The Kelly Family: Dorosłe dzieci
Adam Drygalski
W latach 90-tych ludzie dzielili się na tych którzy kochali Kelly Family i tych, którzy tego zespołu szczerze nienawidzili. Wtedy to grupa wydała swój najpopularniejszy w historii album, "Over the Hump". Po 12 latach przerwy muzycy wrócili na scenę. Pretekstem do tego jest wydanie nowej płyty "We Got Love". Nowej, na którą składają się jednak zaaranżowane na nowo największe przeboje, za wyjątkiem dwóch utworów. W 2018 roku Kelly Family trzykrotnie wystąpią w Polsce.
Adam Drygalski, Interia: Jak to się stało, że wróciliście?
Patricia Kelly: - Od pewnego czasu nosiliśmy się z tym zamiarem, ale niektórzy nie mogli, inni nie chcieli, kolejni postawili na kariery solowe, ale w ostatnich dwóch latach większość z nas zdecydowała się spotkać i rozpocząć nowy rozdział w historii The Kelly Family.
Można zaryzykować twierdzenie, że fani czekali na wasz powrót. Pierwsze trzy koncerty w Niemczech zostały wyprzedane!
John Kelly: - A pierwszy z nich w siedemnaście minut! Boom na The Kelly Family to koniec lat 70., ale prawdziwy szał miał miejsce w latach 90. Wtedy też dobrze poznaliśmy Polskę. To, co się dzieje teraz przy okazji wydania "We got love", to owoce tego, co zasialiśmy w ludzkich sercach dwie dekady temu. Dla nas ten powrót nie jest trudny. Nie musimy na siłę przypominać się ludziom, bo zostaliśmy zapamiętani. To oznacza, że dobrze wykonaliśmy swoją pracę w przeszłości. Nie chcąc dorabiać do tego zbędnej ideologii, można streścić to do jednego krótkiego zdania. Ludzie czekali na nasz powrót.
Jak to jest grać koncerty dla dzieci rodziców, którzy poznali was również, jako dzieci?
PK: - Jak to jak? Czujesz się staro! A mówiąc serio, patrząc na ludzi pod sceną mogę sobie zdać sprawę, jak wiele w moim życiu się zdarzyło. To właśnie tam najlepiej widać upływający czas. Ogrom zebranych po drodze doświadczeń. Możesz tylko podziękować Bogu, że zachował cię w dobrej formie przez tyle lat. Że ludzie dorastają, z małych istotek stają się dorosłymi ludźmi, a ty cały czas masz energię, żeby dla nich grać. Rzadko zdarza się na koncertach, że spotykają się tam całe rodziny. Babcie, córki z ich mężami i wnuki. Przeważnie grasz, albo dla nastolatków, albo dla ludzi, powiedzmy po trzydziestce. Te grupy rzadko spotykają się w jednym klubie, a u nas jest tak za każdym razem. To fantastyczne uczucie widzieć, jak twoja muzyka przechodzi z pokolenia na pokolenie. Myślę, że mało kto może tego doświadczyć i to chyba jest największą siły The Kelly Family.
Nie liczycie fanów na Facebooku, tylko na koncertach.
JK: - Spokojnie, wiemy czym jest Facebook! Aż tak staromodni nie jesteśmy. Teraz z pewnością prościej docierać do ludzi, bo jest więcej narzędzi, więc czemu mielibyśmy z nich nie korzystać? Wrócę jeszcze do tego pierwszego koncertu po naszej reaktywacji. Gdyby nie internet pewnie nie udało by się go wyprzedać w nieco ponad kwadrans. Bilety kupiło pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Powiem więcej, gdyby w czasach "Over the Hump" media społecznościowe były tak popularne jak teraz, sprzedalibyśmy dużo więcej płyt, a przecież ten album kupiło ponad dwadzieścia milionów ludzi. Zgadzam się jednak z tezą, że żaden komunikator internetowy nie zastąpi bezpośredniego kontaktu muzyka z fanem, jaki ma miejsce na koncercie. Spotkanie twarzą w twarz jest na pewno bardziej wartościowe, niż ekran w ekran.
Nagraliście ten sam album, tylko pod innym tytułem. Na "We Got Love" scoverowaliście samych siebie!
PK: - To nie do końca tak, bo te utwory są nagrane w zupełnie innych aranżacjach. Jesteśmy teraz na innym etapie życia. Te piosenki powstały naprawdę parę ładnych dekad temu, więc musieliśmy nauczyć się ich od początku. Wierz lub nie, ale do niektórych z nich zapomniałam słowa. Dodaliśmy do tego dwie nowe kompozycje, "Brothers And Sisters" i "Keep On Singing". Tą płytą chcieliśmy podziękować ludziom za wspólny czas. To już 42 lata. Ja zaczynałam w The Kelly Family jak miałam pięć lat. Johny był dwa lata starszy. Nie traktujemy tej płyty, jako typowego "Greatest Hits", gdzie tak naprawdę rola artysty jest marginalna i za wszystko bierze się wytwórnia. Zagraliśmy te utwory na nowo, przez co brzmią teraz inaczej. Zmieniliśmy partie wokalne, jak na przykład w "An Angel", postawiliśmy na inne brzmienia.
W Polsce zagracie w Łodzi, Krakowie i Gdańsku. Będzie czas na rozmowy z fanami po koncertach?
PK: - Zaczynaliśmy, jako zespół uliczny, gdzie taki kontakt był podstawą. Nie chcę mówić, że za każdym razem możemy się spotkać, ale staramy się wychodzić oczekiwaniom naprzeciw. Trasa się właściwie wyprzedaje z dnia na dzień, więc zdajemy sobie sprawę, że ludzie chcą nas zobaczyć a my zrobimy wszystko, aby wrócili do domów szczęśliwi.