Mery Spolsky na Open'er Festival: "Wierzę, że każdy pożegna Marysię" [WYWIAD]

Mery Spolsky przez cztery dni Open'er Festivalu występuje ze swoim live actem, który miał premierę kilka lat temu. Teraz powróciła z nim specjalnie na to wydarzenie. O akceptowaniu własnego ciała, planach na wakacje i emocjach towarzyszących w powrocie do spektaklu opowiedziała w wywiadzie z Interią.

Mery Spolsky
Mery SpolskyPiotr Porębskimateriały prasowe

Maja Krawczyk, Interia: Cześć Mery! Jak się czujesz na Open'erze? 

Mery Spolsky: Hello! Dzień dobry very much! Jestem w roli Marysi, więc powinnam czuć się pochmurnie, ale akurat pochmurność i Open'er to jest chyba perfect match. A tak naprawdę jaram się turbo, bo wskrzesiliśmy projekt, którego nigdzie nie graliśmy od dwóch lat - "Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj" - więc nie mam dzisiaj takiego podejścia, że mam ochotę na smutki. Mam ochotę na radość. Gramy go cztery razy - szał!

Występowałaś z tym live actem parę lat temu. Teraz powracasz z nim specjalnie na Open'er Festival, a jednocześnie promujesz "Erotik Erę". Jakie uczucia towarzyszą ci przy powrocie do tego projektu i dlaczego właśnie live act a nie "Erotik Era"? 

- Dla mnie live aktcie ważne było to, gdzie poruszałam temat kompleksów. Moment rozbierania się do samego cielistego body i pokazywanie ludziom swoich wszystkich mankamentów - bo o tym jest jedna z piosenek - to był taki zalążek pomysłu na płytę "Erotik Era". Czuję się ze sobą na scenie najsilniej, kiedy konfrontuję się ze swoimi mrocznymi kompleksami, myślami. Rozbieranie się na scenie sprawiało mi jakąś ogromną przyjemność. Stąd ten koncept, że "Erotik Era" jest o cielesności, o seksie, o pokazywaniu swojego ciała. A tym razem wracamy z live actem, bo "Erotik Era" wybrzmi w Gdańsku 19 lipca na Męskim Graniu. Dla mnie to się złożyło idealnie, bo te dwa projekty są blisko tematycznie.

Wiele osób ma problem z akceptacją swojego ciała, swojej cielesności. Czy ciebie też to dotknęło? Musiałaś pokonać jakąś barierę? 

- Mam ten problem codziennie. Nawet dzisiaj, gdy stałam przed lustrem przygotowując się do koncertu, myślałam sobie: tu nie tak, tu za dużo, tu za mało... To są takie dni, kiedy nagle budzisz się i masz morze kompleksów, a potem nawet nie wiesz jakim cudem one odchodzą i czujesz się, jak Dua Lipa (śmiech) w swojej własnej skórze. To są chyba takie zmiany w podejściu do siebie towarzyszące nam wszystkim. Po to piszę o tym piosenki, żeby pomóc samej sobie poukładać w głowie te rzeczy. I jakoś mi to pomaga. Faktycznie, wyjście na scenę w samym staniku, bikini, to jest doświadczenie, które polecam każdemu, kto ma jakiś problem ze swoim ciałem.

Myślę, że jesteś inspiracją dla wielu osób, którym twoja muzyka i to, w jaki sposób się prezentujesz, pozwala wyjść z własnej strefy komfortu i zaakceptować siebie. Jakie wyzwania towarzyszyły ci przy powrocie do tego spektaklu? To jednak zupełnie coś innego, niż bogata scenograficznie "Erotik Era". 

- Spektakl to jest taki muzyczny monodram do książki "Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj". Jest tam bardzo dużo tekstu, dlatego wracając po dwóch latach do tego projektu bałam się, że wszystko mi już wywietrzało z głowy. Na pierwszej próbie mieliśmy z naszym producentem No Echoesem myśli, że nie pamiętamy nic. Projekt był przecież pogrzebany dwa lata temu, ale jest to niesamowite, że wystarczyła nam jedna próba, żeby następnego dnia wszystko znowu w głowie kliknęło. Można mnie teraz obudzić o trzeciej nad ranem i wszystko mogę wyrecytować od deski do deski.

Jest to dla mnie o tyle wyzwaniem, że na Open'erze panują nieco inne warunki niż w teatrze czy jakimś kameralnym miejscu. Zewsząd gra tu muzyka - nawet teraz to słychać - a projekt ma momenty ciszy, momenty recytacji wiersza. Wyzwaniem dla mnie jest skupienie na sobie pełnej uwagi publiczności, żeby nie była rozproszona tymi wszystkimi nacierającymi zewsząd dźwiękami.

Czyli jednak jest różnica między graniem tutaj, a graniem w domach kultury. 

- To prawda. Do domów kultury przychodzą ludzie, którzy mniej więcej wiedzą na co kupili bilet. To się czuje. A tu jest dla nas przestrzeń otwarta. Do namiotu może wejść absolutnie każdy: zajrzeć, wyjść, może mu się spodobać, nie spodobać. Pierwszego dnia była taka sytuacja, że czułam, że zaglądają tu przypadkowe osoby. Niektórzy z nami zostali, a inni popędzili na inny koncert. I to też jest nowe doświadczenie. Wtedy nabierasz pokory, musisz pogodzić się z tym, że nie każdy lubi Marysię. Trzeba zawalczyć o tę publiczność. Lubię to wyzwanie.

Nie da się ukryć, że ta scena bardzo różni się od tego, co dzieje się wokół. To wyjątkowa inicjatywa. Czy gdzieś jeszcze zobaczymy ten live act, czy to jedyna niepowtarzalna okazja na festiwalu Open'er? 

- Jedyna, niepowtarzalna okazja. Gramy cztery razy, więc wierzę, że każdy znajdzie czas, by nas zobaczyć, pożegnać Marysię. Potem zamykamy projekt na cztery spusty.

No chyba, że znowu zrobisz nam niespodziankę za parę lat? 

- Dla mnie to też była niespodzianka, że wrócimy. Pomysł pojawił się spontanicznie. Myślę, że teraz wrócę do mojej "Erotik Ery". Tego lata mam jeszcze wiele festiwali przed sobą, do których "Erotik Era" będzie bardziej pasować niż Marysia, która jest w czarnej grzywce i jest obrażona na cały świat (śmiech).

Za miesiąc spełniasz swoje kolejne wielkie marzenie - występ na festiwalu Pol'and'Rock. A teraz poczęstowałaś nas z kolei utworem "Santorini". Planujesz czymś jeszcze zaskoczyć? 

- Planuję. "Santorini" pojawi się na winylu "Erotik ery". Wkrótce to wydajemy i znajdzie się tam jeszcze jeden bonusowy utwór, którego nigdzie nie ma, a który gramy na koncertach - "Gotik Lolita". I to też będzie naszym prezentem na lato od nas. Ale moim marzeniem jest, by "Santorini" było hitem lata. Ogłaszam Summer Spolsky!

Czekamy więc na twoje kolejne piosenki i koncerty z niecierpliwością! 

- Super! Dzięki, że mogłyśmy pogadać.

Mery Spolsky zaprezentowała specjalne show na Open'er FestivalINTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas