Reklama

Sziget Festival 2022: drugi dzień. Główna sceno, gdzie energia?

Drugiego dnia już człowiek nawet zaczyna panować nad kawałkiem festiwalowego terenu i orientować się, co gdzie jest i jak tam dojść. Nabiera też trochę odwagi, żeby ruszyć w dalsze nieznane. I tak właśnie udało mi się znaleźć kolejne kilka scen - wszystkie dobre.

Drugiego dnia już człowiek nawet zaczyna panować nad kawałkiem festiwalowego terenu i orientować się, co gdzie jest i jak tam dojść. Nabiera też trochę odwagi, żeby ruszyć w dalsze nieznane. I tak właśnie udało mi się znaleźć kolejne kilka scen - wszystkie dobre.
Gwiazdą drugiego dnia Sziget Festival był zespół Kings of Leon /Joseph Okpako/WireImage /Getty Images

Zmierzając pod główną scenę, dosłownie 27 kroków od mostu prowadzącego na wyspę, zatrzymała mnie muzyka ze sceny HAJÓGYÁR Petőfi Stage, na której prezentują się obiecujące węgierskie zespoły. 

Akurat wtedy dla publiczności grał kwartet Sasa Lele, łączący indie z rockiem lat 60.  i 70. Zespół w ubiegłym roku wydał pierwszy longplay - "Murmurations" - a już zdążył zaprezentować się na większości znaczących węgierskich festiwali. Zresztą posłuchajcie choćby kawałków "Dorina" albo "The Only Thing I Like About This Place" i sami zrozumiecie dlaczego.

Reklama

Na tej scenie później trafiłam też na kolejny dobry koncert - Fatal Error (węgierski, nie mylić z niemieckimi hardcore'owcami). Najlepiej można by porównać ich muzykę do... Green Daya? Choć trochę bardziej w stronę metalu i grunge'u niż kalifornijskiego punka.

Główną scenę otworzył pop-rockowy zespół Bagossy Brothers Company. Potem Alice Merton, znana głównie z singla "No Roots", który od pięciu lat wciąż jest wykorzystywany w kolejnych produkcjach, m.in. w polskim filmie Netflixa "Parada serc", o popularności na TikToku już nie wspominając. Trzeci koncert na Mainstage to brytyjski Bastille, który z jednoosobowego składu rozrósł się do kwintetu, wykonującego muzykę synthopopową. Polacy mieli okazję oglądać ich m.in. dwa razy podczas Open'era i raz na Orange Warsaw Festival, ale też, co trochę może dziwić, na Czad Festiwalu.

Gwiazdą wieczoru był zespół Kings of Leon. Podziwiam za wypromowanie m.in. "Use somebody", ale... Niedawno Amerykanie grali koncert w Polsce, po którym mój redakcyjny kolega napisał: "Choć wszystkie piosenki zespołu oparte są na gitarowych riffach, to mam wrażenie, że muzyków pochłonęła muzyczna melancholia, co bardzo było czuć tego wieczoru". Bardzo ładnie ujęte coś, co można by nazwać inaczej: "STRASZNE NUDY". Naprawdę główna scena to same duże nazwy, tylko że brakuje im tego, co mają zespoły z tych mniejszych - energii.

Niedaleko wspominanej HAJÓGYÁR Petőfi Stage ulokowany jest namiot Freedome Presented by MasterCard. O 17:00 koncert rozpoczął zespół Ivan & The Parazol, który na Sziget wrócił po 9 latach. Grali też m.in. na South by Southwest w Teksasie, a na koncie mają pięć albumów długogrających. Jeśli Węgrzy mają mieć jakiś muzyczny towar eksportowy, to niech to będą oni. Rock'n'roll w czystej postaci. Ten koncert zdecydowanie zachęcił, żeby jeszcze wrócić pod czerwony namiot w kolejnych dniach.

Oczywiście nie mogłam odpuścić sobie odwiedzin na scenie Global Village. Trafiłam akurat na koncert portugalskiego składu Terra Livre, który, jak opisują, "miesza prostotę z psychodelią, mistycyzmem, ekologię z aktywizmem". Ze sceny również wspominali, żebyśmy "cieszyli się cudem, jakim jest Ziemia". I doskonale czuć ich jedność i pozytywne nastawienie w każdym uderzeniu bębna.

Oprócz tego załapałam się jeszcze na dwa koncerty na dwóch scenach. Pierwszy na DropYard powered by BOLT - tam publicznością bujał Laineen Kasperi, czyli fiński raper, producent i DJ, który wyznał, że bardzo cieszy się z grania na Szigecie, bo "na samym tym festiwalu jest tyle osób, co mieszka w stolicy mojego kraju".

Drugi koncert, bardzo kameralny, to występ Meskerem Mees na malutkiej scenie Music Box. "Consequence of Sound" pisał: "Gdy tylko Meskerem Mees zaczyna śpiewać, zaczyna się magia. Mając do dyspozycji tylko swój głos, gitarę akustyczną i wiolonczelę, jest w stanie zmienić każdą piosenkę w nieodpartą perełkę folk popu". Dobrze było usiąść na trawie przy scenie na uboczu i się zasłuchać.

Oliwia Kopcik, Budapeszt

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama