Jacek "Dżej Dżej" Jędrzejak: nie baliśmy się łysych pał [WYWIAD]
Big Cyc będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Jarocin Festiwal. W rozmowie z Dżej Dżejem wspominamy premierę "Ballady o smutnym skinie" i poprzednie występy w Jarocinie. "Przyjeżdżają tam ludzie, którzy kochają muzykę. Znają na pamięć piosenki i teksty. Trzeba ich czymś zaskoczyć, a przede wszystkim porwać do zabawy, bo Jarocin to ich święto, święto rocka" - mówi muzyk.
Oliwia Kopcik, Interia: Rozmawiamy przy okazji Jarocina i waszego 35-lecia. Chyba trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do świętowania.
Jacek "Dżej Dżej" Jędrzejak, Big Cyc: - Trudno, z legendarnym FMR (Festiwal Muzyków Rockowych - przyp. red.) w Jarocinie związani jesteśmy prawie od 40 lat. To ikona polskich festiwali rockowych. Po raz pierwszy wystąpiliśmy tutaj na dużej scenie w 1984 roku, jako członkowie regałowego zespołu Rokosz. Rok później byliśmy laureatami festiwalu. Najpierw uwierzył w nas Walter Chełstowski, ojciec FMR w Jarocinie, potem publiczność. W tym samym roku Skiba, mój kumpel z akademika, został tu aresztowany przez SB za rozrzucanie antysocjalistycznych ulotek. Sama widzisz, że nasze losy nieustannie splatają się z tym miejscem. Jako Big Cyc wystąpiliśmy tu jeszcze cztery razy.
Zapowiadacie, że to będzie "największa urodzinowa impreza rock and rollowa". Zdradzisz, co przygotowujecie na tę okazję?
- Impreza będzie intensywna, lecz krótka, bo zagramy tylko 45 minut. Będzie kilka starych kawałków przygotowanych specjalnie na festiwal. Obecnie jesteśmy na etapie eliminacji i doboru repertuaru, Nie jest lekko wyrzucić z set listy piosenki, które powinny tu być zagrane.
Byłbyś w stanie wybrać najważniejszą, najbardziej przełomową albo może ulubioną piosenkę Big Cyca?
- Jest kilka takich kawałków: "Berlin Zachodni", "Ballada o smutnym skinie", "Tu nie będzie rewolucji" "Makumba" czy "Moherowe berety". Gramy wiele lat, a każdy z tych numerów był odzwierciedleniem pewnego procesu politycznego czy społecznego zachodzącego w Polsce. Był ilustracją czasów, w których żyliśmy, dlatego do wielu piosenek mamy ogromny sentyment i trudno wybrać jedną najważniejszą.
Zaczynaliście właściwie karierę od happeningów. Myślisz, że takie akcje w obecnych czasów mają jeszcze sens, czy teraz, póki nie ma czegoś w internecie, to znaczy, że nie istnieje?
- Dziś młodzi ludzie rzadko wychodzą na ulicę, o artystach nie wspominając. Kiedyś prowokacja artystyczna i happening były językiem buntu, walczyliśmy o pewne idee, poglądy, prezentowaliśmy swoją filozofię, wciągając przechodniów w zabawę, która miała pobudzić ich do myślenia i decydowania o sobie. Teraz tę rolę przejęły działania w internecie. Wtedy odbiorcę miałaś na wyciągnięcie ręki, dziś chowa się za ekranem smartfona pod anonimowym nickiem.
Wracając na jarocińską scenę macie to poczucie, że to jest TA wyjątkowa scena i wyjątkowa publiczność, czy po latach grania już nie zwraca się uwagi na takie rzeczy?
- Oczywiście, że zwracamy na to uwagę. Mamy większą tremę. Na festiwal do Jarocina przyjeżdżają ludzie, którzy kochają muzykę. Znają na pamięć piosenki i teksty. Trzeba ich czymś zaskoczyć, a przede wszystkim porwać do zabawy, bo Jarocin to ich święto, święto rocka.
W Jarocinie po raz pierwszy zaśpiewaliście "Balladę o smutnym skinie", to chyba nawet odważniejsze niż wyśmiewanie polityków, bo pewnie wśród publiczności były jakieś łyse głowy, którym niekoniecznie mogła się ta piosenka spodobać (śmiech).
- Byliśmy do tego przyzwyczajeni i wcale nie baliśmy się łysych pał. Wiedzieliśmy, że w Jarocinie będzie w miarę bezpiecznie. W czasie naszych koncertów na przełomie lat 80. i 90. incydenty ze skinheadami były na porządku dziennym. Kiedyś w Krakowie jeden z nich wtargnął na scenę, próbując uderzyć nas krzesłem, innym razem łapali nas za nogi i próbowali ściągnąć ze sceny. Wtedy odwracaliśmy gitary na sztorc i ruszaliśmy do boju. Czasami w ruch szły stare dobre, wypastowane glany. Stąd np. kawałek "Twoje glany", czyli samo życie.
Festiwal w Jarocinie nie jedno widział, a wy zawsze macie sporo anegdotek. Opowiesz najlepszą ze stadionu przy Maratońskiej?
- Może nie ze stadionu, ale z hotelu, a właściwie z miejsc, w których nocowaliśmy. Pamiętam kiedyś spaliśmy w remizie w Witaszycach. Oczywiście wszyscy pokotem w jednej sali. Z nami m.in. zespoły Variete, Sedes i cztery inne. Trzeba było spać w butach, bo ginęły glany i przed koncertem można było zostać w samych skarpetach. Wtedy to każdy zespół wystawiał na noc warty. Była wtedy pewność, że nic nie zginie i nikt nie zagra koncertu w twojej skórze i butach. Pamiętam, że był też komitet kolejkowy do łazienki (śmiech).
Tegoroczny line-up prezentuje się bardzo interesująco. Masz taki występ, oprócz swojego oczywiście, na który czekasz z niecierpliwością? Gdybyś miał polecić uczestnikom, który koncert koniecznie trzeba zobaczyć?
- Ja chciałbym polecić koncert młodych wykonawców. Byłem w tym roku w jury i mogę zapewnić, że zaprezentuje się na jarocińskiej scenie wielu ciekawych artystów, którzy już za chwilę mogą być wielkimi gwiazdami. Poza tym warto wiedzieć co naprawdę dzieje się na polskim rynku rockowym.
Dla tych, którzy jeszcze nie byli i nie wiedzą, czy się zdecydować - dlaczego warto jechać na Jarocin?
- Bo warto wziąć udział w festiwalu, który stał się symbolem pewnej epoki w polskim rocku. Myślę, że ci, którzy to wiedzą, będą czuli się w Jarocinie znakomicie.