Błyszczący bliźniak i kreator przebojów. Najlepsze piosenki Jaggera, których nie znasz

Mick Jagger śpiewa w The Rolling Stones od ponad sześćdziesięciu lat. Na scenie w 1973 roku /Robert Knight Archive / Contributor /Getty Images

Harry Styles dla pokolenia baby-boomers, zdaniem rodziców dzieci urodzonych w latach 50. największe zagrożenie, a dla fanów rock'n'rolla po prostu legenda. I to bez względu na metrykę! Mick Jagger obchodzi urodziny. Osiemdziesiąte. Hola hola, które?! Ciężko w to uwierzyć, ale tak - lider The Rolling Stones obecny na scenie od ponad 60 lat wchodzi w dziewiątą dekadę życia. To co piszę, brzmi bardzo patetycznie, ale naprawdę ciężko jest mi to sobie uświadomić.

Pojawienie się na świecie 26 lipca 1943 roku sir Michaela Philipa Jaggera było jak jedno z tych historycznych wydarzeń, o których powinno uczyć się w szkołach. Bo choć może wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, to Mick Jagger na spółkę z Keithem Richardsem uczynił życie ludzi choć trochę mniej nudnym.

Ich braterskie spory przez dekady dawały pożywkę dziennikarzom, a problemy z używkami i kolejne romanse z kobietami tylko podsycały uwagę mediów. W międzyczasie Jagger zrezygnował z rock'n'rollowego stylu życia i doczekał się ośmiorga dzieci, a każde tak samo przykuwa uwagę opinii publicznej. 

Reklama

Wiele mówi się także o jego wyjątkowej formie fizycznej - jak na 80-latka porusza się z niespotykaną gracją. Dwugodzinne koncerty, mordercze przygotowania do tras - tak, kiedyś przyznał, że by utrzymać się w tej formie ćwiczy po trzy godziny dziennie, sześć dni w tygodniu. "Tańczę i chodzę na siłownię codziennie. Nie lubię za bardzo tego robić, ale muszę" - mówił w wywiadzie. W jednej z rozmów zdradził, że dziennie przebiega 12 km.

Ale nie zapominajmy o najważniejszym. O muzyce. 

Określenie "najlepsze utwory" jest nieco wyświechtane. To strasznie trudne wskazać takie kompozycje, zwłaszcza, że w przypadku The Rolling Stones głównie wspomina się o tych "ważnych", znaczy odnoszących największe sukcesy na listach przebojów i obecnych popkulturowo. W końcu czy wyobrażamy sobie gangsterski film Martina Scorsese bez Stonesów? A może produkcję o wojnie w Wietnamie bez "Gimme Shelter" czy "Paint It, Black"? A letnią playlistę bez "Move Like Jagger"

Tak się składa, że w przypadku The Rolling Stones bez problemu jestem w stanie wskazać kilkadziesiąt kompozycji, które niesłusznie przepadły na kolejnych longplayach w gąszczu wypromowanych przez wytwórnię hitów. Tak, jak sądzę, że niedoceniany album "Goats Head Soup" z 1973 roku jest jednym z ich esencjonalnych krążków, tak też sądzę, że choć mocno rock'n'rollowi i bluesowi nagrali najpiękniejsze ballady lat 70. 

Mick Jagger kończy 80 lat. Prawdziwy kreator przebojów

Początkowo na płytach Rolling Stonesów królowały covery. Mózgiem grupy był Brian Jones, ale im bardziej popadał w swoje problemy i uzależnienia pod koniec lat 60., tym bardziej do głosu dochodzili Richards i Jagger. I taką niesinglową kompozycją, która musi znaleźć się w zestawieniu "deep cuts" Micka będzie "Under My Thumb" z 1966 roku. Instrumentarium mocno różniło się od tej ograniczonej na poprzednich płytach warstwy, a powtarzający się niczym mantra wstęp zagrany przez Jonesa na marimbie to jeden z najpiękniejszych momentów w ich dyskografii. Nie zapominajmy o tej linii basu Billa Wymana! Z tej samej płyty, ale jedynie w wersji amerykańskiej, pochodzi piosenka, o której napisano już wszystko - "Paint It, Black". Była o wojnie w Wietnamie, była o depresji, była o smutku, ale też nadziei. Mnogość interpretacji tego utworu zawsze mnie fascynuje. 

Nie ukrywam, że moją ulubioną erą w działalności The Rolling Stones jest ten krótki okres pomiędzy 1968 a 1974 rokiem. Schyłek Briana Jonesa i lata z Mickiem Taylorem. Stonesi przeżyli już swoje, przeżarli się swoimi problemami, zdążyli zmęczyć sławą, która mimo to nadal w jakiś sposób ciągnęła ich w górę. Kilka piosenek szczególnie nadaje się, by trafić do zestawienia. "Dead Flowers" to efekt spotkania z Gramem Parsonsem i fascynacji muzyką country. Przez lata nie była grana na koncertach, w międzyczasie stając się wyjątkową perełką nadając amerykańskiej duszy zespołowi rodem z zamglonego Londynu. Muszę dodawać? To mój ulubiony numer Stonesów. Na albumie “Sticky Fingers" znajdziemy jeszcze "Moonlight Mile", dość rozpaczliwą balladę, w której Jagger na moment pojawił się przed słuchaczami całkiem nagi opowiadając o tym, co tak naprawdę przygnębia go w byciu tym, kim jest. W dodatku sekcja smyczkowa - coś niespotykanego w innych utworach Stonesów. 

Następnym w kolejności albumem w ich dyskografii był wydany w 1972 roku "Exile on Main St." - dwupłytowe dzieło pełne wybitnych kompozycji jak "Shine A Light", "Soul Survivor" czy "Tumbling Dice". W przypadku "rockerów", piosenek nagranych tylko po to, żeby robiły wrażenie na koncertach i bujały ludzi, tak w tym okresie Jagger/Richards przelewali na papier swoje troski, bacząc również na to czy numer poruszy tłumy także w środku. Dla mnie zawsze liczyły się tutaj "Loving Cup" i "Let It Loose". Wstęp zagrany przez wybitnego Nicky'ego Hopkinsa, a także nieziemska saksofonowa solówka Bobby'ego Keysa. Mieli wtedy najlepszych muzyków sesyjnych na Ziemi. 

Wspomniany już "Goats Head Soup" (1973) obfitował w tak wiele fantastycznych utworów, że nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego jest tak niedoceniony. "100 Years Ago" - retrospektywna opowieść Jaggera o tym, jak trudno jest dorosnąć. Jak o wiele milej było przyglądać się obłokom niż mierzyć się z dojrzewaniem. "Winter", nagrane zimą 1972 roku na zatopionej w słońcu Jamajce było próbą przeniesienia się do mroźnego Londynu. To też rzadki moment, gdy piosenkę stworzył duet Jagger/Taylor, a poruszająca solówka zasługuje na swoje miejsce w panteonie kultowych.  

Na ostatnim krążku przed dołączeniem Ronniego Wooda i odejściem Micka Taylora, "It’s Only Rock’n’Roll" znalazła się najlepsza solówka, być może też najlepsza piosenka w ich dyskografii. Mowa tu o "Time Waits For No One" - nieco jazzowa, z powtarzającym się motywem zegara, za sprawą marakasów, tamburyna i łagodnego basu przypomina chwilami rytmy latino. Do tego przekorny jak zawsze Mick Jagger wyśmiewający tych, którzy obserwują, jak życie ucieka im przez palce nie robiąc przy tym nic, by to zmienić.  

W przypadku albumu "Black and Blue" (1976) całą śmietankę spił wielki przebój "Fool to Cry". A kilka rowków dalej kryła się inna fenomenalna kompozycja, "Memory Motel", która przez lata świetnie sprawdzała się na koncertach. Opowiada o znajomości na jedną noc, która zawróciła Jaggerowi w głowie. Przez lata zastanawiano się, kim jest Hannah, o której śpiewa, a wszystkie tropy prowadziły do popularnej wówczas piosenkarki Carly Simon. W nagrywaniu Stonesów wspomogli Harvey Mandel, Billy Preston i Wayne Perkins. 

Kolejna piosenka country? Jestem przewidywalny. "Far Away Eyes" z albumu "Some Girls" z 1978 roku było stroną B singla "Miss You". Tym razem jednak najmocniej słychać, że Stonesi starają się... parodiować country. A na pewno już Zachodni akcent, co Jaggerowi wychodzi wybornie. "Kiedy przejeżdżasz przez Bakersfield [miasto w zachodniej Kalifornii - przyp. red.] w niedzielny poranek lub niedzielny wieczór - zrobiłem to jakieś sześć miesięcy temu - wszystkie stacje radiowe z muzyką country zaczynają nadawać na żywo z Los Angeles nabożeństwa czarnego gospel i do tego odnosi się ta piosenka. Ale tak naprawdę piosenka jest o samotnej jeździe samochodem i słuchaniu radia" - mówił o piosence Jagger. To "country z przymrużeniem oka" opowiada ponoć o prawdziwej dziewczynie, którą lider zespołu zauważył w trasie.  

Wyśmienitymi piosenkami sypie jak z rękawa

Album "Tattoo You" (1981) to także klasyczny longplay Stonesów, niemal tak dobry jak dokonania z początku lat 70. Dlaczego? Trafiło na niego wiele utworów nagranych jeszcze z Mickiem Taylorem w latach 1972/1973. Pod koniec lat 80. niektóre piosenki zostały jedynie "wyczyszczone" i poprawione. I taki jest też numer "Tops", śpiewany z perspektywy menedżera, który obiecuje młodej dziewczynie gwiazdkę z nieba. Nieco autobiograficzny, zarazem wyśmiewający show biznes. Choć Stonesi nie przyznawali się do tego, to prawdopodobnie wykorzystano w niej partie gitary Taylora, który od sześciu lat nie był już członkiem zespołu. Ślamazarny rytm i falset Micka - po prostu czołówka. Nie inaczej jest z "Waiting on a Friend", które za sprawą zapadającej w pamięć melodii i solówki (znów ten kosmita, Bobby Keys!) nie sposób wyrzucić z głowy. 

Końcówka lat 80. to moment wydania "ostatniego dobrego" albumu Stonesów. "Steel Wheels" (1989) powstało po wielu bojach i niemalże rozpadzie grupy. Atmosfera nieco się oczyściła, a muzycy z Richardsem i Jaggerem na czele zasiedli do prac z głowami pełnymi pomysłów. Gdyby nie to, nigdy nie powstałoby fantastyczne "Almost Hear You Sigh". Jak już wspominałem, Rolling Stonesi często balladami stali, ale połączenie soft-rockowego stylu z delikatną jazzującą perkusją i prostym, acz hipnotycznym riffem to w przypadku tego utworu nie był sposób na wielki przebój, ale wielki numer. W czasach, gdy rock - wydawałoby się - był na wylocie. 

W 1994 roku The Rolling Stones byli najpopularniejszym koncertowym zespołem. Na koncie mieli miliony sprzedanych biletów za trasę "Urban Jungle", a nikt nie spodziewał się jeszcze, że przez kolejne 30 lat także będą bili rekordy. W studio za to nie szło im już tak kolorowo, a kolejne piosenki czasem trudno było od siebie odróżnić. Ale zawsze wśród niedojrzałych owoców zdarzają się dorodne wisienki. Nią była między innymi ballada Jaggera "Out of Tears", którą skomponował w towarzystwie klawiszy. To rodzaj utworu: "jestem sam ze sobą i nie jest mi z tym zbyt dobrze". 

Na wydanym trzy lata później krążku "Bridges to Babylon" wielki przebój "Anybody Seen My Baby?" przyćmił kilka znakomitych piosenek jak "Saint of Me" czy "Out of Control". Niepokojąca atmosfera i przygnębiający tekst o pochłaniającej wszystko niczym czarna dziura miłości dość niespodziewanie stał się jednym z dowodów, że po tylu latach na scenie wciąż potrafią. Wściekłe partie gitary tylko dopełniają tego wrażenia. 

W 2005 roku ukazał się ostatni dotąd album z premierowymi piosenkami, "A Bigger Bang". To tam znalazła się ujmująca ballada "Streets of Love". Nieco oszczędna w warstwie muzycznej kompozycja z falsetowym refrenem stworzona zapewne, by stać się stadionowym hymnem. Po prostu piękny numer. 

Ciężko było wybrać. Jak dowodzi moja lista przebojów, przez ostatnie sześćdziesiąt lat Mick Jagger nie próżnował. Oby jeszcze nieraz zaskoczył swoich fanów. Wszystkie piosenki przesłuchasz na specjalnej, urodzinowej playliście. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mick Jagger | The Rolling Stones
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy