Reklama

Raye: Wściekłość, frustracja i załamanie. O wydanie płyty walczyła latami

"Królowa Raye", "Wielki triumf", "Absolutna rekordzistka" - takie tytuły pojawiły się w prasie i sieci po tegorocznej ceremonii rozdania BRIT Awards, czyli nagród brytyjskiego przemysłu muzycznego. Nic dziwnego. Raye pobiła rekordy Harry'ego Stylesa, Adele oraz Blur i wróciła do domu z sześcioma statuetkami. Za tym sukcesem kryje się jednak gorzka historia wieloletniej walki, frustracji, a nawet rozpaczy. Niewiele brakowało, żeby debiutancka płyta Raye w ogóle się nie ukazała.

"Królowa Raye", "Wielki triumf", "Absolutna rekordzistka" - takie tytuły pojawiły się w prasie i sieci po tegorocznej ceremonii rozdania BRIT Awards, czyli nagród brytyjskiego przemysłu muzycznego. Nic dziwnego. Raye pobiła rekordy Harry'ego Stylesa, Adele oraz Blur i wróciła do domu z sześcioma statuetkami. Za tym sukcesem kryje się jednak gorzka historia wieloletniej walki, frustracji, a nawet rozpaczy. Niewiele brakowało, żeby debiutancka płyta Raye w ogóle się nie ukazała.
26-letnia Raye jest teraz jedną z najważniejszych artystek w Wielkiej Brytanii. O sukces walczyła latami /Karwai Tang/WireImage /Getty Images

"Ryczę w ogólnokrajowej telewizji! Jestem tak bardzo dumna z tej płyty, kocham muzykę i zawsze marzyłam właśnie o tym, żeby być artystką" - rzuciła Raye ze sceny, odbierając kolejną statuetkę. Wokalistka była nominowana do BRIT Awards 2024 w siedmiu kategoriach, a kartki z jej pseudonimem pojawiły się ostatecznie w sześciu kopertach. Za każdym razem, kiedy ze sceny padało "Raye", artystka była tak samo zszokowana. Również za każdym razem za jej plecami byli ludzie, którzy oklaskiwali piosenkarkę na stojąco. To ci, którzy świetnie wiedzieli, jaką drogę przebyła wokalistka, żeby w ogóle wydać płytę. To, co wydawało się amerykańskim snem, tyle że w Wielkiej Brytanii, okazało się w pewnym momencie koszmarem.

Reklama

Rachel Agatha Keen, która dumnie podkreśla, że drugie imię ma po babci, urodziła się w południowym Londynie. Dziewczyna od początku życia miała kontakt z muzyką, bo jej ojciec prowadził chór kościelny, w którym zresztą śpiewała matka. Artystka ewidentnie dostała talent w genach, więc kiedy tylko rodzina zorientowała się, że kilkulatka ma świetny głos, przyszła gwiazda zaczęła śpiewać pieśni gospel. Do Raye szybko dotarło, że właśnie ze sceną chce związać swoje życie. Piosenkarka miała wtedy mniej więcej osiem lat. Rachel co tydzień oglądała w telewizji muzyczne talent shows i marzyła o tym, że pewnego dnia to ona dostanie wielką szansę. Wiadomo jednak, że nic nie zrobi się samo, więc wokalistka zaczęła od konkursów muzycznych w swojej szkole, w których startowała co roku. Raz pokonała nawet strach i wstyd na tyle, żeby zaprezentować własną piosenkę. Co prawda te konkursy nie przyniosły artystce sławy, ale pozwoliły się sprawdzić, a to jest dla początkującego muzyka bezcenne.

Raye uczyła się w "szkole gwiazd"

Rodzina piosenkarki bardzo wspierała ją w marzeniach o profesjonalnym śpiewaniu, więc posłała Raye do BRIT School. To prestiżowa placówka, w której nauka jest co prawda darmowa, jednak bardzo trudno się tam dostać. Dzieciaki uczą się między innymi teorii muzyki, tańca, aktorstwa, śpiewu, dowiadują się, jak nagrywa się płyty, organizuje trasy koncertowe, projektuje oświetlenie albo scenografię. Założenie jest takie, że placówka ma wychowywać przyszłych artystów. Oczywiście nawet najlepsi nauczyciele nie zastąpią talentu ani ciężkiej pracy, jednak absolwenci mają świadomość, jak wygląda rynek i "z czym to się je". Ktoś po BRIT School wie, jak przygotować demo, do kogo zgłosić się w sprawie kontraktu albo jak wydać pierwszą piosenkę. Tę szkołę skończyli między innymi: Adele, Jessie J, Amy Winehouse, Tom Holland i Leona Lewis, więc trudno wyobrazić sobie lepszą reklamę. 

Raye spędziła w placówce dwa lata, po czym opuściła szkolne mury. Wokalistka przyznała, że bardzo dużo się tam nauczyła, ale w pewnym momencie czuła się trochę ograniczona. Jej koledzy marzyli o byciu alternatywnymi muzykami, tymczasem ona tworzyła bardziej popowe piosenki i była zawstydzona, kiedy miała je prezentować. Nikt jej oczywiście nie wyśmiewał, ale nie czuła się też zachęcana do pisania takiej muzyki. Artystka nie zrezygnowała jednak z nauki. Przyszła gwiazda spędzała weekendy w studiach nagraniowych, żeby dalej uczyć się tworzenia, już w prawdziwych warunkach.

Spełnienie marzeń? Niekoniecznie

Szczęście uśmiechnęło się do piosenkarki, bo "HotBox", czyli popowy utwór, który powstał jeszcze w czasach szkolnych, usłyszał Olly Alexander z grupy Years and Years. Muzyk zaprezentował piosenkę pracownikom swojej wytwórni płytowej, a oni stwierdził, że dziewczyna ma wielki talent. Dalej sprawy potoczyły się już szybko. Raye podpisała kontrakt, na początek na tworzenie utworów. Dla nastolatki, która marzyła o karierze na scenie, to było jak spełnienie marzeń. Drugą odsłoną tego snu o muzyce okazało się podpisanie niewiele później umowy na wydanie czterech płyt. Piosenkarka widziała się już na koncertach, wyobrażała sobie ludzi, którzy słuchają jej albumów w domach albo w drodze do pracy, fanów, dla których jej utwory są ścieżką dźwiękową ważnych momentów w życiu. Wokalistka nie wiedziała jeszcze wtedy, że te marzenia wcale się szybko nie spełnią.

Wkrótce po podpisaniu umowy Raye usłyszała, że muzyka, którą chce wydać, czyli R&B, nie sprzeda się, więc powinna pomyśleć o czymś innym. To było zaskoczenie dla artystki, tym bardziej że piosenkarka miała już właściwie gotową płytę, jeszcze zanim podpisała kontrakt. "Miałam 17 lat, a oni już od trzech lat o mnie zabiegali. Jako 14-latka zaczęłam brać udział w sesjach pisania piosenek w studiach. Ludzie z wytwórni zapraszali mnie na eleganckie kolacje i słodzili mi. 'Będziesz tworzyć z tą wielką gwiazdą’ - mówili. 'Ta osoba kocha twoją muzykę'. 'Twoje życie zmieni się na zawsze'. W tym wieku bardzo ważna była rozmowa z ludźmi, którzy we mnie wierzyli. Wkrótce jednak zobaczyłam, że te marzenia, którymi mnie faszerowali, były tylko pustą gadką" - wspominała wokalistka w "British Vogue".

Artystka miała co prawda na koncie EPkę "Welcome to the Winter", wydaną jeszcze samodzielnie, a potem, już w wytwórni, kolejne małe wydawnictwa, jednak jej celem była przecież cała płyta. Tymczasem szanse na nią okazywały się coraz mniejsze. Piosenkarka słyszała, że powinna pisać nieco inne utwory, bardziej taneczne, łatwiejsze w odbiorze. Takie, które po prostu się sprzedadzą. Raye może nie była zachwycona, ale wtedy jeszcze uważała, że pewnie doradcy i szefowie mają rację, że musi się postarać, wykazać i "zasłużyć" na wydanie własnego albumu. Wokalistka zabrała się więc do pracy.

Zgodnie ze wskazówkami artystka skupiła się na muzyce tanecznej. Wkrótce na listach przebojów zaczęło gościć wiele piosenek, które Raye napisała, współtworzyła albo które zaśpiewała. Przyszła gwiazda stała się jedną z najmodniejszych gościnnych wokalistek u znanych producentów. Na liście jej współpracowników znaleźli się między innymi: Joel Corry, David Guetta, Jax Jones, Martin Solveig, Regard i Jonas Blue. Zresztą w drodze na nagranie z tym ostatnim piosenkarka miała poważny wypadek samochodowy, kiedy inny kierowca zepchnął ją z drogi. Mimo to zapłakana artystka pojawiła się w studiu i zaśpiewała wesołą piosenkę. Raye pisała też oraz robiła chórki dla wielu gwiazd, między innymi: Beyoncé, Charlie XCX, Little Mix, Rihanny, Ellie Goulding i Johna Legenda, współpracowała również na przykład ze Stromzym. Pierwsze sukcesy na rynku pozwoliły jej się wykazać i nieźle zarobić, bo wokalistka była w stanie kupić własny dom. Piosenkarka nadal jednak marzyła o obiecanej płycie, a nic z tego nie wychodziło.

"Co ja robię?"

Utwory dla lub z innymi artystami, a nawet jej własne single, nie były tym, na co liczyła Raye. Te rzeczy, jak sama stwierdziła, "uszczęśliwiały jej konto bankowe", ale ona czuła się sfrustrowana. W końcu, w czerwcu 2021 roku, coś się ruszyło. Wokalistka wydała piosenkę "Call on Me" i usłyszała obietnicę, że jeśli utwór dobrze poradzi sobie na listach przebojów, firma da zielone światło dla płyty. Raye codziennie więc wstawała i natychmiast sprawdzała notowania singla. "Nikomu nie życzyłabym takiej presji" - stwierdziła później. Piosenka nie okazała się hitem, a artystka po raz kolejny usłyszała, że jej album musi jeszcze poczekać. To okazało się kroplą, która przelała czarę goryczy. Piosenkarka wprowadziła się właśnie do domu kupionego dzięki pracy na cudze nazwiska, wieszała plakat ukochanej Niny Simone i coś w niej pękło. "Co ja, do cholery, robię?" - pomyślała wokalistka. 

Raye zamieściła wtedy serię wpisów na Twitterze (dzisiaj X). "Wyobraźcie sobie ten ból. Podpisałam kontrakt z dużą wytwórnią w 2014 roku. Całe moje albumy trafiły do teczek, w których tylko leżą i zbierają kurz. Swoje kawałki oddaję teraz artystom ze światowej czołówki, bo ciągle czekam na potwierdzenie, że jestem wystarczająco dobra, żeby wydać własną płytę" - tłumaczyła piosenkarka. Wokalistka dodała, że wie, iż takie rzeczy powinno się załatwiać wewnątrz firmy, ale ona ma już dość czekania. "Zrobiłam wszystko, o co mnie prosili. Zmieniałam gatunki, pracowałam siedem dni w tygodniu, zapytajcie kogokolwiek w tym biznesie, ludzie wiedzą. Mam dość bycia potulną popową gwiazdeczką. Chcę wreszcie nagrać album. Proszę, tylko tego chcę" - pisała zrozpaczona artystka. Na tym piosenkarka nie poprzestała. Kolejnego dnia Raye zamieściła na Instagramie video, w którym przyznała, że "doszła do ściany". "Albo mnie teraz posłuchają, albo się rozstaniemy i oszczędzą sobie kłopotów. Bo postaram się, żeby to był dla nich kłopot" - powiedziała wokalistka w nagraniu.

Decyzja o umieszczeniu video była spontaniczna. Raye pisała wtedy mniej więcej dwieście piosenek rocznie, nauczyła się produkcji muzycznej, miała na koncie multiplatynowe single, za to ciągle nie miała zgody na płytę. Wokalistka wyjaśniła w rozmowie z BBC: "To był taki krzyk rozpaczy za wolnością". Wpisy piosenkarki spotkały się z ogromnym odzewem branży muzycznej. Pojawili się artyści, którzy narzekali, że też trafili do "zamrażarek" różnych firm i od dawna czekają na wydanie albumów. Publicznie wytwórnia Raye tłumaczyła, że przykro jej z powodu sytuacji wokalistki. Firma zaoferowała też menedżerowi przyszłej gwiazdy, czyli jej ojcu, pełne wsparcie. Za kulisami piosenkarka usłyszała jednak prośbę, żeby nie udzielała żadnych wywiadów. "Dobrze, więc pozwólcie mi odejść" - odpowiedziała. Raye nawet nie spodziewała się, jak wielka okaże się siła mediów społecznościowych i jej wpisów. Kilkanaście dni później wytwórnia zwolniła artystkę z kontraktu i gwiazda nareszcie mogła ułożyć karierę po swojemu.

"Fajne, ale sukcesu z tego raczej nie będzie"

Raye zaczęła od początku składać debiutancki album. Zależało jej, na tym żeby opowiedzieć całą swoją historię, bez lukru. Historię osoby, która zawsze chciała śpiewać, jednak po drodze spotkało ją wiele bólu i trudnych momentów. Artystka nie ukrywa na przykład - i wspomina o tym na płycie - że w pewnym momencie za bardzo zaprzyjaźniła się z lekami oraz używkami, aż zrobiło się to niebezpieczne. "Myślę, że długo byłam w stanie znieść to, co się działo z moją karierą dlatego, że ciągle byłam w jakiś sposób znieczulona" - powiedziała gwiazda w wywiadzie dla BBC. Ponad połowę utworów na debiutancki album Raye miała już w zanadrzu, jednak wszystkie mocno zmieniła. Wokalistka stworzyła też zupełnie nowe rzeczy, choćby "Hard Out There", z tekstem o "białych prezesach" z "pulchnymi, różowymi dłońmi". Nie trzeba się długo zastanawiać, w kogo chciała uderzyć. Jednym ze świeżych utworów okazał się też kawałek "Escapism". Piosenkarka od lat miała w głowie pomysł na ten singel, jednak dopiero po zerwaniu kontraktu postanowiła go zrealizować. Po kłopotach z dawną firmą artystka nie chciała już wiązać się z dużą wytwórnią, ale na wszelki wypadek poszła na kilka spotkań. Na wszystkich prezentowała tę piosenkę i od każdego menedżera słyszała, że "fajne to, ale sukcesu raczej nie będzie". To tylko utwierdziło wokalistkę w przekonaniu, że musi wydać płytę sama.

Udowodnić światu, że się mylił

Pod koniec 2022 roku singel "Escapism", z udziałem raperki 070 Shake, podbił TikToka. Raye pochwaliła się w pewnym momencie, że według statystyk co druga osoba, która natknęła się na piosenkę w aplikacji, wracała do niej później w serwisach streamingowych. Nic dziwnego, że utwór trafił też na tradycyjne listy przebojów i zapewnił Raye jej pierwszy własny numer jeden w karierze. Wkrótce artystka wydała również wyczekiwany album "My 21st Century Blues". "W końcu jestem w tym miejscu i nareszcie mogę decydować o swojej karierze" - powiedziała wokalistka BBC. Piosenkarka miała jeszcze jeden powód do dumy: rzuciła używki, bo - jak stwierdziła - zdała sobie sprawę, jak sobie szkodziła.

Co się wydarzyło po sukcesie płyty? Dawna firma artystki życzyła jej powodzenia, a nawet wysłała piosenkarce kwiaty. "To sumie miłe" - stwierdziła gwiazda. Raye z kolei pokazała sobie i światu, że czasem warto się uprzeć, mimo że wszyscy wokół przekonują, aby odpuścić. Bo - jak stwierdziła wokalistka - "to świetne móc udowodnić ludziom, że się mylili".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Raye
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy