Phil Collins ma zaskakującą pasję. Wydał na nią fortunę, a potem... oddał za darmo
Co robiliście przed maturą? Phil Collins na przykład zagrał u George'a Harrisona. Niezależnie od tego, ile żartów na temat perkusistów funkcjonuje w branży muzycznej, a jest ich naprawdę wiele, Phil może się najwyżej uśmiechnąć i zacytować złośliwym kolegom wyniki sprzedaży swoich albumów. Muzyk ma na koncie nie tylko karierę bębniarza i wokalisty, ale też role filmowe, a nawet książkę na dość niezwykły temat. Czego nie wiedzieliście o Philu Collinsie?
To, że artysta ma wiele talentów, nie jest pewnie dla nikogo niespodzianką. Jednak właśnie z powodu tych zdolności niewiele brakowało, żeby Phil Collins został aktorem, a nie muzykiem. Nastoletni Phil trafił do Barbara Speake Stage School w Londynie, czyli placówki, która kształciła przyszłe gwiazdy. Tak się złożyło, że w szkole pracowała matka chłopaka, ale Collins udowodnił, że jego pobyt w tym miejscu to wcale nie zasługa nepotyzmu, lecz zdolności. Perkusista zagrał na przykład w słynnym filmie The Beatles "A Hard Day’s Night" - co prawda osobę w tłumie, ale rola to rola. Ta scena została jednak ostatecznie wycięta z produkcji. Podobnie stało się z występem w "Chitty Chitty Bang Bang".
Phil ma jednak ważną życiową zasadę, której przestrzega już od wczesnej młodości: nigdy się nie poddawaj. W przypadku filmów też zadziałała, bo już w produkcji "Calamity the Cow" artysta nie tylko zagrał, ale też pojawił się na ekranie w gotowej wersji. Aktorska kariera, chociaż skromna, nie skończyła się dla Collinsa, kiedy zaczął odnosić sukcesy na scenie. Muzyk zagrał na przykład w filmie "Hook" Stevena Spielberga, poza tym w "I Start Counting", "Frauds" i oczywiście odegrał tytułową rolę w komediodramacie "Buster". Fani "Miami Vice" też pewnie kojarzą występ Phila w jednym z odcinków. Wokalista ma nawet na koncie najważniejszą nagrodę filmową na świecie, czyli Oskara. Co prawda zdobył go za piosenkę do filmu, konkretnie za "You’ll Be in My Heart" z "Tarzana", ale kto by wybrzydzał w takiej sytuacji?
Kiedy 5-latek dostaje na Boże Narodzenie zestaw perkusyjny dla dzieci, zwykle istnieją dwie opcje: albo coś z tego będzie, albo porzuci granie po kilku miesiącach, ale zdąży wcześniej zszargać nerwy całej rodziny. W przypadku Phila wygrała, na szczęście, ta pierwsza opcja, chociaż nie jest tajemnicą, że jego lekcje gry nie były łatwe dla pozostałych domowników, tym bardziej że wujkowie muzyka rozbudowali później jego zestaw. Collins uczył się gry sam, próbując odtworzyć to, co usłyszał w radiu albo telewizji. Dopiero jako nastolatek artysta brał dodatkowe lekcje, żeby doszkolić się z konkretnych technik. Perkusista jednak nigdy nie nauczył się porządnie czytania ani zapisywania nut. Zamiast tego opracował własny system.
W wywiadzie dla "Modern Drummer" muzyk przyznał: "Zawsze czułem, że jeśli jestem w stanie coś zanucić, to mogę to zagrać. To mi wystarczyło, chociaż jest to złe podejście". Nie zmienia to faktu, że zupełnie nie przeszkodziło ono Philowi w zrobieniu kariery. Wiele osób uważa, że muzyk zaczął swoją przygodę ze sceną od grupy Genesis, co akurat nie jest prawdą. Perkusista miał szansę na granie w legendarnym Yes, jednak... nie stawił się umówionego dnia na przesłuchanie. Collins dołączył za to do formacji Flaming Youth. Grupa dość szybko się rozpadła, ale muzycy pozostali w dobry relacjach. Gitarzysta Ronnie Caryl, zresztą dawny szkolny kolega Phila, grał z nim nawet później podczas solowych występów. W każdym razie tak się złożyło, że w 1970 roku z młodej wtedy grupy Genesis odeszli perkusista i gitarzysta. Zespół zamieścił więc ogłoszenie w magazynie "Melody Maker": "Szukamy bębniarza wrażliwego na akustyczne brzmienia". Collins zgłosił się na przesłuchanie i tak oto latem tego roku stał się nowym perkusistą grupy Genesis.
Phil Collins dołączył do Genesis i otworzył sobie drzwi do wielkiej kariery. "Może ty to zaśpiewasz?"
Zanim Collins mógł pochwalić się nową rolą, musiał popisać się przed kolegami umiejętnościami. Przesłuchania do Genesis odbywały się w domu rodziców Petera Gabriela. Phil zjawił się tam na długo przed umówioną godziną, więc wykorzystał czas oczekiwania na kąpiel w basenie. Pomiędzy skokami do wody muzyk przysłuchiwał się wysiłkom swoich konkurentów, a przy okazji, trochę podstępnie, zapamiętywał utwory, jakie członkowie Genesis kazali im grać. To nieco ułatwiło mu zadanie, ale nie oszukujmy się: nie dostałby tej pracy, gdyby faktycznie nie był najlepszy.
Jak to się więc stało, że perkusista po latach stał się też wokalistą zespołu? Kiedy w Genesis zaczęły narastać konflikty, a artyści mieli dość tego, że ich zespół traktowany jest niemal jak solowy projekt Petera Gabriela z towarzyszącymi mu instrumentalistami, wokalista postanowił odejść z grupy. Peter miał też dość branży muzycznej, czuł się rozczarowany i wypalony. To rozstanie na pewno zakończyło awantury, ale zrodziło nowy problem: co dalej? Pozostali członkowie Genesis rozważali różne opcje, zastanawiali się nawet przez chwilę nad tym, czy nie stać się zespołem instrumentalnym. Ten pomysł upadł, więc muzycy zaczęli szukać nowego wokalisty. Żaden kandydat nie okazał się wystarczająco dobry. W pewnym momencie zrezygnowani koledzy poprosili Phila, który wcześniej miał okazję prezentować swoje zdolności wokalne, żeby zaśpiewał na próbę nowy utwór. Po tej piosence już wiedzieli, że dalsze przesłuchania nie są potrzebne.
Rzeczy stworzonych przez Phila możecie nie tylko posłuchać, ale też poczytać. Muzyk ma na koncie autobiografię "Not Dead Yet", co to akurat nie jest szczególnie zaskakujące, bo wiele legend sceny spisało swoje wspomnienia. Większą niespodzianką jest "The Alamo and Beyond: A Collector’s Journey". Collins uwielbia historię, a jego konikiem jest bitwa o Alamo, fortecę w San Antonio. W marcu 1836 roku armia Republiki Meksyku starła się tam ze zbuntowanymi siłami teksańskimi. Pewnie zastanawiacie się, co ma z tym wspólnego Phil? Otóż artysta obejrzał w dzieciństwie bajkę na podstawie tamtych wydarzeń. Dzięki temu w kolejnych latach zaczął czytać książki na temat bitwy, a kiedy grupa Genesis pierwszy raz wyruszyła do USA, perkusista odwiedził miejsce walk sprzed lat. Później ówczesna żona muzyka dała mu w prezencie świątecznym pierwszą pamiątkę z czasów bitwy, a kolejne przedmioty Collins kupował już sam.
W 2012 roku artysta udokumentował i opisał swoją kolekcję, tak właśnie powstała książka. Trzy lata później wokalista podarował zbiory San Antonio. Muzyk stwierdził, że chciałby, aby wszyscy mogli oglądać pamiątki, dlatego wypakował przedmioty z piwnicy swojego szwajcarskiego domu i wysłał je do Teksasu. Darowizna była warta kilkadziesiąt milionów dolarów, ale Phil dodatkowo zapłacił jeszcze za transport. Nic dziwnego, że artysta dostał w nagrodę tytuł "Honorowego obywatela Teksasu". Pamiątki trafiły na wystawę, jednak jeśli znajdziecie coś jeszcze na sprzedaż, śmiało podsyłajcie Collinsowi, bo wokalista zapowiedział, że wcale nie kończy zakupów.
"To brzmi strasznie"
Phil nie tylko nagrywał solowe płyty i śpiewał/grał w Genesis, ale też wiele razy pracował z innymi artystami. Muzyk wyprodukował albumy Erica Claptona, Philipa Bailey'a z Earth, Wind & Fire oraz Fridy Lyngstad z grupy ABBA, a to tylko część dorobku artysty. Collins ma na koncie również wspólne nagrania, choćby z Davidem Crosbym, a także kilka gościnnych występów. Jeden z nich zapamięta do końca życia. Jeszcze na długo przed historią Genesis nastoletni perkusista dostał od swojego menedżera telefon z informacją, że ma zlecenie od George'a Harrisona. Zachwycony Collins zjawił się w studiu EMI w Londynie, żeby zagrać na kongach. Artysta wspominał, że grał ponad dwie godziny, aż na jego dłoniach pojawiły się odciski, zanim zdał sobie sprawę, iż mikrofony przez cały czas były wyłączone. Dopiero okrzyk producenta Phila Spectora uświadomił mu, co się dzieje. Po sesji muzyk dostał czek i wrócił do domu. Piosenka "Art of Dying" ukazała się, ale bez partii nagranej przez Collinsa. Prawie 30 lat później Harrison wysłał dawnemu współpracownikowi taśmę ze ścieżką grą na kongach z tego właśnie utworu i wiadomością: "Phil, czy to mogłeś być ty?". "Pomyślałem sobie: ’Mój boże, to brzmi strasznie’" - przyznał perkusista w rozmowie z Entertainment Weekly. Okazało się, że George postanowił z niego zażartować. Legendarny Beatles poprosił swojego kolegę, żeby zagrał najgorzej, jak się da, nagrał to, a potem wysłał Collinsowi dla żartu.
We wszelkich rankingach piosenek o miłości, ale tych smutnych, Phil ma zapewnione wysokie miejsce choćby dzięki przebojowi "Against All Odds (Take a Look at Me Now)". Utwór powstał, kiedy muzyk rozstał się ze swoją pierwszą żoną, którą zresztą znał od dzieciństwa. Artysta mocno przeżył rozwód, tym bardziej że razem z kobietą z domu wyprowadziły się ich dzieci. Jedynym plusem sytuacji było to, że wokalista nagrał dzięki temu płytę "Face Value". Collins powiedział w programie "This American Life": "Bez tego wszystkiego nie czułbym tego, co czułem, co kazało mi siadać przy pianinie dzień po dniu, wieczór po wieczorze - i pisać".
Wtedy muzyk nie wiedział jeszcze, że to nie ostatnie rozstanie w jego życiu. Dzięki kolejnym artysta trafił na pierwsze strony brukowców. Jill Tavelman była wściekła, kiedy perkusista praktycznie rzucił ją, a później omawiał szczegóły rozstania przy pomocy... faksów. Jedna z gazet przedrukowała nawet na okładce taką właśnie korespondencję na temat spotkań wokalisty z córką. Nic dziwnego, że rozstanie było burzliwe, ale nie tak bardzo jak to z trzecią żoną. Gwiazdor zaczął spotykać się z Orianne Cevey jeszcze przed rozwodem z Jill, co na pewno nie pomogło w kreowaniu wizerunku "miłego gościa". Para pobrała się pod koniec lat 90., ale rozstała się po dziewięciu latach. Phil musiał oddać Cevey ponad 25 milionów funtów, co okazało się najwyższą stawką w historii rozwodów brytyjskich celebrytów.
Co ciekawe, para wróciła do siebie po kilku latach, ale sielanka nie trwała długo i zakończyła się awanturą o dom w Miami. Poprzedniej żonie muzyk zapłacił natomiast 17 milionów funtów. Collins jest jednym z najbogatszych brytyjskich artystów, ale nie ma się co dziwić, że koledzy żartują sobie z niego: "Phil, tylko żadnych ślubów!". Artyście na pewno nie zabraknie na życie, mimo jego żartów podczas jednego z koncertów Genesis: "Teraz będę musiał pójść do normalnej pracy".