Alter Bridge "Walk the Sky": Naostrzony pazur [RECENZJA]
"Nie mamy zamiar wypuszczać żadnego nagrania disco" powiedział żartobliwie rok temu Myles Kennedy podczas wywiadu z Interią. Dotrzymał słowa: "Walk the Sky" to szanująca hardrockową tradycję płyta, która zadowoli fanatyków tradycyjnego, gitarowego grania.
"Living the Dream", nagrane przez Mylesa Kennedy'ego wraz ze Slashem i The Conspirators, okazało się rozczarowaniem, którego gwoździem do trumny była monotonia. Jeżeli coś wyrywało ze sprawnego, ale mało odkrywczego grania, były to mdłe ballady, których granie na pewnym poziomie po prostu nie przystoi. Na szczęście wraz z Alter Bridge, stanowiącym aktualnie główny projekt Mylesa, jest lepiej.
Uśmiech na twarzy pojawia się sam, kiedy muzycy kierują się w stronę swoich metalowych korzeni. Szczególnie gdy w "Wouldn't You Rather" wchodzą nisko strojone, przesterowane gitary wraz z mocnymi bębnami, które uderzają słuchacza w twarz niczym beton zakryty rękawicami bokserskimi.
W "Forever Falling" po budującym napięcie intrze pojawiają się niespodziewanie szybkie riffy gitarowe, o które posądziłoby się szybciej kapelę deathmetalową i chociaż muzykom daleko do tego gatunku, to działa to tutaj aż miło. Albo gdy wydaje się przez kilka sekund, że Alter Bridge pójdą w balladę, a tu niespodziewanie dostajemy solidny heavy metal w postaci "Take The Crown".
Gdy muzycy odchodzą od rozpoznawalnego brzmienia, robi się dopiero ciekawie. "Indoctrination" ma w sobie dużo z orientalizmu, przywołując brzmienie wczesnych płyt Toola. Echa twórczości Maynarda słychać również w "Walking on the Sky", choć tu muzycy podróżują bliżej post-grunge'u. Wokal Mylesa brzmi tu zresztą inaczej niż na pozostałych utworach na płycie, przypominając trochę sposób prowadzenia partii przez ś.p. Chrisa Cornella z Soundgarden.
Zresztą Myles Kennedy jest największym błogosławieństwem tej płyty, jak i bywa jej utrapieniem. Nie da się ukryć: to niesamowicie utalentowany wokalista, który swoim zadziornym, a czysto płynącym wokalem czerpie w pełni z dokonań takich legend jak Paul Stanley czy - może przede wszystkim - Robert Plant.
Czasami ma się wrażenie, że ten wokal jest zbyt mechaniczny, jakby Kennedy był maszyną do śpiewania. Z jednej strony tak to już jest z tym dobrze wypracowanym warsztatem; z drugiej - nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby ścieżki wokalne Mylesa nie były nagrywane po kilka razy, a następnie nakładane na siebie, brzmiałoby to całościowo lepiej.
Co jeszcze nie gra? Partie Mylesa bywają efektowne, ale czasem wokalista zmienia się w zwykłego efekciarza - jakby chciał pokazać, ile potrafi, choć niekoniecznie działa to na korzyść piosenki. I ujawnia się to, niestety, najczęściej w szarżowanych, choć ugrzecznionych i łatwo przyswajalnych refrenach. Pewnie, że trudno wyobrazić sobie, aby takie "Dying Light" zostało zaśpiewane inaczej, tylko tu taki silny, wzniosły wokal zwyczajnie pasuje.
Ale powiedzcie wprost: czy refrenu w "Take The Crown" nie mogłoby pozazdrościć późne U2 albo Thirty Seconds to Mars? A "The Bitter End" jakieś Nickelback? Albo czy w "Indoctrination" nie można było pozostać w klimacie narzucanym przez zwrotki?
Trochę pomarudziłem, ale "Walk the Sky" okazuje się naprawdę przyjemną płytą. Nie jest pozbawiona wad, do tego jak na takie granie pasowałoby jej docisnąć współczynnik brudu, ale... jakby to określić ładnie: takich zespołów się już nie tworzy. To rock pełną piersią, bez udziwniania, z jazgotliwym (nie odbierajcie tego słowa negatywnie) charyzmatycznym wokalistą.
Oczywiście daleko mu do świeżości, ale jeżeli lubisz to ironicznie już powtarzane "granie z pazurem", a w pokoju w domu wciąż trzymasz plakat Led Zeppelin, to spokojnie przyjmij tę płytę, bo poczujesz się w pełni usatysfakcjonowany. I skreślaj dni w kalendarzu do 23 listopada, bo wtedy Alter Bridge zaprezentuje materiał z "Walk the Sky" w warunkach scenicznych w Hali Bemowo w Warszawie.
Alter Bridge "Walk the Sky", Mystic Production
7/10