Chris Martin zaczął spotykać się hollywoodzką gwiazdą Gwyneth Paltrow. Są razem do dziś, co więcej, w międzyczasie wzięli ślub i mają dwójkę dzieci.
Podczas jednego z koncertów Coldplay, Chris miał zaprosić na scenę Alicię Keys.
"Za chwilę wystąpi ze mną najpiękniejsza kobieta na świecie. No, może poza moją żoną" - dodał pospiesznie Martin.
Co ciekawe, w analogiczny sposób zaanonsował kiedyś kolegę z zespołu, Jonny'ego Bucklanda.
"Przed państwem najlepszy gitarzysta, jakiego znam. No, może poza Slashem" - usłyszeli rozbawieni widzowie.
Christ Martin to wyjątkowo inteligentny dowcipniś, ale jego życie niespecjalnie interesuje tabloidy, chyba że akurat gdzieś się pokaże z Gwyneth i dziećmi. Do czego zmierzam? Otóż fenomen Coldplay to fenomen czysto muzyczny, nie stoi za nimi przejmująca czy oburzająca historia. Ich siłą są tylko piosenki.
Najciekawsze jest to, że ich fenomen opiera się na paradoksie, który doskonale definiuje Coldplay. Brytyjczycy są jakby dwoma różnymi zespołami w jednym: z jednej strony minimaliści, a z drugiej stadionowcy, kochający rozmach. Czy to w ogóle da się pogodzić?
Zobacz Coldplay w utworze "The Scientist":
Gitarowe kołysanki
Najpierw był minimalizm. Ciepły, debiutancki album "Parachutes" (2000 r.) to zestaw przytulnych, kameralnych ballad, rozbłyskujących od czasu do czasu gitarową kaskadą, wpisującą się jednak w tę formalną oszczędność (bynajmniej nie skąpstwo).
Nieco bardziej podniosły był kolejny longplay - "A Rush Of Blood To The Head" (2002 r.) - najczęściej wymieniany jako najlepsza z czterech płyt w dorobku Coldplay (choć dyskusje na ten temat są oczywiście bardzo zażarte). W tej podniosłości wciąż jednak dominowało ograniczone instrumentarium, nie brakło również utworów na wskroś romantycznych i tęsknych - "Green Eyes" czy "Warning Sign".
Myślę, że najlepiej zamiłowanie do minimalizmu oddaje teledysk do singla "Shiver", pochodzącego z "Parachutes". Oglądamy w nim czterech muzyków Coldplay zwróconych do siebie, wykonujących swój utwór. Wokół nich białe ściany i muzyczny sprzęt. Czterech facetów w zwykłych t-shirtach, postanowiło pokazać język wysokobudżetowym, efektownym teledyskom. Dzięki temu, zamiast na obrazku, możemy skoncentrować się na samej piosence:
Trzeci album "X&Y" nie wyłamał się ze stylistyki, do której przyzwyczaili swoich fanów Coldplay. Skąd więc wzięła się wspomniana "stadionowość" i rozmach?
Przyjęli krytykę na klatę
W zespole, a zwłaszcza w Chrisie Martinie, coś pękło po krytycznej recenzji albumu "X&Y", jaka ukazała się w prestiżowym amerykańskim dzienniku "The New York Times".
"To miało dla nas duże znaczenie. Był to pierwszy poważny atak na nasz zespół. Z większością zarzutów nawet się zgadzałem" - przyznawał potem wokalista.
"NYT" zarzucał Coldplay powtarzalność, podlizywanie się publiczność, tandetną ckliwość, a Chrisowi wytykał, że przesadza z falsetem, chcąc uzyskać efekt kruchego wrażliwca.
Zabolało. Tym bardziej, że jak dowiadujemy się z filmu dokumentalnego "Max Masters Coldplay", wokalista na początku kariery odczuwał kompleksy wobec innych muzyków, takich jak Bono czy Thom Yorke. Nie czuł się też pewnie na scenie. Każde słowo krytyki mocno go dotykało. Po tych kilku latach Martin stał się charyzmatycznym frontmanem, jednak wrażliwość na negatywne opinie pozostała i powodowała, że dawne kompleksy odżywały.
Oliwy do ognia dolał jeszcze słynny producent Brian Eno, którego muzycy Coldplay zaprosili do współpracy nad ich czwartym albumem.
"Przyszedł do nas Brian i mówił coś w stylu: 'wasze piosenki są za długie, za często się powtarzacie, stosujecie ciągle te same chwyty, duże rzeczy to niekoniecznie dobre rzeczy, używacie tych samych dźwięków, słowa nie są zbyt dobre'. On to wszystko zmienił" - opowiadał Chris Martin.
W ten sposób w pełni narodził się Coldplay uwielbiający duże formy i koncerty na stadionach. Zespół zaczął przywiązywać wagę do wizerunku, grafika albumu, nawiązująca do malarstwa, była zaprojektowana z dużym smakiem, a muzycy zaczęli się inaczej ubierać. Koncerty Coldplay otrzymały równie wysmakowaną oprawę. A najlepsze wrażenie robiła chyba pomalowana akustyczna gitara Chrisa.
Oczywiście zmiany nie dotyczyły tylko image'u, ale przede wszystkim muzyki. Na płycie "Viva La Vida Or Death And All His Friends" z 2008 roku w utworach Coldplay usłyszeliśmy całe zatrzęsienie produkcyjnych smaczków, pojawiły się dodatkowe instrumenty perkusyjne, sekcja smyczkowa, a Chris zaczął śpiewać dużo niżej.
A tu już utwór "Lost" dobrze oddający nowe podejście Coldplay do tworzenia:
Kontynuacja nowej drogi
Najnowsze, tegoroczne utwory Coldplay - "Every Teardrop Is A Waterfall" (czy ten tytuł nie jest troszkę pretensjonalny?) i "Major Minus" wskazują, że ta ścieżka rozwoju będzie kontynuowana. Piosenki stały się bardziej dynamiczne, żywsze, szybsze, wykorzystują cały potencjał Briana Eno, są bardzo drobiazgowo aranżowane i pozwalają muzykom, zwłaszcza Jonny'emu Bucklandowi, na popisy.
Wciąż jednak słychać u nich echa tego rozmarzonego, tęsknego stylu, którym zasłynęli na początku kariery. Tylko opakowanie trochę inne.
Brytyjczycy kilka lat temu zostali poproszeni o wskazanie wykonawców, których piosenki najlepiej nadają się do zasypiania. Bezapelacyjnie wygrał Coldplay, i trudno traktować to w kategoriach zarzutu. Przy ich płytach naprawdę przyjemnie się zasypia. Teraz starają się trochę od tego odejść, co jednych fanów niepokoi, pozostali natomiast cieszą się, że grupa się rozwija.
Zobacz Coldplay w utworze "Life In Technicolor II":
Na pewno zespół stał się w trakcie ostatniej dekady typowo stadionową grupą - to właśnie na wielkich, otwartych przestrzeniach, przy kilkudziesięciotysięcznej publiczności wyśpiewującej chóralnie refreny, ich utwory zyskują dodatkowy, metafizyczny wręcz wymiar. Oby tylko Chris Martin w Gdyni był w dobrej formie głosowej - to jeden z najbardziej chimerycznych wokalistów w branży: potrafi zaśpiewać wspaniale, a innym razem głos mu się straszliwie łamie przy tych wszystkich falsetach.
Pewnym można być jednego - na scenie zobaczymy jeden z najważniejszych i najlepszych zespołów na świecie.
Michał Michalak
Zobacz najnowszy teledysk Coldplay: