Reklama

Depeche Mode w Warszawie: Muzyczni superherosi na Narodowym (relacja, zdjęcia)

Czy ten piątek, kończący nerwowy tydzień pracy i zaczynający weekend, mógł dla Warszawy skończyć się lepiej niż odśpiewaniem kultowych piosenek, które przez dekady urosły do rangi hymnów i spacerem zamkniętym dla pojazdów mechanicznych pięknym mostem Poniatowskiego. Taka okazja zdarza na przykład wtedy, kiedy do Warszawy przyjeżdża zespół Depeche Mode.

Zapowiada jako epicka trasa "Global Spirit", promująca wydany w marcu czternasty album zespołu, rzeczywiście taką jest, w ogóle i w szczególe, na poziomie wyglądu i treści. Podczas koncertu na Stadionie Narodowym widzowie oglądali na telebimach wizualizacje, fragmenty klipów, ale tym, co najbardziej cieszyło oko były pląse, piruety i tańce Dave'a Gahana.

Sensualne, dopasowane do zmysłowych melodii utworów takich jak "Poison Heart" czy "Stripped", energiczne i szybkie, manifestujące siłę jak akordy we "Wrong" czy "Barrel of a Gun". Gahan, Martin Gore, Andy Fletcher oraz towarzyszący im na scenie Christian Eigner i Peter Gordeno są w doskonałej formie. A tej, wyjątkowo, sprzyjało nagłośnienie na Stadionie Narodowym, wielokrotnie krytykowane, nadal pozostawiające wiele do życzenia, ale taka już specyfika tej konstrukcji. Tym razem irytujący pogłos nie zniszczył wielkiego koncertu.

Reklama

Epicka jest również setlista ogrywana podczas tej trasy. Co oczywiste, muzycy sięgają po pewniaki, takie jak wspomniane hymny - "Enjoy The Silence", "Personal Jesus" czy "Walking in My Shoes". Te ubrane były w nowoczesne, mocne aranżacje, ale nawet bez tego wszyscy wiedzą, że to jedne z tych piosenek, które nigdy się nie zestarzeją. Chwała muzykom, że nadal chcą i potrafią z przekonaniem, fantazją i zaangażowaniem je grać. 

I sięgać głęboko do swojej przepastnej dyskografii, między innymi po "Everything Counts" z "Construction Time Again" (1983 r.) czy "Somebody" z "Some Great Reward" (1984 r.), zaśpiewany jak kilka innych utworów (np. "Question of Lust") przez samego Martina Gore'a. Najnowsza płyta "Spirit" zabrzmiała swoimi najjaśniejszymi punktami, takimi jak "Going Backwards", "Cover Me" czy poruszające "Where’s the Revolution".

Muzycy przybyli do Warszawy na tyle wcześniej, by zdążyć rozeznać się w sytuacji. Podobno mieszkali w Bristolu, położonym nieopodal Pałacu Prezydenckiego. Zapewne wiele osób obecnych na Narodowym szczególnie wyczekiwało utworu "Where’s the Revolution", w tłumie zgromadzonym na płycie mignął transparent z napisem "Revolution Is Here". Choć zespół podczas koncertu nie odniósł się bezpośrednio do sytuacji, słowa piosenek mówiły wszystko. Czasem są "zbyteczne, mogą tylko wyrządzić krzywdę", ale nie teraz i nie tu, gdy są tak mocno i dotkliwie ignorowane. 

Ale to nie słowa "Where’s the Revolution", mówiące o konieczności przebudzenia się z letargu, ani "Wrong" z wykrzykiwanymi raz po raz słowami protestu "źle, źle, źle" przyniosły największe pokrzepienie. To słowa innego, muzycznego superbohatera przypomniały, że przecież potrzeba tak niewiele, by zrobić tak dużo. "We can be Heroes, just for one day / We can be us, just for one day".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Depeche Mode | Dave Gahan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy