Stworzył wielki przebój. Później o nim zapomniał

Caleb Followill napisał "Sex on Fire" na bardzo mocnych tabletkach /Denise Truscello/Getty Images for iHeartMedia /Getty Images

Są takie piosenki, które wywracają życie artystów do góry nogami. W ciągu kilku tygodni, maksymalnie miesięcy, potrafią zrobić z kogoś gwiazdę i ustawić jego dalszą karierę. Dla Kings of Leon takim utworem okazało się "Sex on Fire". W 2008 roku piosenka zrobiła z nieśmiałych chłopaków najgorętszy zespół sezonu. Muzycy mają kilka wersji tego, jak utwór powstał i skąd się właściwie wziął tytuł, w tym taką specjalnie dla swoich dzieci.

Dzisiaj niektórzy fani Amerykanów pewnie oddaliby nerkę za możliwość obejrzenia koncertu Kings of Leon tuż spod sceny jakiegoś dużego festiwalu. Były takie czasy, kiedy spokojnie można było to zrobić i nie chodzi wcale o same początki działalności grupy. 

Zespół w Europie dość wcześnie zdobył popularność w Wielkiej Brytanii, ale poza nią muzykom nie szło już tak gładko. Jeszcze przy drugiej płycie, Kings of Leon w wielu krajach dopiero przekonywali do siebie słuchaczy. Festiwalowa publiczność, czyli taka, która w większości przychodzi na koncerty konkretnych artystów, a tylko przy okazji odkrywa nieznane sobie zespoły, mogła wtedy patrzeć na ekipę Followillów jak na ciekawe zjawisko. Panowie dopiero się rozkręcali i trudno byłoby ich wtedy nazwać charyzmatycznymi gwiazdami rocka. Wielu festiwalowiczów doczytało tylko, że to grupa z Nashville, posłuchało dwóch piosenek - i już można było pójść na piwo. 

Te osoby pewnie po latach żałowały, że nie zostały dłużej. Nawet trzecia płyta zespołu, "Because of the Times", na której muzycy mocno się rozwinęli i pokazali, co potrafią, została naprawdę doceniona dopiero wiele miesięcy później, po wydaniu tej jednej piosenki.

Reklama

Miał być dowcip, ale cały świat potraktował to poważnie

Rok 2007 był dla Kings of Leon bardzo pracowity. Wiosną artyści wydali album "Because of the Times", a już jesienią intensywnie pracowali nad piosenkami na kolejną płytę. "Only by the Night" ukazało się w 2008 roku. Pierwszym oficjalnym singlem promującym ten krążek została piosenka "Sex on Fire(sprawdź tekst). Taki tytuł to dosyć odważny wybór, którego muzycy zresztą mocno bronili, ale o tym za chwilę. 

Rodzina Followillów, która tworzy zespół, ma kilka wersji tego, jak właściwie powstała słynna piosenka. Niektóre z nich muzycy wymyślili dla żartu, inne z powodów "dyplomatycznych", a pozostałe po prostu po to, żeby zażartować z fanów. Jedno jest pewne: tytuł "Sex on Fire" nie jest żadną metaforą inspirowaną dziełami antycznych filozofów. Utwór pod takim tytułem opowiada, co chyba nie będzie wielką niespodzianką, o seksie. I co do tego wszyscy muzycy się zgadzają. 

Wokalista Caleb Followill żartował kiedyś nawet, że skoro seks w muzyce dobrze się sprzedaje, to zespół postanowił nagrać jedną, ale konkretną piosenkę na ten temat, żeby odhaczyć to już na płycie. Sam Caleb twierdził, że to utwór o jego związku z dziewczyną, późniejszą żoną, ale już jego brat Nathan wspominał, że tytuł był żartem jednego ze współpracowników zespołu. W rzeczywistości o wszystkim zdecydował, jak to często bywa, przypadek.

Przez leki nie wiedział, co się z nim dzieje

Kings of Leon to trzej bracia i kuzyn. W każdej rodzinie zdarzają się awantury, a panowie swego czasu raczej nie rozwiązywali ich podczas długich, kulturalnych dyskusji przy herbacie, tylko zwyczajnie się bili. Podczas jednej z takich przepychanek z braćmi wokalista doznał kontuzji ramienia. Tak pechowej, że musiał przejść zabieg. Lekarze zabronili Calebowi sięgania przez kilka tygodni po gitarę i przepisali leki przeciwbólowe. Muzyk zastosował się do zaleceń w połowie: ledwo ruszał ramieniem, ale i tak grał na gitarze, za to zażywał lekarstwa. Medykamenty okazały się tak silne, że Followill sam zmniejszył sobie dawkę, bo inaczej nie byłby w stanie normalnie funkcjonować. 

Ta skromniejsza porcja i tak wystarczyła, żeby uzależnił się od leków i po latach nawet nie pamiętał, co się z nim w tym czasie działo. W każdym razie Caleb był podczas przymusowej rekonwalescencji tak znudzony, że dla zabicia czasu pisał piosenki. Pewnego dnia zadzwonił do brata, żeby pochwalić się nowym utworem, tym, który świat poznał później jako "Sex on Fire". Artysta był przekonany, że napisał to w nocy, bo rano znalazł na stoliku swoje notatki, ale zupełnie nie pamiętał, jak powstały. Sami rozumiecie: leki. Zespół był jednak zachwycony utworem i postanowił go zagrać. Brakowało tylko tekstu, więc wokalista zaczął coś wymyślać dla żartu i tak pojawiło się "Sex on Fire".

Bracia i kuzyn stwierdzili, że brzmi świetnie, Caleb uznał, że się z niego nabijają i zamierzał zrezygnować z piosenki. Może to wspomniane lekarstwa, a może jednak przekonanie, że utwór jest naprawdę dobry - coś sprawiło, że wokalista dokończył piosenkę. W wywiadzie dla magazynu "Q" muzyk powiedział, że uznał "Sex on Fire" za taki drobny żart: "Zawsze na albumach były momenty, kiedy trochę się wygłupiałem, więc stwierdziłem, że to jeden z nich". 

Jak na ironię, cały świat potraktował utwór poważnie. Grupa w ogóle nie spodziewała się, że piosenka zostanie wybrana jako singel promujący płytę. Caleb wspominał, że sam tytuł może nie wzbudził wielkiego entuzjazmu podczas prezentacji utworu dla "starszych panów z wytwórni", ale zespół się uparł i tak już zostało.

Czy Kings of Leon spodziewali się aż takiego sukcesu "Sex on Fire"? Artyści wiedzieli, że mają dobrą piosenkę, ale nie sądzili, że stanie się aż takim hitem. "Patrzyłem na to, jaką popularność zdobywa i myślałem sobie: ’Tego to się nie spodziewałem’" - przyznał Caleb. 

Utwór nie tylko podbijał listy przebojów, ale też dał grupie pierwszą w karierze nagrodę Grammy, zapewnił rewelacyjną sprzedaż płyty "Only by the Night", a przede wszystkim zrobił z muzyków rockowe gwiazdy. Followillowie, oczywiście przy pomocy marketingowej machiny i z odświeżonym wizerunkiem, z amerykańskich rockmanów z Nashville stali się jedną z najpopularniejszych grup na świecie. Muzycy do dzisiaj mogą być wdzięczni "Sex on Fire" za to, co piosenka zrobiła dla ich kariery. 

Zespół ma tylko jeden problem z tym utworem. Artyści umieścili singel na pierwszym miejscu wśród piosenek, których pod żadnym pozorem - i to nigdy - nie mogą słuchać ich dzieci. Na razie pociechy muzyków są przekonane, że przebój, na który kiedyś trafiły w radiu, naprawdę nosi tytuł "Socks on Fire" i opowiada o skarpetkach Caleba, które spaliły się podczas suszenia. Followillowie już drżą na myśl o dniu, kiedy dzieci poznają prawdę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kings Of Leon
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy