Steve Clark (Def Leppard): "Riffmaster" zdolny do wszystkiego

Def Leppard w połowie lat 80. Od lewej: Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage i Rick Allen /Hulton Archive /Getty Images

"Dla niego nie było granicy, której nie można by przekroczyć" - tak po latach gitarzystę Steve’a Clarka z Def Leppard wspominał jego kolega z zespołu, wokalista Joe Elliott. 8 stycznia mija 25 lat od śmierci słynnego "Riffmastera".

"Trudno w to uwierzyć, że to już 25 lat od kiedy straciliśmy legendarnego Steve'a Clarka..." - taki wpis pojawił się na oficjalnym facebookowym profilu Def Leppard.

Urodzony 23 kwietnia 1960 r. w Sheffield (Wielka Brytania) gitarzysta dołączył do Def Leppard jako niespełna 18-latek. Na przesłuchaniach zachwycił przyszłych kompanów wykonaniem utworu "Free Bird" z repertuaru Lynyrd Skynyrd. Pierwszą gitarę otrzymał od ojca, gdy miał 11 lat. Ubłagał go obietnicą, że będzie na niej ćwiczył.

Na początku lat 80. Def Leppard przebojem wdarli się do światowej czołówki hard rocka, wydając bestsellerową płytę "Pyromania" (1983), która w samych Stanach Zjednoczonych osiągnęła status Diamentowej Płyty za sprzedaż ponad 10 mln egzemplarzy (w sumie na świecie rozeszło się ponad 25 mln sztuk). Przez większą część roku po premierze w USA tygodniowo sprzedawano średnio ok. 100 tysięcy egzemplarzy. Popularność zdobyły przebojowe single "Photograph", "Rock of Ages" czy "Foolin'". Pod większością materiału zespołu byli podpisani właśnie Steve Clark, wokalista Joe Elliott, basista Rick Savage i producent Robert "Mutt" Lange, nazywany wówczas "szóstym członkiem Def Leppard", mający już na koncie wielkie sukcesy przy "Highway to Hell" i "Back in Black" AC/DC.

Reklama

Imponująco rozwijającą się kariery grupy zahamowała tragedia perkusisty Ricka Allena - w sylwestrową noc 1984 roku jadący na imprezę do rodzinnego domu w Sheffield ze swoją dziewczyną muzyk na jednym z zakrętów stracił kontrolę nad autem, przejechał przez kamienny mur i wjechał na pole. Samochód koziołkował, w wyniku czego źle przypięty pasami Allen wyleciał z pojazdu.

"Wylądowałem na polu i pomyślałem, że moja ręka została w samochodzie" - mówił po latach Rick Allen ("Fighting Back" BBC), który na skutek szoku niewiele pamięta z wypadku. Poszkodowanego muzyka znalazła jego dziewczyna Miriam Barendsen (nic jej się nie stało), której pomogli dwaj przechodnie - pielęgniarka i policjant po służbie. Perkusista trafił do pobliskiego szpitala, gdzie lekarze przyszyli ramię. Lewej kończyny jednak nie udało się uratować, gdyż wdało się zakażenie.

Członkowie Def Leppard podjęli zgodną decyzję, że nie zostawią kolegi w potrzebie, a Allen po początkowym załamaniu wkrótce zaczął myśleć o powrocie do gry. Po prawie dwóch latach od wypadku jednoręki perkusista (na specjalnie skonstruowanym instrumencie gra jedną ręką i nogami) przeszedł chrzest bojowy na słynnym festiwalu Monsters of Rock w Castle Donnington.

W sierpniu 1987 r. zespół wydał płytę "Hysteria", która na całym świecie rozeszła się w ponad 20-mln nakładzie, docierając do szczytu list przebojów po obu stronach Atlantyku. Te wyniki grupa zawdzięcza w dużej mierze singlom "Pour Some Sugar on Me" (rekordowe 73 dni na szczycie w zestawieniu "Dial MTV"), "Animal" i balladzie "Love Bites". Joe Elliott zapowiadał, że chce stworzyć rockowy odpowiednik "Thrillera" Michaela Jacksona, na którym każdy utwór to potencjalny singlowy przebój. Formacja ruszyła w światową trasę, która trwała 16 miesięcy.

Muzycy chcieli kuć żelazo póki gorące, dlatego też postanowili szybko uwinąć się z przygotowaniem następcy "Hysterii". Tutaj jednak na przeszkodzie stanął nasilający się alkoholizm Steve'a Clarka. "On powoli popełniał samobójstwo" - komentowali po latach rodzice muzyka. W 1982 r. zespół przerabiał podobną sytuację z gitarzystą Pete'em Willisem, który został wyrzucony w trakcie nagrywania "Pyromanii" (zastąpił go Phil Collen). Uzależnienie Clarka przybrało na tyle niebezpieczny poziom, że zamiast w studiu gitarzysta spędzał czas od jednego odwyku do drugiego. W połowie 1990 r. koledzy muzyka postanowili mu dać pół roku wolnego, by wyszedł na prostą.

"Nagrywanie 'Adrenalize' to był okres... Naszym głównym zajęciem było wtedy niańczenie Steve'a Clarka. To stało się naszą największą troską. Nie chodziło już o pisanie nowych utworów. Chodziło o to, by Steven dotarł na sesję trzeźwy. Chodziło o to, by przeżył kolejny dzień. Sam album przestał się właściwie liczyć" - tak w 1996 r. wspominał Joe Elliott ("Sztuka rebelii. Rozmowy ze świętymi i grzesznikami rocka" Wiesława Weissa).

8 stycznia 1991 roku Janie Dean, ówczesna narzeczona gitarzysty znalazła go martwego leżącego na kanapie w domu w Londynie. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było przedawkowanie kodeiny. W jego krwi wykryto ślady alkoholu (poziom trzykrotnie przekraczający poziom uprawniający do prowadzenia samochodu w Wielkiej Brytanii), narkotyków i leków na receptę (Valium). Daniel Van Alphen, alkoholowy towarzysz feralnego wieczoru, zeznał, że pił razem z Clarkiem w lokalnym pubie i razem wrócili do domu około północy, by oglądać film na wideo.

Steve Clark miał 30 lat.

Po jego śmierci muzycy postanowili kontynuować nagrania na płytę "Adrenalize". Album ostatecznie ukazał się w marcu 1992 roku debiutując na szczycie amerykańskiej listy "Billboardu". Połowa materiału powstała jeszcze za życia Clarka i to on figuruje jako współautor kilku singli promujących wydawnictwo ("Make Love Like a Man, "Stand Up (Kick Love into Motion)", "Tonight", "Heaven Is"). Najważniejszymi utworami są jednak "White Lightning" (przez wielu uważany za hołd dla Clarka) i przebojowy singel "Let's Get Rocked".

"Nie chodziło o hołd dla Steve'a, ale o wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, co w nas narosło. To naprawdę było rozdrapywanie ran. Pisanie o nim to było coś niezwykle przygnębiającego. Gdy więc uporaliśmy się już z 'White Lightning', musieliśmy odreagować. Postanowiliśmy więc stworzyć najgłupszą piosenkę, na jaką było nas stać. 'Let's Get Rocked' to absolutne przeciwieństwo 'White Lightning'" - tłumaczył Joe Elliott.

"Zawsze będzie mi go brakować. Steve był kimś całkowicie nieprzewidywalnym.  Był zdolny do wszystkiego. Dla niego nie było granicy, której nie można by przekroczyć. I wiesz, było w takiej postawie życiowej coś podniecającego. Nie aż tak jednak, by... warto było umierać. Absurd! Posunąć się tak daleko, że nie ma już wyjścia!" - mówił wokalista pięć lat po śmierci gitarzysty.

Miesiąc przed premierą "Adrenalize" w miejscu Steve'a Clarka przyjęto urodzonego w Belfaście (Irlandia Północna) Viviana Campbella, byłego gitarzystę grup Dio i Whitesnake. Była to ostatnia zmiana w działającym po dziś zespole.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Def Leppard
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy