Reklama

Cały świat mówił o jego romansach! Mało brakło, by był ojczymem... Slasha

"Wokalista brzmi bardzo amatorsko, fałszuje i myli dźwięki" - może trudno w to uwierzyć, ale taką recenzję dostał na początku swojej kariery David Bowie. Muzyk wziął udział w konkursie BBC dla młodych talentów, jednak na jego talencie komisja raczej się nie poznała. Eksperci stwierdzili, że nawet długie próby i miesiące ćwiczeń nie uratują sytuacji. Artysta był rozczarowany, ale właśnie wtedy postanowił udowodnić światu, że jeszcze będzie o nim głośno. Trzeba przyznać, że Bowie dotrzymał słowa. W kolejnych latach muzyk wiele razy zaskakiwał, nie tylko na scenie zresztą, bo jest kilka faktów z życia wokalisty, które potrafią zadziwić.

"Wokalista brzmi bardzo amatorsko, fałszuje i myli dźwięki" - może trudno w to uwierzyć, ale taką recenzję dostał na początku swojej kariery David Bowie. Muzyk wziął udział w konkursie BBC dla młodych talentów, jednak na jego talencie komisja raczej się nie poznała. Eksperci stwierdzili, że nawet długie próby i miesiące ćwiczeń nie uratują sytuacji. Artysta był rozczarowany, ale właśnie wtedy postanowił udowodnić światu, że jeszcze będzie o nim głośno. Trzeba przyznać, że Bowie dotrzymał słowa. W kolejnych latach muzyk wiele razy zaskakiwał, nie tylko na scenie zresztą, bo jest kilka faktów z życia wokalisty, które potrafią zadziwić.
David Bowie u boku przyjaciółki w 1980 roku /Ron Galella/Ron Galella Collection via Getty Images /Getty Images

Być może artysta nigdy nie zająłby się muzyką, gdyby nie jego przyrodni brat, Terry Burns. Terry był o 10 lat starszy od Davida i to właśnie on podrzucał przyszłemu gwiazdorowi książki oraz płyty. Bowie przyznał, że Burns miał na niego ogromny wpływ i to właśnie dzięki bratu dowiedział się sporo o poezji, buddyzmie, jazzie, a przede wszystkim o muzyce, bo razem chodzili na koncerty. Terry chorował na schizofrenię, co sprawiło, że część życia spędził w domu, a część w szpitalach psychiatrycznych. W 1985 roku Burns rzucił się pod pociąg w Londynie i zginął. 

Reklama

To mocno wstrząsnęło Davidem, który, zwłaszcza na początku kariery, nawiązywał do chorób psychicznych w swoich piosenkach. Wystarczy posłuchać choćby utworów "All The Madmen" albo "The Bewlay Brothers". Burns nie był jedyną chorą psychicznie osobą w rodzinie Bowiego. Na schizofrenię cierpiała też jedna z ciotek muzyka, inna z powodu problemów z psychiką przeszła lobotomię. W starych wywiadach artysta nie ukrywał, że przez wiele lat bał się, iż u niego też ujawni się jakaś choroba. Co prawda wokalista uważał, że ma szczęście, bo on akurat może swoje "szaleństwo" przełożyć na muzykę, ale i tak zaburzenia psychiczne były jedną z największych obaw Davida.

David Bowie za nic w świecie nie chciał wsiąść w samolot. "Okropnie się bał"

Kiedy artysta na dobre rozpoczął karierę, okazało się, że jest jeszcze jedna rzecz, której panicznie się boi: latanie. Bowie był chory już w momencie, kiedy pojawiał się na lotnisku. To dość duża przeszkoda dla muzyka, który sporo koncertuje. Gdy płyta "Ziggy Stardust" odniosła sukces, David zagrał w prawie dwustu miejscach na świecie. Pewnie gdyby nie ta trasa, kariera wokalisty potoczyłaby się zupełnie inaczej, ale tournée sporo artystę kosztowało. Nic dziwnego, że kiedy tylko mógł, korzystał z alternatywnych środków transportu. Ekipa wokalisty musiała się nieźle nagłowić, żeby zaplanować podróże z takimi utrudnieniami i wszędzie zdążyć. 

W latach 70. artysta sporo podróżował pociągami - na przykład na terenie Związku Radzieckiego. Bowie wraz z Iggym Popem odbyli wtedy pamiętną podróż Koleją Transsyberyjską z Władywostoku do Moskwy. W 2002 roku natomiast artysta, zamiast przylecieć do Europy, przypłynął na kontynent słynnym statkiem Queen Elizabeth 2. Duncan Jones, syn wokalisty, wspominał: "Mój tata okropnie bał się latania. Pamiętam, jak siedziałem obok niego w samolocie i obserwowałem jego palce wbite w podłokietniki tak mocno, że aż robiły się sine - przy każdym starcie i każdym lądowaniu. Również podczas turbulencji. Mimo to obleciał cały świat w ramach pracy i dla rozrywki". Na kilkanaście miesięcy przed swoją śmiercią muzyk - który od wielu lat mieszkał w Nowym Jorku - przemógł strach i wybrał się samolotem do Londynu, żeby pokazać żonie oraz córce miejsca, w których dorastał.

"Każdy, kto ma odwagę nosić włosy do ramion, przechodzi piekło. To pora, żebyśmy się zjednoczyli i zawalczyli o nasze fryzury" - tak, z pełną powagą, artysta wypowiadał się swego czasu w telewizji. 17-letni zaledwie, jeszcze wtedy David Jones założył - nadal na poważnie - "Stowarzyszenie zapobiegania okrucieństwu wobec długowłosych mężczyzn". Muzyk chciał zwrócić uwagę społeczeństwa na to, że panowie z długimi fryzurami są często wyśmiewani albo obdarzani pogardliwymi spojrzeniami. Wokalista zachęcał widzów do dołączenia. Długowłosi mężczyźni, którzy musieli znosić żarty ze swoich fryzur w autobusach albo wysłuchiwać obraźliwych komentarzy z ust mijanych robotników, nareszcie mogli zawalczyć o siebie. Istnieje duża szansa, że Bowie po prostu próbował wykorzystać akcję do zwrócenia na siebie uwagi. Tak czy owak, "afera włosowa" idealnie pasuje do pozostałych performance'ów artysty.

Świński płód w słoiku

Są takie prezenty, które niekoniecznie chciałoby się dostać - i wcale nie chodzi tu o nietrafione podarunki na święta. David udzielał w latach 90. wywiadu magazynowi "Rolling Stone". Przy okazji spotkania, muzyk był świadkiem tego, jak dziennikarz odbierał prezent od Toma Petty'ego. David Wild dostał od wokalisty fajkę pokoju. Bowie pomyślał, że to taki zwyczaj, iż przepytywany muzyk przysyła autorowi jakiś podarunek i obiecał, że znajdzie coś dla swojego imiennika. Dziennikarz zarzekał się, że nie trzeba, ale jakiś czas później odebrał telefon od artysty. Bowie był akurat w Azji i zachwycony oznajmił, że znalazł coś idealnego. Wokalista wysłał Wildowi... słoik ze świńskim płodem. Oczywiście przesyłkę przejęli celnicy, co bardzo zasmuciło muzyka, który kilka razy próbował przekonać służby, żeby jednak "uwolniły" paczkę. Nie udało się, ale dziennikarz nie ukrywał, że dzięki temu odetchnął z ulgą. 

Sam artysta też swego czasu dostawał dziwne prezenty, do tego miał stalkera. Tajemnicza postać nawet nie ukrywała się w tłumie fanów, ponieważ stalker nosił charakterystyczny strój... różowego królika. Na początku wokalista uważał, że to zabawne i urocze, kiedy taka osoba pojawia się wśród publiczności na koncercie, ale w pewnym momencie zaczął się martwić. Muzyk wsiadł kiedyś w Nowym Jorku do samolotu i zobaczył różowego królika na pokładzie. David od razu wiedział, że to nie przypadek. Co prawda postać nie wydawała się groźna, ale od tej pory artysta nie czuł się już komfortowo. Przez wiele lat dziennikarze i fani próbowali odkryć tożsamość stalkera. Jedno ze śledztw doprowadziło do mieszkanki Vancouver. Kobieta była wielką fanką Bowiego, a na co dzień udzielała w gazecie porad muzycznych i seksualnych (tak, w takim zestawie), a także produkowała mydła w kształcie babeczek. Kobieta jednak stanowczo zaprzeczyła, jakoby to ona była różowym królikiem.       

Bowie miał oczywiście wielu znanych znajomych z branży muzycznej, chociaż niektóre z tych relacji miały dość burzliwy przebieg. Mimo że na początku pomylił go z innym muzykiem, David zaprzyjaźnił się na przykład z Lou Reedem. Panowie świetnie się dogadywali, chociaż nie zawsze ich rozmowy były miłe. Po jednym z koncertów w 1979 roku Bowie, Reed i ich znajomi muzycy wybrali się do restauracji. W pewnym momencie Lou zapytał Davida, czy zajmie się produkcją jego nowej płyty. Wokalista zgodził się, ale postawił jeden warunek: Reed musi się ogarnąć i skończyć z piciem. Bowie sam właśnie, po kilku latach, rzucił nielegalne substancje, więc był dość wymagający w kwestii używek. Lou się wściekł, wstał, podszedł do Davida i zaczął bić go po twarzy. Można spokojnie uznać, że warunek mu się nie spodobał. Amerykanin został wyprowadzony przez ochronę, ale zanim to się stało, panowie zdążyli jeszcze narobić zamieszania w restauracji. Później muzycy spotkali się jeszcze w hotelu, Bowie zażądał, żeby Reed "wyszedł i stanął do walki jak mężczyzna". Lou był jednak zbyt zmęczony na bójki i położył się spać. Artyści szybko zapomnieli o awanturze i od tej pory zachowywali się, jakby nic się nie stało. 

Słynna była też inna przyjaźń Davida. Brytyjczyk wyprodukował pierwsze solowe albumy Iggy'ego Popa i miał ogromny wpływ na jego twórczość w tym czasie. To nie wszystko, bo po śmierci Davida Iggy wprost przyznał: "On mnie wskrzesił". Punkowiec musiał wtedy radzić sobie sam po rozpadzie grupy The Stooges, nie bardzo miał pomysł na nową muzykę, na dodatek zmagał się z uzależnieniem od heroiny i alkoholu. To David zaproponował Iggy'emu przeprowadzkę do Berlina i współpracę, a później dołączył do koncertowego zespołu wokalisty. Co prawda przyjaźń nie przetrwała próby czasu, ale Pop do dziś jest wdzięczny koledze za ocalenie życia i kariery. 

Bowie przyjaźnił się też z Jimmym Pagem, ale tu sprawy mocno się skomplikowały. Obaj artyści swego czasu fascynowali się satanizmem. Jedno drobne nieporozumienie doprowadziło do tego, że panowie próbowali skierować przeciwko sobie mroczne siły i podejrzewali się o najgorsze rzeczy. David chował na przykład swój mocz w lodówce, bo był przekonany, że gitarzysta chce go wykraść i użyć do jakichś rytuałów. Problem cudownie zniknął, kiedy wokalista odstawił kokainę, a fascynacja okultyzmem u obu muzyków po prostu się skończyła.

Romans z matką Slasha

Opowieści o rockandrollowych szaleństwach artystów nie wzięły się znikąd. David też miał na koncie wiele rzeczy, które jego znajomi do dzisiaj wspominają z uśmiechem, a czasem zadziwieniem. Debbie Harry z Blondie opisała w autobiografii historię pewnego wieczoru w USA. Bowie i Iggy Pop stracili kontakt ze swoim dotychczasowym dilerem, a bardzo potrzebowali kokainy. Harry miała działkę od znajomego, ale sama nie była fanką tej używki, więc oddała wszystko kolegom. David podziękował w dość osobliwy sposób: zaprezentował Debbie swoje przyrodzenie. Takie nocne poszukiwania używek nie zawsze kończyły się dla wokalisty dobrze, bo pewnego wieczoru w Nowym Jorku policja zatrzymała Bowiego i Popa za posiadanie marihuany. Zarzuty zostały szybko wycofane, ale o sprawie donosiły media na całym świecie. 

Niezbyt dobrze chronioną tajemnicą okazały się też liczne związki muzyka. David spotykał się z wieloma sławnymi osobami, między innymi: Elizabeth Taylor, Marianne Faithfull i Susan Sarandon. Do grona kochanków artysty miał należeć także Mick Jagger, ale na przykład dopiero po latach świat dowiedział się, że Bowie był związany z... matką Slasha! Ola Hudson projektowała kostiumy dla wokalisty, a współpraca przerodziła się w pewnym momencie w romans. Rodzice gitarzysty nie byli już wtedy razem, związek projektantki z Davidem przetrwał półtora roku. Slash wspominał, że legendarny muzyk często bywał w ich domu i gitarzysta, początkowo nieufny, w końcu przekonał się do nowego partnera matki. Wyobraźcie sobie jak musiało wyglądać spotkanie obu panów po latach, na przykład na jakimś festiwalu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: David Bowie | Debbie Harry | Slash | Mick Jagger
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy