Reklama

Alter Bridge: Koncert w Warszawie. Na zawsze w pamięci? [RELACJA, ZDJĘCIA]

Gdy ostatnie zajęcia fitness powoli dobiegały końca, a sztangi zaczynały wracać na miejsca spoczynku, po drugiej stronie ściany hali widowiskowo-sportowej Arena Ursynów do wyjścia na scenę przygotowywali się główni bohaterowie wieczoru. Członkowie zespołu Alter Bridge, bo o nich mowa, na żywo nie emanują przesadnie dużą energią sceniczną, ich koncertowy skład nie jest też rozbudowany. Czym zatem próbowali urzec zgromadzoną w warszawskiej hali publiczności?

Gdy ostatnie zajęcia fitness powoli dobiegały końca, a sztangi zaczynały wracać na miejsca spoczynku, po drugiej stronie ściany hali widowiskowo-sportowej Arena Ursynów do wyjścia na scenę przygotowywali się główni bohaterowie wieczoru. Członkowie zespołu Alter Bridge, bo o nich mowa, na żywo nie emanują przesadnie dużą energią sceniczną, ich koncertowy skład nie jest też rozbudowany. Czym zatem próbowali urzec zgromadzoną w warszawskiej hali publiczności?
Myles Kennedy (Alter Bridge) podczas koncertu w Warszawie /Ewelina Wójcik /Show The Show

Zadanie mieli bardzo ułatwione - na ich koncert czekała cała masa fanów, noszących koszulki z logiem trasy "Walk The Sky". Dodatkowo zaproszeni goście, zespoły The Raven Age i Shinedown przygotowały grunt pod dalszą zabawę.

Zwłaszcza ci drudzy, których publiczność nie chciała wypuścić. Frontman zespołu pochwalił zresztą polskich fanów - wspominając zeszłoroczną wizytę w naszym kraju stwierdził, że na tamtej trasie była to najgłośniejsza publika.

"Native Son", singlowe "Wouldn’t You Rather", "Pay No Mind" czy "In the Deep" - utwory z wydanego 18 października albumu "Walk The Sky" musiały oczywiście stanowić trzon setlisty Alter Bridge. Obok nich pojawiły się m.in. piosenki "Blackbird", "Ghost of Days Gone By" czy takie starocie jak "In loving memory" i "Metalingus" z "One Day Remains". Ta pierwsza została podana akustycznie, w otoczeniu specjalnego oświetlenia.

Reklama

Najnowsza płyta Alter Bridge zbiera w całość wszystkie te czynniki, dzięki którym amerykański zespół od kilkunastu lat odnosi nieustannie mniejsze lub większe sukcesy (ich debiutancki album, wspomniany "One Day Remains", ukazał się w 2004 roku, o czym Myles Kennedy wspomniał zresztą przy okazji powrotu do piosenki "In loving memory").

Słychać na niej ich potężne brzmienie, umiłowanie hard rocka i chwytliwe melodie. To wszystko zagrało również podczas sobotniego koncertu (23 listopada). Aczkolwiek brakowało mi pewnego domknięcia, czegoś ekstra, dodatkowej wartości, dzięki której za kilka dni będzie czymś więcej, niż tylko wspomnieniem nawet fajnego koncertu.

Rzetelne odegranie tych kilkunastu numerów, kilka pozornie zaimprowizowanych gitarowych solówek (w końcówce Mark Tremonti rozgrzał palce już na dobre), niezbyt urzekające wizualizacje i bardzo poprawny kontakt z publicznością to jednak ciut za mało.

Szalenie przychylna i jak zawsze otwarta polska publiczność zniosła dzielnie niedostatki i ogromny dystans, którego członkowie grupy nie próbowali skracać, bawiąc się przy muzyce Alter Bridge setnie (z oddali widziałam nawet ze dwa nieśmiałe mosh pity). Podejrzewam jednak, że kilka osób mogło opuścić halę lekko zawiedzionymi.

Anna Nicz, Warszawa

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Alter Bridge
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy