30-lecie zespołu Wilki: Te utwory pewnie znacie [RELACJA]
27 września. Teatr Roma. Koncert Wilków z okazji 30-lecia zespołu i premiery "Wszyscy marzą o miłości". To był miły wieczór, a teraz siedzę sama w hotelowym pokoju, wokół cisza, szklankę trzymam w dłoni i… piszę o Robercie Gawlińskim, śpiewającym, że siedzi sam w hotelowym pokoju. Bo muzyka Wilków jest taka, że każdy tam znajdzie kilka wersów o sobie.
U mnie maraton z Teatrem Roma. Dzień wcześniej Stanisław Soyka i Grott Orkiestra, a teraz obrót o 180 stopni i lądujemy na 30-leciu Wilków. Najbardziej w tej pracy cenię różnorodność. Równie mocno to, że przeżywam koncerty, na które sama z siebie prawdopodobnie bym nie trafiła. I to jest cudowne, bo występy na żywo pokazują zespół taki... prawdziwy, nie zamknięty za studyjną szybą i wymuskany przez realizatora. Poważnie, pewnie większość z nas śpiewała, choćby na imprezach, "Baśkę" albo "Bohemę". Ja też, wiadomo, ale po koncercie, w dodatku w takim miejscu, mam ciepłe uczucia nie tylko do muzyków jako muzyków, ale po prostu... to fajni ludzie.
Na start usłyszeliśmy otwierający nową płytę utwór "Ty jak nikt" i "Widzę cię wszędzie". "Na początek będziemy grać utwory z nowej płyty, więc jakby ktoś chciał papierosa zapalić, bo lubi tylko te, które zna, to wiecie..." - stwierdził Gawliński, ale na sali byli albo tylko tacy, którzy posłuchają chętnie wszystkiego, albo sami introwertycy, którzy bali się wstać, bo ktoś zwróciłby na nich uwagę. W każdym razie nikt nie wyszedł.
Później było wspomniane już we wstępie "Liczysz się tylko ty" i kolejny singel "Duchy". Swoje cztery minuty miał też syn wokalisty, Beniamin, którego można usłyszeć w "Podzielonym świecie". Choć głos ma mniej wyrobiony niż tata, to gdyby w tym momencie zamknąć oczy, trudno byłoby odróżnić, który Gawliński jest akurat przy mikrofonie. Naprawdę!
Potem można było odetchnąć, bo przyszedł czas na znane i lubiane, czyli m.in. "Love Story" i "Na zawsze i na wieczność". Wspólnie z "przepięknym rock’n’rollowym aniołem", czyli Patrycją Markowską, Gawliński (ten starszy) zaśpiewał "Aż do rana", wydane na albumie wokalistki "Wilczy pęd". "Dla takich chwil warto żyć" - wyznała Markowska, schodząc ze sceny. I znów dwa kawałki do pośpiewania - "O sobie samym" i "Bohema".
"Robert to najzajebistszy gość, jakiego poznałem. To dla mnie zaszczyt" - to z kolei słowa drugiego gościa - Smolastego, który dwa lata temu zaprosił wokalistę Wilków do utworu "Perła na dnie". Były też "Aborygen", "Amiranda", "Baśka" ("Utwór, nie powiem, kasowy. Skatowany przez wszystkie radia") i "Urke". "Urke", które zaczęło się jak gdyby nigdy nic, by w połowie połączyć się z wokalem Markowskiej, a ostatecznie przejść w stworzony przez Smolastego blend "Pijemy za lepszy czas".
"Ten utwór pewnie znacie, skoro tu jesteście..." - zapowiedział skromnie Robert Gawliński, po czym zespół zaserwował publiczności piosenkę, od której wszystko się zaczęło. Od lat niezmiennie przepiękne "Son of the Blue Sky".
Muzycy zostali nagrodzeni owacjami na stojąco, statuetką za 30 lat na scenie, odśpiewanym "Sto lat" i głośnym domaganiem się bisu. Musieliśmy odbębnić sztuczkę z "poszli i są za kulisami", o której pisałam tutaj, i już zespół był z powrotem na scenie, by zagrać "Nie zabiję nocy", "Słońce pokonał cień" i "Cień w dolinie mgieł".
Nie mogę powiedzieć, że to był jakiś przełomowy koncert albo taki, który wybitnie mnie zaskoczył. Wilki to marka sama w sobie, wypracowana przez 30 lat ciągłego nagrywania i koncertowania. Zaskoczyłoby mnie raczej, gdyby coś na tym koncercie było nie tak. A gdyby trzeba było się do czego przyczepić to... po co te fotele na widowni?! I muzycy, i widzowie rwali się do poskakania, ale przecież w teatrze, w teatrze, w teatrze, nie macham głową, tylko patrzę.