"Robienie rocka to jest rzeźnia"

Po dwuletniej przerwie związanej z kłopotami zdrowotnymi na scenę wrócił Lech Janerka. W ciągu najbliższych trzech miesięcy muzyk da ok. 15 koncertów. - Jeżeli po tym okresie czasu nie rozłożę się na czynniki pierwsze - to nagram płytę i dalej będę grał - zapowiada.

Lech Janerka - fot. Marcin Obara
Lech Janerka - fot. Marcin Obara 

Przed występem w Katowicach z Lechem Janerką rozmawiali Marcin Bareła i Sławomir Kruk (niebieskagodzina.blog.com).

Parafrazując tytuł pańskiej piosenki, mogę rzec - Jezu, jak się cieszę, że Lech Janerka wrócił na scenę. Jak pan się czuł po dwóch latach przerwy od koncertów?

To miłe jest. Tego typu przyjęcie jest składową legendy rocka and rolla, że artysta gdzieś tam po latach boleści wraca na scenę i zostaje dobrze przyjęty. I tu mieliśmy z tym do czynienia.

Ja w ogóle się nie czuje artystą, ja jestem cwaniaczkiem, który po prostu żył z muzyki przez 25 lat i jakimś psim swędem mu się udawało i dalej się udaje, sądząc po dzisiejszym koncercie. To jest trochę niesprawiedliwe wobec ludzi, którzy są bardziej pracowici, bardziej konsekwentni... No trzeba mieć trochę szczęścia.

Ja nie mam predyspozycji do tego, żeby grać. Ja sobie wymyśliłem, że to medium - rock and roll - jest do zagospodarowania. Tak sobie wymyśliłem w 76 roku, ale nie miałem słuchu, ani poczucia rytmu, potrafiłem list napisać... do mamy. Naszkicowałem sobie sytuację, która powoduje, że człowiek jest akceptowany w tej branży i to realizuje cynicznie, raz bardziej cynicznie, raz mniej.

Jak to było na początku?

Nie lubię Klausa Mitffocha. To nie byli źli ludzie - to byli wspaniali ludzie, ale cała ta historia... Nic się nie udawało, potworna trauma, nic nie potrafiliśmy; mieliśmy sukces, którego nie potrafiliśmy sobie zdyskontować. Z zespołu odszedłem sfrustrowany, nie mając pieniędzy, nadziei na przyszłość, aż dziwne, że nie zostałem narkomanem albo jakimś zniszczonym przez używki człowiekiem.

Ciężko jest przebić się z repertuarem, który nie jest komercyjny, jeżeli próbuje się jakoś opowiadać o swojej postawie, która nie konweniuje ze światem, jeżeli muzyka jest pokręcona - nie jest lekko. Do tego dochodzi cenzura. Rock and roll mi się kojarzy z czymś takim, że ktoś wychodzi i robi - wow i tam (śmiech), ale to jest tak genialne, że w ogóle wszyscy chcą mu oddać pieniądze - i mu je oddają, i on zostaje upewniony w przekonaniu, że w jego krwi, mózgu jest jakiś element, który coś oznacza. I on dalej świruje, no fisiuje po prostu. I ludzie to finansują i on jest - będąc wspierany przez masy ludzkie - człowiekiem wolnym, w sytuacji idealnej.

My nie byliśmy w takiej sytuacji, myśmy się upierali, że to, co robimy ma swoją wartość, ale myśmy tylko o tym wiedzieli (śmiech). Publiczność nie bardzo chciała się zgodzić, to była walka, przepychanka. Z czasem okazało się, że nie było to najgłupsze.

Jak wyglądała ówczesna scena pana oczami i uszami?

Te zespoły, które wtedy grały były całkiem przyzwoite, jeżeli wspomnę Republikę z pierwszą płytą - to była masakra, potężne, góra po prostu. Były zespoły, no chociażby Mr. Zoob - "Mój jest ten kawałek podłogi" - wszyscy myślą, że to mój utwór jest. Mylą nas po prostu, przepadli; był Brak. Lady Pank, choć nie lubiłem tego zespołu, bo oni sami nie pisali tekstów. Te zespoły, niekoniecznie nawet te, które doszły do pierwszej ligi, nawet całe to zaplecze.

Tomek Lipiński, z paroma piosenkami, które gdyby żył w Londynie - latał by teraz sterowcem nad Polską i miał całe Mazowsze wykupione.


Jak oceni pan swoją twórczość z obecnej perspektywy?

Ja staram się robić rzeczy, które są diametralnie różne. Jeśli porównywać Klausa Mitffocha i "Historię Podwodną" - to już jest jakiś tam duży dystans, jeśli do tego dodać "Urn" czy "Plagiaty" -

to są zupełnie dwa światy muzyczne.

Zawsze jest to wyzwanie, że zrobi się piosenkę, wyjdzie na scenę, i ludzie zrobią zdziwioną minę, w ogóle nie będą chcieli słuchać i zapomną. Ja lubię "Historię Podwodną" dlatego, że wtedy ściśle współpracowałem z Bożeną, jako muzykiem. Bożena jest moją żoną i właściwie w przypadku "Historii Podwodnej" robiliśmy tą płytę we dwójkę.

Ja ogólnie nie jestem fanem swoich płyt, bardziej fanem lub wrogiem sytuacji powstawania tych płyt,

backgroundem. Akurat w przypadku "Historii" ten background był naprawdę świetny i taki, który się będzie z przyjemnością długo pamiętało.

Jak przez lata układała się współpraca z żoną?

Na początku było świetnie, potem to są kompromisy, takie rzeczy. Bożena jest trochę maskotką. Ja próbowałem ją kilka razy zwalniać z zespołu. Bo robienie rocka to jest rzeźnia, czyli zero zmiłowania i takie historie.

Ona jest bardziej rock and rollowa ode mnie, przez te trzydzieści lat nigdy nie widziałem, żeby ona ćwiczyła, niechętnie gra próby, a bardzo chętnie koncerty. To jest ideał muzyka rockowego, w przeciwieństwie do mnie. Dla mnie wykonawstwo to jest trauma. Ja jestem w tej chwili taki ogłupiały, bo za dużo ćwiczyłem.

Co sądzi pan o polskiej współczesnej muzyce?

Są championi - Pogodno, jest Lao Che z "Powstaniem Warszawskim". Ja sam pomysł uważałem za bzdurę i w ogóle czymś, co jest wchodzeniem w dupę oficjelom, czyli koniunkturalna historia; jak

posłuchałem płyty - to się wycofałem z tego. Jedna z lepszych płyt w ogóle. To są artyści.

Czyli jest pan zadowolony z sytuacji na muzycznym rynku?

Dopóki grają moje piosenki to źle nie jest. Nie no żartuję.. Nie śledzę rynku... Ja już mam swoje lata no więc nawet radia nie słucham od piętnastu lat. Choć sam w nim kiedyś pracowałem.

Mówiliśmy o tym, co pan przyjmuje, a powiedzmy o tym, co pan ma. Dużo ma pan pomysłów na piosenki? I chce je pan realizować?

Mam parę pomysłów, nie wiem czy są one na tyle silne, żeby je zrealizować, ale spróbuję, zobaczę. Boje się tego trochę, to jest zawsze wyzwanie, że zrobi się kiszkę, rzeczy, które uważasz za ważne, a naprawdę jest to efekt braku dystansu.

Tego się boję, nie jestem debilem i nie będę mówił, że coraz mnie to bardzo cieszy. Pewnie też trochę tej oceny wynika z mojego samopoczucia. Łatwo wpaść w euforię, jak się człowiek fizycznie dobrze czuje, natomiast u mnie ostatnie dwa lata to słabiutko no, zamiast grać - kupiłem sobie samochód wyścigowy; za szybko jeździłem. Zaraz mi zabiorą prawo jazdy i się skończy, ale frajdę miałem (śmiech).


A jak zdrowie u pana obecnie?

Zdrówko ok, zdrówko ok. Lepiej, niż przez ostatnie dwa lata, kiedy zdrowie nie pozwalało mi hasać po scenach. Robimy eksperyment na żywym organizmie, eksperyment polega na tym, że zagramy mniej więcej 15 koncertów rozwleczonych na okres trzech miesięcy, więc niezbyt intensywnie.

Jeżeli po tym okresie czasu nie rozłożę się na czynniki pierwsze - to nagram płytę i dalej będę grał, jeżeli zdrówko mi przyszwankuje - zostanę rentierem na przykład. Bardzo nieprzyjemnie było dwa lata temu, pod koniec tego okresu koncertowania.

(Po długim namyśle) Ja nie ssssądzę, żeby muzyk rockowy powinien o tym opowiadać.

Mówił pan o cenzurze, teraz jej podobno nie ma, natomiast pieniądze dalej są problemem młodych ludzi. Co może im pan powiedzieć?

Ja bym nie polecał nikomu, żeby brał się za granie i robił z tego zawód. Nie polecam w ogóle. To jest kwestia predyspozycji, nie warunków. Ludzie będą oniemiali, jak usłyszą kogoś, kto jest dobry.

Ja pamiętam słowa Paula McCartneya, w które sam wierzę, powiedział coś takiego: jeżeli bierze się

za gitarę to trzy akordy podstawowe (C dur, F dur G dur) człowiek jest w stanie się nauczyć w tydzień, jeśli w ciągu tygodnia nie robi się przeboju światowego na ich bazie - "Hey Jude" jest przykładem takiego przeboju - to można sobie darować, bo to szkoda czasu.

Za parę dni we Wrocławiu będzie specjalne wydarzenie - koncert Nowe Brzmienia Lecha Janerki, gdzie będzie sporo zaproszonych gości. Skąd wyszła inicjatywa tego koncertu i jak udało się pozyskać artystów na to wydarzenie?

Trwa passa takich koncertów - benefisów na rzecz Lecha Janerki, pierwszy z nich odbył się w zeszłym roku na jesieni na Festiwalu Piosenki Studenckiej zrobiono dzień Lecha Janerki. Myśleli, że umarłem po prostu. No i zorganizowano fetę, potem się okazało że jednak żyję, więc mnie zaprosili.

Oni są niedoinformowani po prostu - żyję, cały czas żyję - oni myślą, że nie, więc organizują coś takiego. To nie jest mój pomysł, oczywiście zagram tam, skoro mnie proszą, ale to organizuje Radio Wrocław.

Gdybym był złośliwy, to bym powiedział, że po prostu Zdrojewski [Bogdan, były prezydent Wrocławia - przyp. red.] mnie dotuje (śmiech), z moim nazwiskiem wiążą się dotacje i dlatego to zrobili. Z drugiej strony to by było niesprawiedliwe wobec niektórych artystów.

No zawsze jest miło, jak osoba będąca na zupełnym świeczniku polskiego rocka śpiewa moją piosenkę (myślę o Kaśce Nosowskiej). No miłe jest to po prostu, zaprosiłem Staszka Sojkę, bardzo mi zależało, by on zaśpiewał, bo jestem ciągle pod wrażeniem jego gry na fortepianie i pewnego drajwu, który wynika z tego grania i z jego śpiewania.

Dziękujemy za rozmowę.

(Listy do redakcji)

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas