Zbigniew Wodecki: "Mógłbym już zejść z tego świata"
Klasa, talent, umiejętności, dystans do siebie i chłodne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość - takiego Zbigniewa Wodeckiego mogliśmy poznać i zobaczyć w piątek (2 sierpnia) podczas katowickiego OFF Festival.
OFF Festival 2013: Dzień pierwszy
Przypomnijmy, że organizowany przez Artura Rojka festiwal prezentuje przede wszystkim muzykę niezależną i alternatywną. Nie oznacza to, że na OFF Festival nie ma miejsca dla wybitnych artystów reprezentujących inne nurty muzyczne. Tak było na przykład w piątek (2 sierpnia), gdy na scenie głównej OFF Festival Zbigniew Wodecki z towarzyszeniem grupy Mitch & Mitch zaprezentował materiał z debiutanckiej płyty wokalisty zatytułowanej "Zbigniew Wodecki". Płyty, która ukazała się jeszcze w 1976 roku - w czasach, gdy co najmniej połowy obecnych na OFF Festival osób nie było jeszcze na świecie.
W rozmowie z INTERIA.PL Zbigniew Wodecki nie krył entuzjazmu faktem - nie bójmy się tego słowa - bycia odkrytym na nowo przez rzesze młodych fanów. Odkrytym nie jako wykonawca hitów w stylu "Chałupy Welcome To" czy "Pszczółka Maja", ale jako twórca wybitnej i chyba trochę przeoczonej płyty - jednej z najlepszych w historii polskiej muzyki pop.
- Dziwne to jest bardzo i właściwie mógłbym już zejść z tego świata. A to dlatego, że ludzie, którzy są młodsi od moich dzieci, czyli muzycy Mitch & Mitch, ludzie bardzo zakręceni na muzykę i bardzo kreatywni, zwrócili uwagę na coś, co powstało prawie 40 lat temu. Na piosenki, które nie wszyscy znają, a którym było bliżej twórczości Burta Bacharacha, Blood Sweat And Tears i tamtym czasom. Oni to wzięli i nagle połączyły się pokolenia - mówił nam wyraźnie zadowolony artysta.
- Moja debiutancka płyta została nagrana w tamtych czasach i pozostała w tamtych czasach. A dzisiejszej młodzieży, po 40 latach mojej bytności na scenie, to wchodzi! Na pewno dostałem nowego kopa. I jeżeli ich to kręci, to znaczy że to jest fajne. Tyle co mam na ten temat do powiedzenia. Może jeszcze to, że musiałem z powrotem nauczyć się 11 tekstów piosenek z tego albumu. Na wszelki wypadek na scenie leżą kartki - dowcipkował pan Zbigniew, który później komentował szaleńczy rozwój współczesnej technologii - rok 1976 i tamte techniki nagraniowe wydają się dziś wyglądać jak z powieści historycznej.
- Współczesna przestrzeń dźwiękowa? Podziało się tak w technologii... Mój ojciec tego nie mógł pojąć, a nawet ja tego nie mogę pojąć, że wysyłam smsa do Chicago czy do Tokio, i te literki rzeczywiście tam lecą. I się do tego nie zderzają z innymi literkami (śmiech). Nie mogę tego zrozumieć. Technologicznie poszliśmy tak do przodu, w sposobie nagrywania muzyki i podejściu do niej. W tym Tokio można nagrać stopę i werbel perkusji, hi hat w Chicago, w Turku gitarę basową, a w Koninie pianino. To są zupełnie inne czasy, niż wtedy. Możliwości instrumentów i efektów są potężne. To daje takie możliwości, że Beethoven czy Bach by oszaleli. Oni musieli stawiać podwójne zestawy instrumentów, by uzyskać potęgę brzmienia - komentuje artysta, jednocześnie zauważając także negatywny efekt skoku technologicznego.
- To jednak ma też drugi koniec. Bywa to efektowne, ale też efekciarskie i można łatwo wprowadzić słuchacza w błąd. Wykorzystują to hochsztaplerzy, którzy lubią sobie grać, ale nie można ich nazwać artystami. Ludzie, którzy interesują się muzyką wiedzą, kto ich oszukuje, a kto nie. A kto jest prawdziwym artystą, to się sprawdzi przy świecach bez prądu. Kto usiądzie z gitarą akustyczną czy przy fortepianie, wykona coś co jest bardzo trudne i piękne, nie będzie sobie pomagał czymś, co gra za niego, wtedy jest artystą - trudno się nie podpisać po tymi słowami Zbigniewa Wodeckiego.
Na koniec zapytaliśmy pana Zbigniewa - według niektórych opinii show-biznesowego człowieka renesansu, bo muzyka, kompozytora, piosenkarza i oczywiście telewizyjnego jurora - o najtrudniejsze role w jego życiu.
- Najbardziej stresująca jest rola skrzypka. Jurorem może być każdy, w tej konwencji w której ja byłem jurorem. Gram na trąbce, gram na fortepianie, bo musiałem się tego nauczyć. Komponuję, bo to mam w genach. Ale tak naprawdę jestem przede wszystkim skrzypkiem. Na dyplomie zagrałem Karłowicza i to z wyróżnieniem, nie chwaląc się albo się chwaląc. Wokalistą zostałem, bo musiałem zaśpiewać kilka piosenek, żeby było mnie stać na komórkę. To jest bolesne i dotyczy wszystkich muzyków, tych genialnych również, którzy nie wpadli na pomysł, by nagrać kilka piosenek, albo Bozia im głosu nie dała. Nie ma sprawiedliwości na świecie i w sztuce też nie ma sprawiedliwości. Tak to jest. Znam wielu genialnych instrumentalistów, muzyków i aranżerów w Polsce, i oni nie mają roboty! Tu człowieka szlag trafia. A mają taki talent... Gdyby tylko ludzie zechcieli ich posłuchać, ale to się nie stanie, bo ludzie nie umieją słuchać - kończy Zbigniew Wodecki, jakby motywując i zachęcając Polaków do sięgnięcia głębiej w polską muzykę - pod skorupę plastikowych gwiazdeczek z kolorowych gazet.
Artur Wróblewski, Katowice