Zbigniew Wodecki: "Mógłbym już zejść z tego świata"

Klasa, talent, umiejętności, dystans do siebie i chłodne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość - takiego Zbigniewa Wodeckiego mogliśmy poznać i zobaczyć w piątek (2 sierpnia) podczas katowickiego OFF Festival.

Zbigniew Wodecki w Katowicach porwał publiczność
Zbigniew Wodecki w Katowicach porwał publicznośćINTERIA.PL

OFF Festival 2013: Dzień pierwszy

WoodsINTERIA.PL
Uncle Acid & The DeadbeatsINTERIA.PL
Stara RzekaINTERIA.PL
DrekotyINTERIA.PL
Mikal CroninINTERIA.PL
HokeiINTERIA.PL
HeraINTERIA.PL
Girls Against BoysINTERIA.PL
Dope BodyINTERIA.PL
Cloud NothingsINTERIA.PL
AlunaGeorgeINTERIA.PL
1926INTERIA.PL
Zbigniew Wodecki i Macio MorettiINTERIA.PL
Zbigniew WodeckiINTERIA.PL
The Smashing PumpkinsINTERIA.PL
The Smashing PumpkinsINTERIA.PL
The Smashing PumpkinsINTERIA.PL
The Smashing PumpkinsINTERIA.PL
The Smashing PumpkinsINTERIA.PL

Przypomnijmy, że organizowany przez Artura Rojka festiwal prezentuje przede wszystkim muzykę niezależną i alternatywną. Nie oznacza to, że na OFF Festival nie ma miejsca dla wybitnych artystów reprezentujących inne nurty muzyczne. Tak było na przykład w piątek (2 sierpnia), gdy na scenie głównej OFF Festival Zbigniew Wodecki z towarzyszeniem grupy Mitch & Mitch zaprezentował materiał z debiutanckiej płyty wokalisty zatytułowanej "Zbigniew Wodecki". Płyty, która ukazała się jeszcze w 1976 roku - w czasach, gdy co najmniej połowy obecnych na OFF Festival osób nie było jeszcze na świecie.

W rozmowie z INTERIA.PL Zbigniew Wodecki nie krył entuzjazmu faktem - nie bójmy się tego słowa - bycia odkrytym na nowo przez rzesze młodych fanów. Odkrytym nie jako wykonawca hitów w stylu "Chałupy Welcome To" czy "Pszczółka Maja", ale jako twórca wybitnej i chyba trochę przeoczonej płyty - jednej z najlepszych w historii polskiej muzyki pop.

- Dziwne to jest bardzo i właściwie mógłbym już zejść z tego świata. A to dlatego, że ludzie, którzy są młodsi od moich dzieci, czyli muzycy Mitch & Mitch, ludzie bardzo zakręceni na muzykę i bardzo kreatywni, zwrócili uwagę na coś, co powstało prawie 40 lat temu. Na piosenki, które nie wszyscy znają, a którym było bliżej twórczości Burta Bacharacha, Blood Sweat And Tears i tamtym czasom. Oni to wzięli i nagle połączyły się pokolenia - mówił nam wyraźnie zadowolony artysta.

- Moja debiutancka płyta została nagrana w tamtych czasach i pozostała w tamtych czasach. A dzisiejszej młodzieży, po 40 latach mojej bytności na scenie, to wchodzi! Na pewno dostałem nowego kopa. I jeżeli ich to kręci, to znaczy że to jest fajne. Tyle co mam na ten temat do powiedzenia. Może jeszcze to, że musiałem z powrotem nauczyć się 11 tekstów piosenek z tego albumu. Na wszelki wypadek na scenie leżą kartki - dowcipkował pan Zbigniew, który później komentował szaleńczy rozwój współczesnej technologii - rok 1976 i tamte techniki nagraniowe wydają się dziś wyglądać jak z powieści historycznej.

- Współczesna przestrzeń dźwiękowa? Podziało się tak w technologii... Mój ojciec tego nie mógł pojąć, a nawet ja tego nie mogę pojąć, że wysyłam smsa do Chicago czy do Tokio, i te literki rzeczywiście tam lecą. I się do tego nie zderzają z innymi literkami (śmiech). Nie mogę tego zrozumieć. Technologicznie poszliśmy tak do przodu, w sposobie nagrywania muzyki i podejściu do niej. W tym Tokio można nagrać stopę i werbel perkusji, hi hat w Chicago, w Turku gitarę basową, a w Koninie pianino. To są zupełnie inne czasy, niż wtedy. Możliwości instrumentów i efektów są potężne. To daje takie możliwości, że Beethoven czy Bach by oszaleli. Oni musieli stawiać podwójne zestawy instrumentów, by uzyskać potęgę brzmienia - komentuje artysta, jednocześnie zauważając także negatywny efekt skoku technologicznego.

- To jednak ma też drugi koniec. Bywa to efektowne, ale też efekciarskie i można łatwo wprowadzić słuchacza w błąd. Wykorzystują to hochsztaplerzy, którzy lubią sobie grać, ale nie można ich nazwać artystami. Ludzie, którzy interesują się muzyką wiedzą, kto ich oszukuje, a kto nie. A kto jest prawdziwym artystą, to się sprawdzi przy świecach bez prądu. Kto usiądzie z gitarą akustyczną czy przy fortepianie, wykona coś co jest bardzo trudne i piękne, nie będzie sobie pomagał czymś, co gra za niego, wtedy jest artystą - trudno się nie podpisać po tymi słowami Zbigniewa Wodeckiego.

Na koniec zapytaliśmy pana Zbigniewa - według niektórych opinii show-biznesowego człowieka renesansu, bo muzyka, kompozytora, piosenkarza i oczywiście telewizyjnego jurora - o najtrudniejsze role w jego życiu.

- Najbardziej stresująca jest rola skrzypka. Jurorem może być każdy, w tej konwencji w której ja byłem jurorem. Gram na trąbce, gram na fortepianie, bo musiałem się tego nauczyć. Komponuję, bo to mam w genach. Ale tak naprawdę jestem przede wszystkim skrzypkiem. Na dyplomie zagrałem Karłowicza i to z wyróżnieniem, nie chwaląc się albo się chwaląc. Wokalistą zostałem, bo musiałem zaśpiewać kilka piosenek, żeby było mnie stać na komórkę. To jest bolesne i dotyczy wszystkich muzyków, tych genialnych również, którzy nie wpadli na pomysł, by nagrać kilka piosenek, albo Bozia im głosu nie dała. Nie ma sprawiedliwości na świecie i w sztuce też nie ma sprawiedliwości. Tak to jest. Znam wielu genialnych instrumentalistów, muzyków i aranżerów w Polsce, i oni nie mają roboty! Tu człowieka szlag trafia. A mają taki talent... Gdyby tylko ludzie zechcieli ich posłuchać, ale to się nie stanie, bo ludzie nie umieją słuchać - kończy Zbigniew Wodecki, jakby motywując i zachęcając Polaków do sięgnięcia głębiej w polską muzykę - pod skorupę plastikowych gwiazdeczek z kolorowych gazet.

Artur Wróblewski, Katowice

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas