Wojciech Waglewski (Voo Voo): Tydzień zaczyna się od środy

Adam Drygalski

"7" - taki tytuł nosi najnowsza płyta Voo Voo, która ukazuje się 7 marca. Choć skojarzeń z "siódemką" jest co najmniej siedem milionów, to Wojciech Waglewski, jak zwykle zresztą, zrobił wszystko po swojemu i nawet specjalistom od jego twórczości zajmie trochę czasu, aby się w tym połapać. Gdybym miał scharakteryzować "7" najkrócej jak się da, to napisałbym, że jest to po prostu muzyka dla myślących ludzi.

Voo Voo prezentuje płytę "Siedem"
Voo Voo prezentuje płytę "Siedem"fot. Jacek Porembamateriały promocyjne

Adam Drygalski, Interia: Zacznijmy od banału. Dlaczego "Siedem" a nie, dajmy na to, "Osiem"?

Wojciech Waglewski (Voo Voo): - Rzeczy banalne, wbrew pozorom, bywają trudne. Trudno jest o nich pisać. Ta siódemka przewija się przez całe moje życie. Mieszkałem pod siódemką, na tablicy rejestracyjnej mam siódemkę. Mówiąc górnolotnie, siódemka często pojawia się w sztuce, i to w raczej szlachetnym wymiarze, więc pomyślałem, żeby nagrać płytę o siedmiu dniach tygodnia, co w sumie też nijak nie jest odkrywcze.

A jak długo nagrywaliście tę płytę?

- Chyba zmieściliśmy się nawet w tych siedmiu dniach! Ten pomysł przyszedł do głowy w trakcie nagrywania. To płyta dość ekstremalna jak na Voo Voo, bo z jednej strony każdy bez patrzenia na okładkę pozna, co to za ludzie a z drugiej jest to jednak coś innego. Przyszedłem do studia z projektem, z którego nie wiedziałem, co do końca wyniknie. Wiedziałem że utwory będą długie a przez to trudniej będzie im zaistnieć w mainstreamie...

Stwierdził pan nawet, że zrobił płytę, której nikt nie kupi. Wydawca musi być wniebowzięty!

- Głupio by wyszło, gdyby ktoś to odebrał dosłownie. Gdy słuchaczy jest mniej niż artystów, znaczy to, że coś poszło nie tak. Włączyłem myślenie, zresztą po namowach syna, kategoriami antymedialnymi. Długie, wolne i poważne utwory. Mam świadomość, że niektórzy popukają się w głowę i pomyślą, "co ten staruch gada?". Tyle że mnie to kompletnie nie interesuje. Są ludzie, którzy nas słuchają. Dorobiliśmy się nawet złotej płyty, że się tak wyrażę, za produkcję seryjną a nie za "The best of". Mam wrażenie, że gramy dla publiczności, która czeka na to, żeby traktować ją serio.

Tydzień zaczyna się od środy a nie od poniedziałku.

- Chciałem uciec od klasycznych skojarzeń. Taki początek płyty każdy głupi, by wymyślił! W ogóle to źle pan kombinuje, bo te dni tygodnia, tak naprawdę są tylko metaforą pewnej powtarzalności. Rutyny. A ja się cieszę z tego, że w moim życiu było tyle nieszablonowych historii, że gdybym miał wybór poszedłbym dokładnie tą samą drogą.

A ja jako człowiek, pewnie zbyt przyziemny, myślałem, że skoro rozmawiamy w piątek, to w dobrym tonie będzie zapytać o "Piątek".

- Piątek ma bardzo rodzinny charakter i taki też jest jego wydźwięk na płycie. Tego dnia przeważnie jem z żoną dobrą kolację, spędzam z nią wieczór, nabieram sił a w sobotę idę do roboty. A to że zaczął pan słuchać płyty w piątek od "Piątku" jest akurat pomysłem trafionym, bo podobnie rzecz się będzie miała z koncertami. W zależności, którego dnia wypadnie nam koncert, od tegoż utworu zaczniemy. Nam to bardzo pasuje, bo jesteśmy zespołem lubiącym improwizację.

W sobotę, jak pan słusznie zauważył, pan gra koncerty a większość z nas ma czas na "banieczkę", czyli kieliszek wina, względnie coś mocniejszego.

- Małe winko przy tym utworze jest w sumie wskazane. To smutna historia wynikająca z mojej miłości do Berlina i zdarzeń z niedalekiej przeszłości. W miejscu, w którym doszło do tragedii byłem wielokrotnie. Sobota dotyczy zagrożeń, których, chcąc nie chcąc, staliśmy się świadkami po 11 września. Fantastycznie, że Europa przechodzi nad tym do porządku dziennego, ale nasz sposób postrzegania świata bardzo mocno się zmienił, choć pewnie nie zdajemy sobie z tego sprawy.

- Od planowania wakacji, po wzrost nacjonalizmu, ksenofobii, niechęci do uchodźców i różnych takich bzdur nie mających z tymi biednymi ludźmi nic wspólnego. U nas, wobec braku uchodźców, takie postawy są tym bardziej groteskowe. Łatwo w ten sposób rozpędzić się politycznie, jak to jest teraz z Donaldem Trumpem, czy dużo stracić, jak w przypadku z Angeli Merkel.

Łącze internetowe, sprawia, że można wystraszyć się uchodźców, nie widząc ich z bliska. Nie ma się co dziwić.

- Jest taka scena w "Powrocie do przyszłości", że człowiek z innej epoki nagle dostaje walkmana i nie wie, co się z nim dzieje. Wynalazkiem, który kompletnie zmienił ludzkość okazał się internet. Kiedyś w Nowym Jorku przez trzy dni nie było prądu i całe miasto zwariowało. Podobnie byłoby teraz z internetem, lub z awarią sieci komórkowych, choć ja akurat komórki nie używam. Życie przy pomocy internetu przyśpieszyło a przez to nasza pamięć stała się krótsza. Umysł mniej analityczny. Zalewa nas taka masa informacji i komunikatów, że chcąc nie chcąc szybko wyrzucamy je z pamięci i traktujemy powierzchownie. Zapewne nikt nie pamięta wyczynów posła Hofmana, żeby podać przykład kompletnie od czapy a przecież stało się to nie tak dawno.

Kurcze, rzeczywiście nie jestem pewien, co zrobił poseł Adam Hofman. Jeździł meleksem?

- Nie, nie. To akurat poseł Suski z posłem Karskim!

Skoro nie ma pan telefonu komórkowego, to nie będę pytał, czy jest pan "spotifajowcem".

- Ja jestem z epoki magnetofonów kasetowych i winyli, ale mnie kompakt ucieszył. Oczywiście, winyl wygląda poważniej od kompaktu, chociażby przez wzgląd na okładkę, ale jak rozmawiałem ostatnio z synem o tym podnoszeniu się co paręnaście minut do gramofonu, aby zmienić stronę, to doszliśmy do wniosku, że jest to jednak upierdliwe. Teraz zresztą wraca moda na winyle. Coraz mniej jest sklepów "kompaktowych" a coraz więcej "winylowych". Ale Spotify i podobne aplikacje oddają muzykę w wierny sposób. To ich plus. Z winylami, jak z dobrym winem. Są szlachetne.

Na koniec chciałem pogratulować. Został pan ambasadorem!

- Zawsze chciałem zostać! Jako ambasador Festiwalu w Jarocinie przygotuję jeden dzień koncertowy. Chciałbym, żeby Jarocin wydoroślał. Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się atmosfera festiwalu w Suwałkach, gdzieś przez trzy dni, całe miasto tańczy przy bluesie i nawet ci, którzy lubią disco polo nie mają wyjścia. Fajnie byłoby, żeby ten festiwal nabrał znamion kreatywności. Szukanie większego headlinera, niż na przykład na Open'erze, czy Offie mija się z celem. Pomysł jest taki, żeby odciąć się niejako od wizerunku punkowej imprezy, co zresztą nie jest do końca zgodne z prawdą, wyjść ze stadionu i ruszyć na miasto. Jarocin dawał szansę młodym i potrafił ich wykreować. Tak było na przykład z Acid Drinkers, TSA, czy wreszcie z nami.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas