Wieloboistka

- Śpiewałam dla pijanych ludzi, których to w ogóle nie interesowało, przy pustych salach, do kotleta... Strasznie mnie to dołowało - wspomina Patricia Kazadi, prezenterka, wokalistka, aktorka, celebrytka.

Patricia Kazadi uważa, że wielofunkcyjność to jej atut - fot. Paweł Wrzecion
Patricia Kazadi uważa, że wielofunkcyjność to jej atut - fot. Paweł WrzecionMWMedia

W tym roku ukazał się album "Trip" - debiut Patricii pod skrzydłami dużej wytwórni płytowej. Na pozytywny przekaz tej płyty wpłynęło pewne niecodzienne spotkanie w Indonezji:

- Dla mnie ta płyta była terapią. Terapią, żeby się oduczyć narzekania, terapią, żeby wyjść z depresji - bo nie miałam najlepszego czasu przez ostatnie dwa lata - i żeby dać innym nadzieję. Ale przede wszystkim podziękować tym, którzy byli wokół mnie, kiedy tego potrzebowałam najbardziej.

I udało się zrealizować te podpunkty?

- Tak. Od kiedy płyta jest na rynku, ja znowu jestem radosna.

A na czym polegał ten trudny moment?

- Przede wszystkim miałam ogromną depresję, że nie mogę tej płyty wydać. Nie ukrywam. 10 lat starania się. Nagrałam cztery płyty, wszystkie za swoje pieniądze. Strasznie dużo utopiłam w to kasy i swoich emocji. Ile razy musiałam prosić muzyków, żeby ze mną coś nagrali, ile się nałaziłam po wytwórniach, do ilu drzwi zapukałam, ile koncertów zgrałam, żeby się rozpromować, pokazać... Ja i moje piano... Śpiewałam w mniejszych i większych pubach, jazzowniach, dla pijanych ludzi, których to w ogóle nie interesowało, przy pustych salach, do kotleta...

- Pomimo tego, że zawodowo się realizowałam na innych płaszczyznach, to ta najważniejsza dla mnie, czyli muzyka, cały czas pozostawała wielkim niespełnieniem. Strasznie mnie to dołowało. To jeden z powodów.

- Po tej podróży do Indonezji powiedziałam sobie, że nie, nie mogę się poddawać. Miałam dwie opcje: leżeć w łóżku, zajadać się czekoladą, użalać się nad sobą, płakać całe dnie albo wyjść do ludzi i coś ze sobą zrobić, rozwijać się, siedzieć na trawie w taką ładną pogodę. Po prostu żyć! Ja się uczę na nowo kochać życie.

A co to za duet z Wojciechem Ezzatem?

- Nagraliśmy coś, zgadza się.

To jest coś bardziej twojego, bardziej jego, czy po połowie?

- Ja myślę, że to jest coś dwojga ludzi, którzy kochają muzykę, którzy lubią swoje głosy nawzajem i którzy uznali, że te głosy mogą ładnie razem zabrzmieć i postanowili zrobić coś dla siebie, od siebie.

Aha.

- (śmiech) Dookoła, dookoła, coś powiedziałam.

To się nazywa sztuka dyplomacji. Piłkarze mają ją do perfekcji opanowaną.

- Szczególnie przed żonami.

Ludzie zazwyczaj planują sobie życie i ty pewnie też to czynisz. Jak wyobrażasz sobie swoją karierę i swoje życie w ciągu najbliższych kilku lat?

- Odkąd skończyłam trzy lata, szczegółowo planowałam swoje życie. Ja już wiedziałam, co chcę robić. Zaplanowałam sobie, że do 20. roku życia będę miała pięć płyt na koncie, trzy nagrody Grammy i w ogóle będę wielką muzyczną gwiazdą.

- Nie udało się. Więc wraz ze swoimi 25. urodzinami kompletnie zmieniłam swoje podejście do życia. Nic nie planuję. Jak jutro będę chciała być ogrodnikiem, to się tym zajmę. Jeśli będę chciała być wolontariuszką - o czym teraz bardzo dużo myślę - to będę nią. W ogóle nie mam "napinki" - ani na karierę, ani na listy przebojów. Będzie to będzie, fajnie, nie to nie.

- Pięć lat temu gryzłabym chodnik, że jakiś recenzent zjechał moją płytę. A teraz to po mnie spłynęło. Totalny luz. Od tych urodzin, naprawdę. 25 lat - to jest jakiś przełomowy wiek!

Też kiedyś miałem. A tą wolontariuszką to gdzieś daleko?

- Azja. Jestem zakochana w Azji. Wiem, że powinnam w Afryce pomagać (śmiech)...

Nie no, dobrze że pewien schemat przełamujesz. A czy Edward Miszczak i Wojciech Iwański recenzowali twoje prowadzenie "X Factora", zaprosili cię już do kolejnej edycji?

- Są zadowoleni, tyle powiem. Są zadowoleni i ja jestem zadowolona, bo to też jest bardzo ważne. Nie ukrywam, że trzeba było się dotrzeć, bo to jest inny format niż "You Can Dance", inny rodzaj prowadzenia niż... ja. Mam zupełnie inny charakter niż pani prowadząca "X Factor". To było dla mnie nowe zadanie.

Aktorskie niemalże.

- Tak, wcieliłam się w rolę pani prowadzącej "X Factor". Bardziej zdystansowanej i poważnej.

"Taniec z gwiazdami", "You Can Dance", "X Factor", "Top Model", w "Dzień dobry TVN" pewnie 17 razy byłaś... Na planie "X Factora" pytałem cię, czy jesteś przyszłą królową TVN-u. Ale może ty już nią zostałaś?

- (śmiech) I co na takie pytania się odpowiada?

"Tak".

- Nie wiem! Myślę, że do królowej mi jeszcze daleko. Mam 25 lat, jestem księżniczką. Jeszcze nie mam nawet księcia na białym koniu, a już mam być królową?

No, królowa też może być młodziutka.

- Może być młodziutka, ale tylko wtedy kiedy zmarł król. A wiemy, kto jest królem. I nigdzie się nie wybiera (mowa o Kubie Wojewódzkim - przyp. MM).

Z królem się podobno kumplujecie.

- Lubimy się prywatnie i szanujemy się zawodowo.

Na drinka razem wyskakujecie?

- Jak jest czas, to oczywiście, że tak. Kuba to dla mnie mentor, ale też uwielbiam z nim rozmawiać. Mamy podobne poczucie humoru, jesteśmy sarkastyczni, mamy dystans do siebie, więc fajnie jest się czasami razem pośmiać.

Zastanawiam się, czy twoja wszechstronność - wokalistka, prezenterka, aktorka - nie sprawia, że we wszystkim jesteś dobra, ale w niczym najlepsza?

- W niczym nie jestem najlepsza? Przykro mi, że tak mówisz (śmiech).

To tak jak w zawodach lekkoatletycznych. Dziesięcioboiści są niesamowici, godni podziwu, ale gdyby wystartowali w pojedynczej konkurencji, toby przegrali.

- Nie mam takich rozterek. To są jakieś myśli kompletnie mi obce. Jestem młodym człowiekiem, który pracuje w branży od 13 lat i szkoda, żeby ktoś, kto ma kilkanaście lat, powiedział: ja tylko śpiewam i nigdy nie spróbuję niczego innego. Wydaje mi się, że młody człowiek, szczególnie jeśli ma różne uzdolnienia, hobby czy pasje, powinien się rozwijać. Nie rozumiem, czemu akurat u nas w kraju jest tak, że musisz się na coś zdecydować, bo inaczej jesteś do niczego. Bzdura.

- W dawnych czasach tak się przecież dzieci wychowywało, żeby różne rzeczy robiły: grały w tenisa, grały na fortepianie, uczyły się języków; jeżeli tylko były możliwości finansowe i kulturowe, to rodzice starali się, żeby dzieci umiały jak najwięcej rzeczy.

- Ja mam kilka pasji, realizuję się w nich od wielu lat i jestem bardzo wdzięczna, że mogę spełniać swoje marzenia. Kompletnie się nie zastanawiam, czy jestem najlepsza. Przecież nie po to nagrywam płyty, gram w filmach czy prowadzę program, żeby być najlepszą w stosunku do innych. Chcę być najlepszą, ale dla siebie najlepszą.

Czy twój występ w finale "Top Model" miał nawiązywać do pokazów Victoria's Secret?

- Myślę, że cały koncept reżyserski tego finału miał nawiązywać do Victoria's Secret, ale to moje wnioski i domysły. Musimy pamiętać, że programy telewizyjne są reżyserowane. To nie był mój występ, to nie był mój koncert autorski, tylko byłam częścią pewnej sztuki. To był show.

Poznałaś finalistki czy nie było na to czasu?

- Niestety, miałam jedynie okazję poznać z imienia i nazwiska każdą z nich, i są to bardzo miłe dziewczyny. Natomiast nie ukrywam, że największe wrażenie zrobiła na mnie Anja Rubik. Taka wysoka!

Przytłoczyła cię?

- Ona ma coś takiego w sobie - majestatycznego. Ale złapałam ją za kolano! W trakcie występu.

Wiem, że pomieszkujesz równolegle w Los Angeles. Jak wygląda dzień z życia Patricii Kazadi w LA, kiedy nie masz akurat żadnych obowiązków?

- Wstaję późno, to jest na przykład super.

Z samego rana o 13?

- Nie, nie, 10.30 najpóźniej, szkoda słońca. Robię sobie śniadanko, czyli jajecznicę z "zerówek", wędzonego łososia, chlebek, fajną bułę, po czym idę się chwilę opalać. Potem ruszam na spacer; jak mam czas, to jadę nad ocean i chodzę sobie po plaży zupełnie sama. Jeżeli mam możliwość, to wybieram się też do takiej Chinki, która za 20 dolarów robi mi masaż całego ciała stopami. Niesamowite, bolesne przeżycie. Płaczesz, ale potem wychodzisz jak nowy. Ona wbija ci pazury w szyję na przykład.

- Później spotykam się z przyjaciółmi i idziemy sobie na przykład na karaoke, jam session, do kina, na kręgle czy na kolację z koncertem. Normalny relaks. Nie są to żadne wyjątkowe rzeczy.

I tak brzmi super, zwłaszcza ten łosoś. Widziałem twoją wypowiedź, gdzie stwierdziłaś, że wolisz, kiedy twój potencjalny partner nie wie, kim jesteś. Dlaczego?

- Jest taki stres, że ktoś się tobą zainteresował tylko dlatego, że jesteś osobą rozpoznawalną, na zasadzie "mam laskę, która jest znana, patrz". Wolałabym: "jest fajną, ciepłą dziewczyną, którą lubię i dlatego z nią jestem".

A masz jakieś wstydliwe, obciachowe zainteresowania?

- Lubię słodycze. Bardzo. Ale dobre, czyli domowe wyroby. Jeżeli jest ktoś, kto umie dobrze piec ciasto, to ja nie mam dna. Jem, jem, jem. Najlepiej jeszcze ciepłe, takie z pieca. Ostatnio na planie "Rancza" Marta, czyli serialowa Klaudia przyniosła rabarbarowe ciasto... Jezu... Wstyd mi było, bo zjadłam jeden kawałek, drugi i tylko czekam aż wszyscy wyjdą. Uwielbiam ciasta drożdżowe i w ogóle domowe jedzenie - polskie, włoskie, indyjskie. Uwielbiam podróżować...

Okej, ale obciachowe miały być. Że na przykład pokątnie słuchasz Justina Biebera.

- To jest obciachowe?

Na szybko próbowałem coś wymyślić.

- Oglądam seriale, takie denne. "Switched At Birth", czyli serial o dwóch nastolatkach. Oprócz tego "90210"... Oglądam dużo seriali. Oglądam Kardashianów.

No i właśnie na takie coś czekałem.

- Lubię, no co.

A z nieobciachowych seriali śledzisz które?

- Dla mnie żadne nie są obciachowe, ale chciałam cię usatysfakcjonować.

Dziękuję.

- Oglądam "Dextera", "Gotowe na wszystko" (ale się skończyły), "Revenge", "Modern Family, "New Girl". Jestem uzależniona. Jak wracam do hotelu po koncercie czy po programie, to natychmiast odpalam "lapka" i lecimy. Nie lubię być do tyłu. Nawet jak mam zarwać nockę i o czwartej pójść spać, to oglądam wszystko. Tak jak wczoraj oglądałam Kardashianów. Kim bolał brzuch.

Nic dziwnego, że ją bolał, skoro rodziła.

- (śmiech) Nie rodziła jeszcze w zeszłym odcinku! W zeszłym odcinku miała skurcze.

Rozmawiał Michał Michalak.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas