Reklama

Roskilde 2007 za nami

W zeszłym roku debiutowali w namiocie Astoria, tym razem na głównej scenie Orange pokazali prawdziwą klasę...

Mowa o Arctic Monkeys, którzy w niedzielę, 8 lipca, dali najważniejszy tego dnia koncert zakończonego już festiwalu Roskilde 2007.

Pisanie, że brytyjski kwartet to fenomen zakrawa na truizm, ale podkreślę raz jeszcze ten fakt - Arctic Monkeys zagrali w Roskilde drugi rok z rzędu, a to wyczyn naprawdę rzadki. Wyczyn potwierdzający także pozycję zespołu, znajdującego się obecnie w czołówce pierwszej ligi alternatywnych wykonawców.

Pamiętam, że w 2006 roku byłem lekko zawiedziony występem zespołu. Wokalista Alex Turner był jakby nieobecny, piosenki brzmiały podobnie do siebie... Uznałem cały "hype" na Arctic Monkeys za czysto dziennikarski wymysł.

Reklama

Zespół udowodnił jednak, że jest inaczej. Na początku świetna druga płyta "Favourite Worst Nightmare", dużo lepsza od kultowego już debiutu "Whatever People Say I Am, That's What I Am Not" i teraz doskonały koncert.

Przyznam, że gdybym był nastoletnim fanem "Arktycznych Małp", to w Roskilde tarzałbym się w euforii w wysychającym pod sceną błocie, tak świetny był to spektakl. Dlaczego?

Zacznijmy od totalnej przemiany "zeszłorocznego" mruka Turnera. Alex stał się w ciągu kilkunastu miesięcy frontmanem pełną gębą. Zniknęła gdzieś ta nieśmiałość, muzyk swobodnie nawiązywał kontakt z kilkudziesięciotysięczną publicznością (swoją drogę niezłą zaprawę miał niedawno podczas festiwalu w Glastonbury), uśmiechał się i dowcipkował, w ogóle jakbym zobaczył innego człowieka.

Druga sprawa to nowe piosenki Arctic Monkeys. Przekonałem się po raz kolejny, że konfrontacja - tym razem w wersji "live" - "Whatever People Say I Am, That's What I Am Not" vs "My Favourite Worst Nightmare" wypada zwycięsko dla tej drugiej płyty.

W Roskilde "I Bet You Look Good On The Dancefloor" czy "When The Sun Goes Down", co by nie było - klasyki indie rocka - nie brzmią wcale lepiej od "Brianstorm" czy "Adolescent Fluorescent". Także dla publiczności, która znała na pamięć teksty każdego dosłownie utworu zagranego przez Turnera i spółkę w Danii.

Zacząłem od Arctic Monkeys, ale przed pochodzącym z Sheffield kwartetem w Roskilde odbyło się co najmniej siedem świetnych koncertów.

Na początku The Lionheart Brothers. Norwedzy nazwę grupy wzięli z jednej z bajek Astrid Lindgren, a inspiracje muzyczne z Wysp Brytyjskich, dokładnie z przełomu lat 80. i 90. zeszłego stulecia. Pełna lekkości muzyka stanowiła wypadkową dokonań My Bloody Valentine, Slowdive czy Ride. Dla fanów brytyjskiej muzyki gitarowej pozycja obowiązkowa.

Wielonarodowy, kierowany przez 21-letniego Zacha Condona, Beirut to znowuż jakby podziemna wersja Gorana Bregovica. Formacja garściami czerpie z bałkańskiej muzyki, tworząc ze skrawków europejskiej folkowej tradycji... stricte popowe piosenki.

Koncert zespołu jest wydarzeniem samym w sobie. Kilka osób na scenie, kilkanaście instrumentów i mnóstwo dobrej zabawy przy lekko nostalgicznych kompozycjach Beirut. Zespół sprawił, że w sporej wielkości namiocie jakim jest Astoria brakowało miejsc.

Na koniec wyróżnię także mające pojawić się na Off Festivalu w Mysłowicach dziewczyny z brytyjskiego Electrelane, amerykańskich alt country'owców z Wilco, noise'owy Pelican, electro kameralny Tunng (trzy gitary akustyczne!) czy post popowy The Broken Beats.

W ostatni dzień na głównej scenie wystąpili także między innymi Muse. Trio nie zaproponowało nic ponadto, co mogliśmy zobaczyć podczas Open'era w Gdyni.

Co więcej, Matt Bellamy i koledzy w Roskilde ze względu na porę koncertu (było jeszcze jasno) nie zaprezentowali imponującego oświetlenia, które stanowi nieodłączną przecież część ich show. A czy muzyka obroniła się bez wsparcia monitorów i tysięcy żarówek? Cóż, na to pytanie muszę odpowiedzieć negatywnie...

Roskilde 2007 - to już tradycja - zakończyły taneczne imprezy. Pozostali jeszcze na miejscu festiwalowicze (wiele osób opuszczało imprezę już w niedzielę rano) bawiło się na początku przy przebojach Basement Jaxx, a później, ci najbardziej wytrwali, przy piosenkach francuskiego duetu klubowego Justice.

Artur Wróblewski, Roskilde

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Orange | piosenki | koncert | Arctic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy