Ringo Starr: Z odwyku prosto w blask fleszy

Ringo Starr ma 76 lat /fot. Kevin Winter /Getty Images

Na stronach Interii możecie przeczytać fragment książki "Ringo" - biografii Ringo Starra, perkusisty grupy The Beatles.

Napisana przez Michaela Setha Starra (zbieżność nazwisk z bohaterem jest przypadkowa) książka "Ringo" to pierwsza tak dokładna opowieść o życiu i karierze perkusisty The Beatles - od naznaczonego chorobami dzieciństwa przez życie w blasku sławy i trudny, pełen sprzecznych emocji okres po rozpadzie zespołu aż po powrót na szczyt, gdy po latach problemów oraz walki z nałogiem Ringo odrodził się jako jedna z najbardziej cenionych i uwielbianych legend rock and rolla.

"POTRZEBUJEMY POMOCY"

Był jeden z pierwszych dni października 1988 roku. Ringo i Barbara [Bach; żona Ringo Starra od 1981 r.; modelka i aktorka znana m.in. z filmów "Szpieg, który mnie kochał" o przygodach Jamesa Bonda i "Komandosi z Navarony"] zrozumieli, że upadli na dno. Pili bez przerwy od kilku dni - to nigdy nie kończyło się dobrze. "Kiedyś moi pracownicy powiedzieli mi, że doszczętnie zdemolowałem dom i myśleli, że ktoś się włamał. Barbarę podobno urządziłem tak, że podejrzewali, że nie żyje", wspominał perkusista.

Reklama

Ich problem z alkoholem stawał się oczywisty dla opinii publicznej - ludzi nie dało się oszukać. Kilka miesięcy wcześniej brytyjska gazeta "The People" donosiła, że "Ringo i Barbara pobili się na oczach gości hotelowych na Jamajce. Ludzie w szoku obserwowali, jak małżonkowie stojący sześć metrów od siebie celują w siebie butelkami, a następnie rzucają się w swoim kierunku i zaczynają się okładać".

Jak mówił Ringo, wreszcie nadszedł "moment prawdy", który uświadomił obojgu, jak bardzo niszczyli swoje życie. "Miałem olbrzymi problem z alkoholem. Wiedziało o nim bardzo niewiele osób poza znajomymi... w zasadzie to nikt nie wiedział. Byliśmy w stanie to ukryć. Zakładałem muszkę, wychodziłem, potem machaliśmy do kamer, a ludzie mówili: 'Oto i on, stary dobry Ringo'. Ale tylko udawaliśmy. Chwilę później wracaliśmy do domu... Barbara też postanowiła spróbować takiego życia i dała się złapać w sidła szaleństwa. Wreszcie nastąpił moment prawdy. Piątek, około 15.00. Barbara wspomniała już wcześniej o odwyku. Teraz oboje staliśmy nad przepaścią. Miałem dość, wyrządziłem zbyt wiele zła. Dochodziłem do siebie po urwanym filmie i powiedziałem: 'Musisz nam załatwić pobyt w jednym z tych miejsc. Potrzebujemy pomocy'. Tak zrobiła".

Kilka godzin później byli już w samolocie, w drodze do Sierra Tucson Rehab Center znajdującego się na pustyni w Arizonie, nieopodal gór Santa Catalina. "Udaliśmy się na odwyk, bo koniecznie musieliśmy coś zmienić - mówiła Barbara. - Przyzwyczaiłam się do funkcjonowania na samym dnie. Ale w pewnym momencie człowiek zdaje sobie sprawę, że życie nie może tak wyglądać".

Uzależnienie Ringa było tak olbrzymie, że upił się nawet w trakcie lotu do Arizony. "Do kliniki dotarłem nawalony jak meserszmit - opowiadał. - Piłem całą drogę i z samolotu wysiadłem napruty. Myślałem, że udaję się do domu wariatów. Stwierdziłem, że to zaszło za daleko i że zamkną mnie w małej celi i całkiem o mnie zapomną. Zamiast tego objęli mnie czule, powiedzieli, że mnie kochają i że będzie lepiej. »Daj nam szansę«, mówili. I, dzięki Bogu, dzień po dniu faktycznie było coraz lepiej".

Pięciotygodniowe leczenie kosztowało podobno 35 tysięcy dolarów za osobę. Ringo i Barbara zostali umieszczeni w osobnych pokojach bez telewizorów i telefonów. "W okolicy ósmego dnia dotarło do mnie: 'Jestem tu po to, żeby mi pomogli, bo wiem, że jestem chory' - relacjonował Ringo. - Postanowiłem robić wszystko, co mi kazali, i z Bożą pomocą udało mi się z tego wyjść".

W połowie ich pobytu w Sierra Tuscon informacja o tym, że udali się na odwyk, przedostała się do opinii publicznej. 7 listopada były rzecznik prasowy Beatlesów Derek Taylor, który sam podnosił się z uzależnienia od alkoholu, został wezwany do Londynu, by wydać oficjalne oświadczenie. Odmówił udzielenia informacji o miejscu pobytu Ringa i Barbary, lecz potwierdził, że oboje leczą się z alkoholizmu. (Kilka lat później Ringo i Barbara odwdzięczyli się Taylorowi za wsparcie, pisząc przedsłowie do jego książki "Getting Sober... and Loving It!" opisującej jego walkę z uzależnieniem).

Starkeyowie nie byli traktowani w szczególny sposób. Wykonywali przydzielane im zadania, robili pranie, czyścili popielniczki i wcześnie kładli się spać. Uczęszczali także na zajęcia terapii grupowej i prywatne sesje.

"Przed pobytem w klinice nie wiedziałem, że rodzinę taką jak ta, którą stworzyłem, określa się mianem dysfunkcyjnej - mówił później Ringo. - Imprezowaliśmy, wszyscy się nawalali i odpływali. To była część mojego życia. Moja matka kiedyś opowiadała mi, że gdy miałem dziewięć lat, czołgałem się po pijaku. Ojciec mojego kumpla miał uszykowany alkohol na Boże Narodzenie, a my postanowiliśmy go spróbować. Niewiele pamiętam. Wtedy po raz pierwszy urwał mi się film. Człowiekowi zawsze się wydaje, że po alkoholu czy kokainie robi się zabawny. Opowiadasz w kółko tę samą historię tym samym ludziom. Teraz spotykam czasami różne osoby i myślę sobie: 'Jezu, ja naprawdę taki byłem?'. A cichy głos w mojej głowie mówi: 'Tak, byłeś'".

Według "The People" lekarze z Sierra Tucson powiedzieli Ringowi, że od wieloletniego picia ma powiększoną wątrobę, zaś zażywanie narkotyków uszkodziło mu serce. Również Barbarę miano poinformować, że jej wątroba źle zniosła nadużywanie alkoholu.

Bliscy przyjaciele Ringa i Barbary byli "zszokowani" wizytą pary na odwyku, lecz Linda McCartney mówiła: "[Ja i Paul] od lat wiedzieliśmy o problemach Ringa z piciem, ale baliśmy się o tym wspominać... Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że Ringo i Barbara niszczą sobie życie, ale baliśmy się, że jeśli któreś z nas powie im cokolwiek na ten temat, to będzie koniec przyjaźni, która była dla nas niezwykle ważna. Nie byliśmy w stanie nic zrobić".

Inni nie byli tak litościwi. Po tym jak media zostały oficjalnie poinformowane o wizycie Ringa w klinice, brytyjska dziennikarka Ellie Buchanan napisała pełen jadu artykuł na ten temat: "Odkąd Ringo ogłosił, że ma problem z alkoholem, część przyjaciół pokazała swoje prawdziwe oblicze. W rozmowach pojawiły się złośliwe żarty o 'pociągu do alkoholu', a niektórzy założyli, że nałóg to efekt tego, że Ringo zdał sobie sprawę z tego, jak kiepskim jest perkusistą i że w The Beatles był tylko na doczepkę, nie miał bowiem żadnych zdolności muzycznych".

Ringo odpowiedział ostro w wywiadzie, którego udzielił brytyjskiemu dziennikarzowi Chrisowi Andersonowi: "Moja ukochana Wielka Brytania odwróciła się ode mnie, gdy pojechaliśmy z Barbarą na odwyk. Pisano o mnie straszne rzeczy. W Ameryce bardzo nas wspierano, ale w Anglii uznano, że zrobiliśmy to tylko po to, żeby było o nas głośno. Dziennikarze stwierdzili, że oszalałem".

Ringo i Barbara opuścili Sierra Tucson na początku grudnia. Byli zdeterminowani, by żyć w trzeźwości, lecz nie wiedzieli, czy będzie to możliwe w szalonym świecie rock and rolla.

"W klinice człowiek czuje się bardzo bezpiecznie - mówił Ringo. - Nie chciałem stamtąd wyjeżdżać. Nie wiedziałem, czy dam sobie radę. Jeśli któryś z moich przyjaciół nie potrafi zaakceptować tego, że chcę być trzeźwy, to nie mam zamiaru zawracać sobie nim głowy. Dla mnie najważniejsze jest to, żebym żył. To, że jakiś kumpel wkurzy się, bo się z nim nie napiję, jest mniej istotne. Obecnie, gdy idziemy na jakieś imprezy, zazwyczaj wychodzimy przed północą, gdy pozostali są już lekko wstawieni. To całkiem inne życie".

Rozpoczynający się 1989 rok był potwierdzeniem jego słów.

***

Dla oczyszczonego z nałogu Ringa rok rozpoczął się pomyślnie. Perkusista udzielił serii wywiadów w ramach promocji "Shining Time Station". Gdy pytano go o wizytę w klinice, odpowiadał szczerze: "Nadal jestem tym radosnym Beatlesem, tyle że teraz nie piję. To już przeszłość. Moje życie było zbyt mroczne, ale już jest dobrze. Kiedyś opróżniałem butelkę brandy na pięć tur i otwierałem kolejną".

Był podekscytowany premierą nowego programu ze swoim udziałem, a przynajmniej tak twierdził. "'Shining Time Station' to program dla dzieci, ale mamom i tatom też się spodoba - przekonywał. - Zawsze świetnie się dogadywałem z dzieciakami. Dzieci i mamy to mój żywioł. John przyciągał intelektualistów, Paul nastolatki, George tych, którzy byli zainteresowani mistyką, a do mnie lgnęły matki i dzieci".

Ringo, Barbara, Hilary Gerrard i Rick Siggelkow jeździli wspólnie po kraju w ramach promocji programu. Ringo wychwalał serial także podczas swojej pierwszej wizyty w "Late Night with David Letterman". "W jego życiu wiele rzeczy zaczęło się zmieniać na lepsze - mówił Siggelkow. - Polecieliśmy do Chicago, gdzie podczas spotkania z prasą jeden z dziennikarzy spytał: 'Co mogły sobie pomyśleć dzieci, które w trakcie kręcenia programu pracowały z pijakiem?'. Okropne pytanie. Ringo się wściekł, zresztą wszyscy byliśmy źli. Po sali rozszedł się pomruk niezadowolenia, a matka jednego z dzieciaków występujących w programie, która była z Bronxu, powiedziała: 'Zaraz skopię ci dupę'. Ringo był wściekły, ale opanował się i odpowiedział: 'Nie mam pojęcia, jaki to ma związek z tą konferencją prasową'. Nie dał się sprowokować. Na szczęście była to jedyna sytuacja tego typu".

Z Chicago do Nowego Jorku ekipa pojechała specjalnym pociągiem przygotowanym przez firmę Amtrak. (W trakcie podróży Ringo nakręcił kilka filmików promocyjnych w lokalnych stacjach sieci PBS). Towarzystwo zajmowało się rozmaitymi grami towarzyskimi i miło (bez alkoholu) spędzało czas. "Moja żona była wtedy w ciąży. Świetnie się dogadywała z Ringiem - mówił Siggelkow. - Bardzo dobrze szło jej w szaradach. Kiedyś Ringo spytał: 'Czy nie powinnaś się już położyć?'. Innym razem stwierdził: 'W tym samochodzie jest zbyt dużo dymu. Może nie powinnaś nim jechać?'. Wszyscy paliliśmy jak smoki, a ona spodziewała się dziecka, był więc bardzo opiekuńczy. Podróżowaliśmy po kraju, przeważnie pociągiem, i śmialiśmy się. Czerpaliśmy radość z przyziemności całej tej sytuacji. Ringo zachowywał się jak zwykły zabawny gość z Liverpoolu, który uwielbia szarady i traktuje wszystkich towarzyszy podróży jak jedną wielką rodzinę".

"Shining Time Station" zadebiutowało 29 stycznia. Szybko okazało się, że WNET i cała sieć PBS mają prawdziwy przebój. Grany przez Ringa Pan Konduktor spodobał się dzieciom, a cały serial zebrał pochwały za innowacyjne wykorzystanie techniki zielonego ekranu i za wspaniałe podejście Ringa do młodej widowni. "New York Times" donosił: "Wydarzenia rozgrywają się na starej stacji kolejowej, na której znajdziemy między innymi szafę grającą z muzykującymi kukiełkami oraz niespełna półmetrowego przyjaznego Pana Konduktora, w którego wciela się Ringo Starr, były członek The Beatles. To on był narratorem animowanego serialu "Tomek i przyjaciele". W każdym odcinku pojawia się piosenka, trochę żartów oraz mądre przesłanie. Wrażenia po obejrzeniu pierwszych kilku odcinków są ze wszech miar pozytywne".

Wiosną za udział w "Shining Time Station" Ringo otrzymał nominację do nagrody Emmy w kategorii "Występ w programie dla dzieci". Nie wygrał - zaszczyt ten przypadł Jimowi Varneyowi za udział w nadawanym przez CBS programie "Hey, Vern, It’s Ernest" - ale wręczył jedną ze statuetek podczas gali.

Sukces pierwszych odcinków sprawił, że o Ringu znowu było głośno i tym razem z właściwych powodów. Niektórzy szydzili, mówiąc, że Najsławniejszy Perkusista Świata skończył jako 45-centymetrowa postać w programie dla dzieci - w dodatku nadawanym w małej sieci - ale nawet jeśli przejmował się tymi docinkami, to nie dawał tego po sobie poznać. Razem z Barbarą byli zdeterminowani, by po dekadzie szaleństw zachować trzeźwość i wyjść na prostą.

To nowe nastawienie do życia, promowane na spotkaniach Anonimowych Alkoholików, miało też przełożenie na karierę Ringa, przez długi czas traktowaną po macoszemu. Jego ostatnim albumem solowym było wydane w 1983 roku - a więc sześć lat wcześniej - fatalne "Old Wave". W lutym 1989 roku ukazało się wydawnictwo "Starr Struck: Ringo’s Best", ale była to płyta kompilacyjna (podobnie jak wydane wcześniej "Blast from Your Past"). I choć album ten był dostępny jedynie w Ameryce, przypomniał ludziom z branży muzycznej, że płyty Ringo Starra sprzedawały się niegdyś w całkiem sporych nakładach. Z pewnością zachętą do kupna było też to, że trzy z zawartych na krążku utworów - "Cookin’ (In the Kitchen of Love)", "Private Property" i "Wrack My Brain" - zostały napisane przez, odpowiednio, Johna Lennona, Paula McCartneyaGeorge’a Harrisona.

W marcu Ringo wystąpił w teledysku do utworu Toma Petty’ego "I Won’t Back Down". Obok niego pojawili się w nim George Harrison i założyciel E.L.O. Jeff Lynne. Na perkusji grał jednak Phil Jones (partie gitary akustycznej i chórki zarejestrował z kolei George Harrison).

W tym samym miesiącu Ringo i legenda country Buck Owens weszli do studia Abbey Road, by zarejestrować nową wersję "Act Naturally" Owensa - jednej z piosenek, które Ringo wykonywał w czasach The Beatles (w tym w programie Eda Sullivana w 1964 roku). Muzycy zaśpiewali w duecie, a następnie nakręcili teledysk, w którym świetnie bawią się na planie hollywoodzkiego filmu (oczywiście westernu) - Ringo nosi brodę i ma na sobie okulary przeciwsłoneczne. Zarówno singiel, jak i teledysk ukazały się w Stanach w lipcu.

W tym czasie cały świat Ringo Starra stanął na głowie za sprawą młodego przedsiębiorcy, agenta i promotora w jednym, którego wizjonerski pomysł na przyszłość Najsławniejszego Perkusisty Świata uratował karierę Ringa i nakierował go na kurs, na którym pozostaje do dziś.

*** 

W 1989 roku David Fishof liczył sobie zaledwie 33 lata, lecz dość dobrze zdążył już poznać świat show biznesu - miał na koncie współpracę z piosenkarzem i aktorem Herschelem Bernardim oraz postaciami ze świata sportu, takimi jak Lou PiniellaPhil Simms. W 1984 roku zorganizował pierwszą "nostalgiczną" trasę koncertową z udziałem grup z lat 60. (The Association, The Turtles, Gary Puckett i Spanky and Our Gang), zaś w 1986 roku - tournée z okazji 20. rocznicy powstania The Monkees. Potem stał za kilkoma innymi udanymi trasami, w tym za sponsorowanym przez Pepsi wyprzedanym przedstawieniem rewiowym opartym na pochodzącym z 1987 roku filmie "Dirty Dancing".

Na początku 1989 roku postanowił spróbować namówić do współpracy Ringa. "Zawsze organizowałem łączone trasy i wpadałem na różne oryginalne pomysły - wspominał. - Chciałem stworzyć grupę składającą się ze znanych muzyków, która skupiałaby się wokół Ringa. Ludzie z Pepsi byli tak zadowoleni ze współpracy przy okazji trasy "Dirty Dancing", że pojawili się u mnie z Alanem Pottaschem, który stworzył kampanię reklamową Pepsi Generation. Przypadała akurat 33. rocznica tamtej kampanii i Alan powiedział: 'Chcemy, żebyś wyprodukował dla nas prawdziwe show, tak jak to było z 'Dirty Dancing'. Masz może jakiś pomysł?'".

Ringo był świeżo po odwyku i odbudowywał swoją karierę. Fishof uznał, że to dobry moment, by zainteresować go swoim projektem. Napisał do niego list, w którym zaoferował mu milion dolarów za trasę. Gdyby Ringo się zgodził, byłoby to jego pierwsze tournée od rozpadu The Beatles niemal 20 lat wcześniej.

"Upłynęło kilka miesięcy, nim otrzymałem odpowiedź - mówił Fishof. - Odebrałem telefon: 'Przyleć do Anglii, Ringo chce porozmawiać'. Poleciałem i przygotowałem propozycję reklamy według mojej wizji tego projektu. Wylatywałem w poniedziałek, a w piątek o 10.00 miałem umówione spotkanie z Ringiem w jego londyńskim biurze. Z tego co pamiętam, miał włosy związane w kucyk i towarzyszyła mu Barbara. Zazwyczaj jestem bardzo opanowany, jednak w końcu to Beatles, więc się denerwowałem. Był jednak uroczy, bardzo miły i ciepły, więc spotkanie przebiegło bez komplikacji".

Po wysłuchaniu propozycji Fishofa Ringo stwierdził: "Myślałem o tym samym". Następnie zaczęli się zastanawiać, kto mógłby dołączyć do projektu. "Wybrałem Billy’ego Prestona, bo grał z The Beatles na klawiszach, wiedziałem też, że Ringo znał się dobrze z Nilsem Lofgrenem - mówił Fishof. - On z kolei zaproponował Levona HelmaJoego Walsha. Powiedział także: 'Musi być też Jim Keltner, będę się czuł dużo bezpieczniej, jeśli on także w to wejdzie'. Zrobiliśmy listę muzyków. Kilka dni później odebrałem telefon od jego prawnika, który potwierdził, że Ringo chce się zaangażować w przedsięwzięcie. Robiło się bardzo ciekawie".

Ringo miał być główną gwiazdą, lecz koncerty nie składałyby się jedynie z utworów The Beatles i kompozycji powstałych w okresie jego kariery solowej. Każdy z muzyków grupy miałby okazję zaśpiewać lub zagrać kilka własnych numerów, a Ringo nawet nie udzielałby się w każdym utworze (choć każdy by zapowiadał). "Wciąż uwielbiam grać - mówił z radością. - Staję z przodu sceny i śpiewam 'Photograph' albo coś innego, potem wracam za bębny i gram z tymi wszystkimi muzykami. Same plusy. Mogę być zarówno gospodarzem koncertu, jak i muzykiem. Każdy z zaangażowanych w to artystów jest gwiazdą, ale ja jestem największą spośród nich. Gramy 12 moich numerów oraz w sumie 12 numerów z dorobku pozostałych muzyków".

Fishof poleciał do L.A., zobaczyć się z przedstawicielami agencji CAA, z którą współpracował przy organizowaniu swoich poprzednich tras. Na spotkanie przyszedł Bobby Brooks, agent Erica Claptona. "Bobby powiedział: 'Dobra, Fishof, pewnie zwerbowałeś technicznego perkusisty The Beatles i chcesz wysłać go w trasę jako The Beatles'. A ja na to: 'Nie, mam Ringa'. Przedstawiłem mu swój pomysł, który spodobał się w firmie, więc zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach".

Do organizacji tournée zatrudniono George’a Travisa, który zajmował się koncertami Bruce’a Springsteena. Sponsorem przedsięwzięcia miało być Pepsi. Skład grupy towarzyszącej Ringowi poszerzono o Dr. Johna, Ricka DankoThe Band i saksofonistę Springsteena Clarence’a Clemmonsa. Wymyślili też nazwę: Ringo Starr & His All-Starr Band [nazwa projektu to połączenie koncepcji all-star, czyli grup/zespołów/projektów zrzeszających same znakomitości danej dziedziny sztuki/sportu, oraz brzmiącego podobnie nazwiska Ringa Starra].

"Najlepsze jest to, że ci wszyscy muzycy sami są wielkimi gwiazdami, więc nie czują, że muszą coś udowadniać - mówił Ringo po ogłoszeniu składu grupy. - To dobrze wpływa na atmosferę w zespole". Wspomniał też o Paulu McCartneyu i George’u Harrisonie: "Wysłałem rozpiskę naszej trasy kilku innym gościom, z którymi kiedyś grałem. Jeśli tylko będą chcieli, mogą wpaść i z nami wystąpić".

"Umówiłem się z Pepsi, że ja załatwię jeden milion, a oni drugi - opowiadał Fishof. - Pierwszy był dla Ringa". W promocję All-Starr Band zaangażowano spore środki - wykupiono reklamy na całe strony gazet, w całym kraju rozwieszono plakaty, przygotowano koszulki i kurtki z logo zespołu.

"Człowiek wychodzi z odwyku i od razu musi się zmierzyć z całym światem - mówił Fishof. - Tak było z Ringiem: od razu stanął w blasku fleszy. Idealnie wstrzeliłem się z tą propozycją".

20 czerwca Ringo wziął udział w konferencji prasowej zorganizowanej w nowojorskim Palladium, podczas której zapowiedział trasę. Jej początek wyznaczono na 23 lipca, pierwszy koncert miał się odbyć w Teksasie, w Dallas, zaś ostatni 3 września w L.A. W sumie grupa miała odwiedzić 30 miast w 43 dni. Bilety wyprzedały się natychmiast.

Tego samego wieczoru Ringo pojawił się w programie Davida Lettermana w stacji NBC, by porozmawiać o All-Starr Band. Tak opowiadał o początkach swego nowego projektu: "Myślałem o tym od jakichś dziesięciu lat - cóż, nie myślę zbyt szybko. Nie chciałem jechać w trasę, w której stałbym cały czas na przodzie sceny, z zespołem za plecami. Chciałem, żeby to była dobra zabawa. Zadzwoniłem do kilku przyjaciół, a oni zapalili się do tego pomysłu, no i dalej już poszło". Letterman spytał, czy w związku z trasą powstanie też płyta. "Na razie nie ma żadnej płyty, ale może powstać, jeśli nagramy ją podczas koncertów", odparł Ringo. Następnego dnia wstał skoro świt, by wziąć udział w nagraniu "Good Morning, America" w ABC, gdzie także opowiadał o projekcie All-Starr Band.

W lipcu skończył 49 lat. Niedługo później w Dallas rozpoczęły się próby przed pierwszą trasą grupy. Na miejscu pojawił się David Fishof. "Po kilku pierwszych koncertach zamierzałem jechać do domu - wspominał. - Powiedziałem Ringowi: 'Ja już jadę, widzimy się za dwa tygodnie w Chicago'. A on na to: 'Chwila, nie mówiłeś czasem, że będziesz przy mnie w trasie?'. Odparłem: 'Tak, ale ja nigdy nie jeżdżę w trasy koncertowe'. 'No cóż, obiecałeś mi, że przy mnie będziesz. Proszę, nie wyjeżdżaj'. Tak oto poza domem spędziłem kolejne dwa miesiące".

Pierwsze dwa tygodnie przeznaczono na próby, uczenie się materiału poszczególnych muzyków i rozpracowanie aranżacji. Ringo był optymistycznie nastawiony do projektu. Wizja ponownej gry w zespole dodała mu sił, choć odrobinę się denerwował. "Czuję się dobrze - zdradził jednemu z dziennikarzy, którzy byli świadkami prób. - To ciężka praca, ale cieszę się, że znowu mogę to robić. A przede wszystkim dobrze czuję się z samym sobą i wiem, że nie byłbym w stanie zajmować się tym wszystkim, gdybym w zeszłym roku nie podjął pewnych działań".

Ringo i All-Starr Band oficjalnie zainaugurowali działalność 23 lipca 1989 roku w wyprzedanym do ostatniego miejsca Park Central Amphitheater w Dallas. Ringo rozpoczął pierwszy koncert od idealnie pasującego do okazji "It Don’t Come Easy", po którym wybrzmiało "The No No Song". Zaśpiewał też "Photograph", "Back Off Boogaloo", "Act Naturally", "Yellow Submarine", "Honey Don’t", "Boys" i "With a Little Help from My Friends". "Trochę się denerwowałem - przyznawał. - Jak będzie? Co mam robić? Człowiek ma różne szalone wizje. Ale gdy już wychodzisz na scenę, to dochodzi do ciebie, że ludzie nie przyszli popatrzeć, jak się denerwujesz. Przyszli, żeby dobrze się bawić. My też dobrze się bawimy".

Początek trasy okazał się fantastyczny. Publiczność w Park Central Amphitheater - w dużej mierze złożona z przedstawicieli powojennego wyżu demograficznego, będących wówczas po czterdziestce, oraz z ich dzieciaków (które mogły wejść za darmo) - oszalała z zachwytu. "Stanie z przodu sceny to świetna sprawa - mówił Ringo. - Nigdy wcześniej tego nie robiłem, zawsze siedziałem za perkusją. Po pierwszym koncercie naczytałem się trochę opinii o swoim śpiewie, ale nie jestem Pavarottim. Ludzie mnie znają, a ja staram się zaprezentować im najlepsze możliwe wersje swoich piosenek. A gdy przychodzi czas na utwory innych chłopaków, zasiadam za perkusją i gramy. Jest cudownie".

Co ważniejsze, przez całą trasę Ringo pozostawał trzeźwy, choć przyznawał, że czasem kusiło go, by zaszaleć. "Po koncertach było trudno, bo nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Mój organizm stanowczo domagał się imprezy. 'Zaszalejmy, uwalmy się'. Ale potem odzywał się cichy głos rozsądku: 'Ale już tak nie żyjemy'. No i nie imprezowaliśmy. Było ciężko, choć głównie przez pierwszy tydzień. Żeby wszystko sobie przypomnieć, potrzeba tygodnia, tylko tyle. Bałem się, że po wytrzeźwieniu stracę poczucie humoru i nie będę w stanie grać. Strach ten okazał się jednak bezpodstawny".

Ringo spierał się nawet z Davidem Fishofem w sprawie zatrudnienia byłego basisty Cream Jacka Bruce’a, który sporo pił. "Miał wówczas niemało obaw... Chciał się otaczać wyłącznie ludźmi, którzy nie mieli problemu alkoholowego - mówił Fishof. - Cała ironia tej sytuacji polega na tym, że po zakończeniu pierwszej trasy pięciu na dziewięciu muzyków grupy poszło na odwyk".

Jednym z nich był Dr. John. "Ringo zainspirował mnie, by skończyć z narkotykami - zdradził mi. - Gdy postanowiłem zerwać z nałogiem, w moim życiu zdarzyło się bardzo wiele dobrych rzeczy. To było dla mnie ogromnie ważne. Ringo naprawdę natchnął mnie do zmiany. 17 grudnia tamtego roku uwolniłem się od nałogu. Dziś to właśnie tego dnia świętuję swoje ponowne narodziny".

W trakcie trasy działy się także inne ciekawe rzeczy. Podczas kilku występów z All-Star Band zagrał 24-letni wówczas Zak Starkey - bardzo ceniony zawodowy perkusista, przez wielu uważany za równie dobrego w swoim fachu co jego idol Keith Moon. Z grupą wystąpił też Max Weinberg, perkusista towarzyszącej Bruce’owi Springsteenowi grupy E Street Band. Gdy na początku sierpnia zespół grał w Garden State Arts Center w Holmdel w stanie New Jersey, komik John Candy wskoczył na scenę z tamburynem, by wspomóc muzyków w ostatnim utworze wieczoru.

"New York Times" donosił: "To trasa koncertowa spod znaku tych bazujących na nostalgii. Nikt tu nie traktuje samego siebie zbyt poważnie, zaś widzowie mogą liczyć na masę znanych przebojów, które będą mogli odśpiewać wraz z wesołą ekipą na scenie. Na początku i na końcu koncertów pan Starr stawał przed mikrofonem. Miał okulary przeciwsłoneczne i włosy związane w kucyk. Przechadzał się przed publicznością, jak przystało na doświadczoną gwiazdę rocka, i starał się nie fałszować... Gdy nie śpiewał, grał na perkusji, a jego koledzy na zmianę przewodzili zespołowi w kolejnych utworach".

"Na koncerty przychodziło sporo sław - wspominał Fishof. - Nigdy nie zapomnę, gdy odebrałem pewien szczególny telefon: (...) to Elton John dzwonił, żeby pogratulować Ringowi. Coś niesamowitego. Fantastyczne było też to, że naprawdę mnóstwo osób próbowało dotrzeć do niego lub chociaż go zobaczyć. Każdego wieczoru zespół grał w amfiteatrach dla dziesięciu tysięcy ludzi. Mieliśmy najlepszą ekipę i prywatny samolot, który zabierał nas do kolejnych miast. Barbara towarzyszyła Ringowi. Dla mnie najlepszą rzeczą było chyba przebywanie z tymi wszystkimi muzykami i wysłuchiwanie opowiadanych przez nich historii. Wraz z upływem dni Ringo coraz bardziej wczuwał się w klimat trasy. Naprawdę mu się podobało. Przywykał też do tłumów. To było naprawdę ekscytujące: nikt wcześniej nie robił czegoś takiego. Muzycy bardzo go szanowali, każdy z nich naprawdę chciał brać w tym udział. Najlepsze jest to, że on wcale nie chciał rozmawiać o The Beatles, a o All-Starr Band. Chciał, by każdy miał okazję się pokazać. To było bardzo ciekawe".

Oprócz promowania muzyków zajął się także reklamą samochodu Oldsmobile marki General Motors. Na początku roku podpisał umowę na udział w kampanii "New Generation of Olds" (Nowa generacja oldsmobili), w której wystąpiły takie sławy jak William Shatner, Peter Graves, astronauta Scott Carpenter, a nawet wnuk Alberta Einsteina. Wszyscy odgrywali zabawne scenki ze swoimi mniej znanymi dziećmi lub innymi krewnymi. (Hasłem tej kampanii było: "To nie jest oldsmobile twojego ojca").

Ringo wystąpił ze swoją 18-letnią córką Lee. W reklamie jest napastowany przez uwielbiające go fanki i zostaje uratowany przez Lee, która podjeżdża czterodrzwiowym oldsmobilem’em cutlass supreme (mówi o nim: "Fab four-door" - fantastyczna czterodrzwiówka - nawiązując do "Fab Four", dawnego określenia używanego w stosunku do The Beatles). Reklamę nakręcono w L.A., co ułatwiło pracę zarówno Ringowi, jak i Lee. Córka Ringa mieszkała tam i była współwłaścicielką Planet Alice - "psychodelicznego butiku" sprzedającego ubrania w stylu lat 60. Były to, jak mówiła, "lata 60. na miarę lat 90.". Pierwszy butik o tej nazwie otworzył w Londynie Christian Paris. W 1991 roku Lee przekonała go do otwarcia kolejnego punktu przy Melrose Avenue w L.A. Sama projektowała sporą część ubrań. "Nie robiłam tego dlatego, że Beatlesi nosili takie stroje w czasach swojej największej świetności, ale pewnie w jakiś sposób mnie to inspirowało", mówiła.

Ringo był szczęśliwy, że Lee stara się podążać własną ścieżką. Jeszcze bardziej cieszyło go to, że nie prosiła go o zainwestowanie w jej sklep. Jak mówił, był zadowolony, że "w końcu znalazła coś dla siebie. Wcześniej poszła do szkoły aktorskiej, ale uznała, że to nie dla niej. Zdobyła dyplom szkoły makijażu, ale jakoś nie paliła się do kariery w tej branży".

Lee i Paris, którzy określali swoje relacje mianem "platonicznych", nim wynieśli się na swoje, mieszkali w Beverly Hills z Maureen, Isaakiem i Augustą. Rok później, gdy sklep zamknięto, Lee wróciła do Anglii.

Niespodziewanie pod koniec lipca odezwała się przeszłość w postaci Chipsa Momana. Ponieważ Ringo znowu był na fali, Moman chciał, by prowadzona przez niego wytwórnia CRS Records wydała materiał zarejestrowany trzy lata wcześniej w Memphis. Twierdził, że sam opłacił sesję (co było prawdą) i chciał zwrotu kosztów tej inwestycji (które wynosiły podobno 150 dolarów za każdą godzinę spędzoną w studiu).

Ringo nie chciał na to przystać. Jak twierdził w swoim zeznaniu z sierpnia, płyta nie nadawała się do wydania, gdyż dużo w tamtym czasie pił i nie podołał trudom związanym z sesją nagraniową. Moman mówił, że teraz, gdy Ringo wrócił do formy, album mógłby przynieść nawet 3,5 miliona dolarów zysku. "Chciał to wstrzymać - opowiadał. - To nie było w porządku, bo poświęciłem na te nagrania wiele miesięcy i włożyłem w nie sporo pieniędzy. Nie jestem tak bogaty jak Ringo. Sprawa ciągnęła się kilka miesięcy. W końcu powiedziałem: 'Ringo, zamierzam to wydać. Samo dodzwonienie się do ciebie zajęło mi rok. Wyślij mi swoje zdjęcie. Jeśli tego nie zrobisz, to wynajmę kogoś, żeby cię narysował'".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ringo Starr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy