Bigga Fest 2025: tańczymy w warszawskich klubach [RELACJA]
Znacie takie osoby, które mówią: "Oesu, ja to się urodziłem o 20 lat za późno, kiedyś to były koncerty, piwnica, dym, wspaniałe". Ja, na przykład, jestem taką osobą. Z przymrużeniem oka, oczywiście, ale trochę tak. Chyba że trafiam w takie miejsca, jak Bigga Fest. Wtedy mówię raczej: "Najbardziej cię teraz wkurza u młodzieży to, że już więcej do niej nie należysz, co?".

Bigga Fest pierwszą edycję miał w warszawskim klubie Niebo, który zresztą wypełniony został po korek. Czy byłam zaskoczona? Bardzo. Czy było to najwspanialsze, co można było zobaczyć? Tak! Mimo śmieszków, że "to jazz, tu masz wrażenie, że cały czas grają jedną piosenkę".
Imprezę rozpoczął zespół Tropical Soldiers in Paradise i wiecie, co było najlepsze? Że nie było, jak to zazwyczaj bywa, że trochę osób stoi pod sceną, część pije piwo, a część siedzi na palarni, bo stamtąd też dobrze słychać. Oj nie. Wszyscy od razu pobiegli pod scenę.

Drudzy pojawili się muzycy z Klawo. Ileż razy już chwaliłam ten zespół! Na przykład po Jazz Around 2023 pisałam, że "nie dość, że świetnie grają, to jeszcze bawią się przy tym, jakby jutra miało nie być. Jeśli ktoś myśli, że jazz jest nudny, to koniecznie musi iść na ich koncert". Podtrzymuję. Wciąż tak samo buja i ich, i publiczność.

No i ostatni tego wieczoru – P.Unity. Kolejny z tych zespołów, na które można iść 20 razy i nie mieć dosyć. Tutaj to już wszyscy tańczyli, a najlepiej obserwowało się to z balkonu, jak sala buja się od ściany do ściany.
"Koncepcja na festiwal zrodziła się z potrzeby łączenia ludzi przez niespotykane wcześniej działania artystyczne. Chcieliśmy, żeby format opierał się na przenikaniu muzycznych światów nie tylko poprzez mnogość gatunków, które pojawiły się w programie, ale także poprzez prowadzenie składów do wspólnej pracy twórczej i łączenie sił na scenie” – mówił po festiwalu Maciej Sondij z P.Unity. I to się udało, bo przed imprezą wspólnie nagrali "Reality Unreal", a kiedy kończyli wydarzenie, stojąc na scenie razem (trzy zespoły z okolic jazzu to łącznie około stu osób), publiczność naprawdę długo nie chciała wypuścić ich do domów.

"Po pierwszej edycji wiemy, że to było ogromnie potrzebne i że ludzie pragną odkręcenia kurka z jakościowymi i niezależnymi rzeczami wspomagającymi dywersyfikację muzycznego rynku. Mimo silnej wiary w koncepcję nie spodziewaliśmy aż tak fantastycznego odbioru. To było niesamowite i niezapomniane wydarzenie" – dodał jeszcze Sondij, zapewniając, że Bigga Fest na pewno powróci.

No i dobra, może i nie siedzimy w krakowskim Kornecie, w oparach papierosów bez filtra, ale za to tańczymy w warszawskim klubie, w dymie z e-fajek. Takie wydarzenia pokazują, że po pierwsze, polski jazz nadal ma się świetnie, a po drugie – polska muzyczna młodzież ma się równie doskonale. Właśnie siedzę na murku, patrząc w słońce i krzycząc, że chcę jeszcze raz!
