"Robimy, co nam się podoba"
Zdolności muzyków Dimmu Borgir w dziedzinie autopromocji warte są uzupełnienia w podręcznikach marketingu. Jakim cudem blackmetalowy zespół o satanistycznym przekazie cieszy się popularnością większą od gwiazd popu? To pytanie pozostawiamy socjologom. Wiemy za to, że nie kto inny tylko grupa z Oslo stała się pierwszą formacją w historii Nuclear Blast Records, której duży album ("Death Cult Armageddon") znalazł w Stanach Zjednoczonych ponad 100 tysięcy nabywców. Wiemy też, że liczby nie kłamią, a sukces nie bierze się znikąd. Czy wydana w połowie kwietnia 2007 roku płyta "In Sorte Diaboli" po raz kolejny potwierdzi ich wielkość? Na długą rozmowę Bartosz Donarski zaprosił gitarzystę i głównego kompozytora zespołu Silenoza oraz stojącym w Dimmu za mikrofonem Shagratha.
Muszę przyznać, że "In Sorte Diaboli" brzmi znacznie bardziej naturalnie niż kilka poprzednich albumów Dimmu Borgir. Czy nie jest to czasem wynikiem bardziej spontanicznego podejścia do nagrań?
Silenoz: Wszystko jest tu bardziej bezpośrednie. Sami zresztą chcieliśmy, żeby ta płyta brzmiała bardziej naturalnie, a zwłaszcza perkusja. Uważam, że teraz bębny nie są już tak oderwane od całej muzyki. Całość jest lepiej wypoziomowana. Tym razem znacznie więcej jammowaliśmy niż to miało miejsce wcześniej.
Przy "Death Cult..." mieliśmy zrobione demo do każdego utworu i opracowany każdy najdrobniejszy szczegół. A teraz bardziej bawiliśmy się tym wspólnie na próbach. Kilka aranżacji, w tym również wokali kończyliśmy w studiu. Można powiedzieć, że w pewnym sensie byliśmy tym razem mniej przygotowani do nagrań. Ale myślę, że to była dobra rzecz, która dodała temu albumowi więcej spontaniczności. Dzięki temu, po czterech miesiącach od nagrań ta płyta wciąż brzmi dla mnie świeżo.
Świeżo nie znaczy jednak zupełnie inaczej, bo choć na "In Sorte Diaboli" nikt już nie podnieci się kunsztem praskich filharmoników, to utwory są tu bardziej przedłużeniem waszej dotychczasowej muzycznej drogi. Nowości raczej na próżno tu szukać.
Silenoz: Myślę, że jest to dobre podsumowanie 2-3 ostatnich albumów. Ta płyta mniej też epatuje przepychem orkiestracji. Oczywiście, mamy tu potężne symfoniczne partie, ale jest ich mniej, co daje lepszy efekt. Najprościej mówiąc, ten album jest w większym stopniu oparty na gitarach, bo właśnie w ten sposób pisaliśmy utwory. Działaliśmy odwrotnie niż wcześniej, kiedy budowaliśmy muzykę na klawiszach. Tak zresztą dzieje się już od kilku ostatnich albumów.
Shagrath: "In Sorte Diaboli" to kontynuacja historii Dimmu Borgir. Ten album nie różni się aż tak bardzo od innych naszych płyt. Myślę, że żaden fan Dimmu nie będzie tym albumem rozczarowany. Płyta jest bardziej gitarowa, bo klawiszowiec nie miał tym razem większego natchnienia.
Doszliście też chyba do wniosku, że w sferze orkiestracji, własnymi środkami osiąga się podobne efekty. Po co właściwie wydawać mnóstwo kasy, skoro i tak mało który metalowy laik pozna, czy mamy tu do czynienia z prawdziwą orkiestrą, czy może z samplowanymi klawiszami.
Silenoz: Wynajęcie praskiej orkiestry nie było wcale aż tak kosztowne. Dlatego to nie był żaden powód, dla którego teraz nie poszliśmy w tym kierunku. Zauważyliśmy jednak na koncertach, że te partie orkiestry grane na klawiszach wychodzą i tak bardzo dobrze. A są to przecież tylko klawisze. Stwierdziliśmy więc, że wykorzystując dzisiejszą technologię wciąż możemy stworzyć coś potężnego i naturalnie brzmiącego.
Mustis jest naprawdę dobry w tym i koniec końców i tak brzmi to jak orkiestra. Nawet jeśli nie miał on zbyt dużego udziału w tej płycie. Dość późno wdrożył się w proces powstawania "In Sorte Diaboli". Stąd też pewnie ta przewaga gitar, a to jak wiadomo metalowy instrument numer jeden. Pomyśleliśmy, że może warto się trochę cofnąć i nie podchodzić do tego na tak ogromną skalę.
Odnoszę jednak wrażenie, że fani oczekiwali zapewne "Death Cult Armageddon cz. II" z całym tym bombastycznym patosem. A my chcieliśmy tego właśnie uniknąć. To może taki powrót do źródeł, choć najzupełniej naturalny, bez większego debatowania.
Shagrath: Ostatnim razem praca z orkiestrą wymagała wielu sesji przedprodukcyjnych, co pochłaniało mnóstwo czasu. Teraz postanowiliśmy to ominąć.
Godne zastanowienia jest także to, czy wcześniejsze prace nad reedycją "Stormblast" i - co dość istotne - ponowne nagranie utworów sprzed 10 lat, nie miały czasem wpływu na muzyczny kształt "W udziale diabłu".
Shagrath: To są dwie zupełnie inne sprawy, dwie różne rzeczy, które naprawdę nie mają ze sobą nic wspólnego.
Silenoz: Pracując nad każdym albumem zaczynamy niejako od zera. Dlatego ponowne nagranie "Stormblast" nie miało żadnego wpływu. Zresztą, nigdy tak do końca nie wiadomo. Zrobiliśmy wtedy jeden świeży utwór i może to jakoś zostało w naszych głowach i wkradło się do nowej płyty. Któż to wie.
"In Sorte Diaboli" jest też chyba nieco prostszym albumem, ale tak jak wcześniej przygotowywaliśmy kilka wersji tego samego riffu, który w różnych częściach utworu brzmieć może inaczej, bo wchodzą inne bębny, jest inny wokal albo go wcale nie ma. Ktoś może pomyśleć, że to inny riff, choć tak naprawdę tak nie jest i jest to ten sam pomysł. To nasza firmówka już od kilku albumów.
Większość utworów na tej płycie jest krótszych niż na poprzednich albumach i stąd też chyba ta większa spontaniczność. Można by sądzić, że robiąc koncept-album należy się spodziewać długich kompozycji po 12 do 15 minut, z różnymi intrami, interludiami etc. A my zrobiliśmy to na odwrót (śmiech).
Muzykę pisaliśmy nie myśląc zbyt wiele o zawartości tekstów. Było to jednak większe wyzwanie przy przygotowywaniu wokali, bo pewne teksty musiały być w odpowiedniej kolejności z godnej z całą historią.
Shagrath: Musiałem się wgryźć w te teksty, bo inaczej nie byłbym w stanie ich zrozumieć.
Wokalnie znów wspomógł cię nieoceniony Vortex. Jego głos to wciąż mistrzostwo świata. Umiarkowane dawkowanie naturalnego śpiewu i budowany w ten sposób kontrast z szorstkim wrzaskiem, ponownie dało rewelacyjne wyniki.
Shagrath: Łączenie piękna i brzydoty daje dobre efekty. Na tym to polega. Vortex dysponuje wspaniałym głosem, ale nie chcemy, żeby był on za bardzo eksponowany. Gdy śpiewał w każdym utworze, byłoby to na dłuższą metę cholernie nudne. Tym razem zajął się tylko trzema kompozycjami.
Płytę raz jeszcze nagrano i zmiksowano w renomowanym, szwedzkim Studiu Fredman, przy udziale producentów Fredrika Nordströma i Patrika J. Stena, a finalną część produkcji - mastering - powierzono Russowi Russellowi. Lokalizacja sadyby gitarzysty Dream Evil i współtwórcy goeteborskiego brzmienia była już jednak inna...
Shagrath: Nagrania przebiegały sprawnie. Jak mówiłem, nie mieliśmy zbyt wielu okazji do porozmawiania ze sobą w studiu. Najpierw gitarzyści i perkusista zrobili swoje i pojechali do domu, następnie przyjechał ktoś inny i tak to mniej więcej postępowało.
Silenoz: Klimat nagrań był całkiem w porządku. Fredrik (Nordström) przeniósł studio poza miasto, gdzie poza skoncentrowaniem się na muzyce nie ma praktycznie nic innego do roboty. Można tylko siedzieć w studiu i pracować. Zero barów, zero klubów ze striptizem. W związku z tym nagrania zajęły nam mniej czasu. Najwięcej potrzebowaliśmy go oczywiście na klawisze, bo jest mnóstwo detali, różnych ścieżek. Gitary zrobiliśmy w cztery dni, a perkusję rejestrowaliśmy ok. tygodnia.
Poza tym lubimy pracować z Fredrikiem. Jest na tyle wariatem, że wciąż chce z nami współpracować (śmiech). Jest profesjonalistą w każdym calu. Jest zawsze bardzo nakręcony, żeby dać nam kolejny potężnie brzmiący album. To działa w obie strony, bo później po usłyszeniu naszych materiałów inne zespoły też chcą u niego nagrywać.
Dla nas to najlepszy producent, przynajmniej przez ostatnie kilka lat. Sam gra też na gitarze w metalowym zespole [Dream Evil - przyp. red.], a przesz to łatwo jest nam się z nim porozumieć. W sumie to za bardzo i tak nie mamy go z kim porównać, gdyż wcześniej pracowaliśmy tylko z Peterem [Tagtgrenem] w studiu Abyss.
A Peter to też podobny typ człowieka - perfekcjonista. Obaj chcą wyciągnąć z każdego muzyka to co ma najlepszego. Czasami może to nawet denerwować, bo tobie wydaje się, że zagrałeś super, a on mówić ci, że trzeba to zrobić raz jeszcze, i jeszcze. To bywa frustrujące, ale na końcu zawsze opłacalne.
Warto zatrzymać się na chwilę na udziale w sesji Hellhammera, którego wysoce charakterystyczna gra odcisnęła swe pozytywne piętno na brzmieniu "In Sorte Diaboli".
Silenoz: Hellhammer to oczywiście bardzo profesjonalny muzyk i z łatwością adaptuje się do każdych warunków, również do naszego stylu. Generalnie mówiąc nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłby zagrać. Dla niego nie ma żadnych granic. To bardzo doświadczony muzyk, który również sam zaproponował kilka pomysłów na bębny, które słychać na tym albumie.
Shagrath: Jego sposób gry na perkusji jest charakterystyczny i to również słychać na tym albumie. Ten człowiek jest w stanie zrobić dosłownie wszystko. Dlatego też nie zamierzamy szukać stałego perkusisty. Do tej roboty będziemy po prostu kogoś wynajmować. Hellhammer świetnie sprawdził się przy nagrywaniu nowej wersji "Stormblast", i dlatego zdecydowaliśmy, że zajmie się również nowym albumem.
Zdaje się jednak, że o wiele większym wyzwaniem niż - zaniechane zresztą - wypełnienie wakatu po Nicholasie Barkerze, było tym razem stworzenie pierwszego w historii Dimmu Borgir koncept-albumu. Było ciężko?
Silenoz: Pod wieloma względami trzeba było do tego podejść zupełnie inaczej. Bardzo wcześnie zacząłem pracować nad samym pomysłem na tę historię. Z czasem całość nabierała coraz bardziej wyraźnych kształtów. Kiedy już miałem gotowy cały koncept, zabrałem się za pisanie tekstów.
Wszystko musiałem mieć w głowie, żeby to poukładać i dopasować do siebie. W studiu pomagałem też Shagrathowi w produkcji wokali. Jakimś sposobem wszystko łatwo do siebie pasowało, co było nawet dość dziwne, bo wcześniej myślałem, że będzie z tym znacznie trudniej. Było czuć, że ktoś tam na dole nam w tym pomaga (śmiech).
Koncept, choć osadzony w średniowiecznej Europie, wydaje się mieć charakter uniwersalny, odwołujący się do współczesności i "polityczno-społecznych nadużyć zorganizowanej religii".
Silenoz: Opierałem się na symbolach, które zawarte są w całej historii i tekstach. Ta symbolika jest ponadczasowa i tak naprawdę w tym aspekcie nie ma znaczenia, że koncept osadzony został w wiekach średnich.
To jest równie dobre odzwierciedlenie obecnych nam czasów. Ogólna idea tej płyty mówi o byciu innym, bo każdy człowiek może być postrzegamy za zło i zagrożenie dla społeczeństwa. W Średniowieczu, ktoś z długimi włosami mógł być posądzony o czary, nawet jeśli nie miał z tym nic wspólnego. Ten koncert to opowieść o cierpieniu za to kim się jest. Bohater tej historii pojednuje się z diabłem, za co oczywiście przyjdzie mu zapłacić.
Shagrath: Za tym konceptem stoi niezwykle antyreligijne myślenie. Główny temat konceptu dotyczy fikcyjnej postaci, która po latach spędzonych w kapłaństwie i na poszukiwaniu Boga, zmienia się w ciągu zaledwie kilku tygodni.
Osoba ta, jak oświadcza ludziom dookoła siebie i w co sama wierzy, duchowo przeistacza się w coś co wydaje się być inkarnacja Antychrysta. Teksty napisane są w formie dziennika wyjaśniającego tę wewnętrzną walkę prowadzącą do osobistego i duchowego zwycięstwa i całkowitego odrzucenia idei Boga.
Staje się jednością z Lucyferem, aniołem wyrzuconym z nieba za bycie innym. Sam bohater i to opowiadanie przypomina upadek i zstąpienie Lucyfera, w tym sensie, że postać ta posiada nadnaturalne zdolności obce innym ludziom, co postrzegane jest jako coś negatywnego i groźnego.
Od co najmniej kilku ładnych lat Dimmu Borgir stał się blackmetalową instytucją, której sprawne funkcjonowanie wymaga od muzyków znacznego wysiłku i zaangażowania. Odpowiedzialność jest z pewnością o wiele większa. W tym okolicznościach, wydawać by się mogło, że czasy młodzieńczej beztroski są już dawno za nimi, a swoboda w działaniu mocno ograniczona. Racja?
Silenoz: Do dziś robimy to, co nam się podoba. Wciąż jesteśmy wolni. Ale wiem, o co ci chodzi - ten zespół stał się również naszym biznesem. Żyjemy z robienia muzyki. I jest to coś, z czego jestem niezmiernie dumny, bo gdy zakładaliśmy ten zespół, nigdy nie przypuszczalibyśmy, że zajdziemy aż tak daleko.
Nasze ambicje i motywacja wzrastały przez lata. Kiedy zaczynaliśmy, chodziło jedynie spotykanie się na próbach i wspólne granie. I to jest w nas do dziś. Gdyby tego nie było, wątpię, żebyśmy wciąż ze sobą grali. A wszystko co osiągamy poza tym jest jak duża premia. Osobiście nawet nie czuję tego, że minęło już 14 lat. Jesteśmy bardzo wdzięczni za to wszystko, co udało nam się osiągnąć.
Shagrath: Różnica polega tylko na tym, że teraz mamy o wiele więcej pracy. Dla przykładu, promocja tego albumu obejmuje udzielenie przez nas prawie trzystu wywiadów! (śmiech). To jest harówka. Im większy staje się zespół, tym nasza jest cięższa. Ale jeśli ma się wspaniały zespół ludzi, którzy za tym wszystkim stoją, łatwiej to opanować. Nie ukrywam, że korzyści też z tego są.
Nie ma też co ukrywać, że w parze ze wzrostem popularności idzie też potęgująca się nienawiść do poczynań Dimmu Borgir, zwłaszcza z flanki reprezentantów niższej półki ze smykałką do grania na brzozie, często zwyczajnych nieudaczników oraz wszelkiej maści komercjofobów, a także tych spośród fanów, który traktują wasz sukces jako antytezę undergroundowego etosu, podpierając swą "prawdziwość" o filozofię rodem z przedszkola.
Shagrath: Gadanie ludzi zawsze mieliśmy gdzieś. Zresztą, my nigdy nie byliśmy tradycyjnym zespołem blackmetalowym. Ciężką pracą wiele osiągnęliśmy i jesteśmy z tego dumni. Jestem dumny z tego, że nie muszę zarabiać na życie pracą w McDonald's. Zajmuję się muzyką i robię to, co najbardziej lubię.
Silenoz: To mi się podoba! Oczywiście cenię to, że wielu ludzi nas lubi, ale nie ma też nic do tych, którzy nas nienawidzą. Tak zajebistą, dodatkową promocją mało kto może się pochwalić (śmiech).
Najgorsze byłoby to, gdyby ludzie przechodzili obok Dimmu Borgir obojętnie. Gdyby mieli to gdzieś. A w naszym przypadku jest działanie i jest też odpowiedź. To wspaniałe, jak ludzie mówią, że uwielbiają nasze albumy. Śmieję się też gdy ludzie mówią: kur**sko nienawidzę twojego zespołu i powiem wszystkim kumplom, jak bardzo mnie wnerwiacie. A rób to dobry człowieku, to super promocja. Jeśli jesteś za coś nienawidzony, znaczy to tylko tyle, że robisz coś jak należy.
Ludzie postrzegają nas tylko ze swojego punktu widzenia. W porządku, każdy ma prawo do swoich poglądów, ale oni nie widzą przez co przeszliśmy i ile włożyliśmy w to wszystko wysiłku. Jednocześnie nie oczekuję, że wszyscy będą nas kochać. Oczywiście, że nie. Takie myślenie byłoby dość głupie.
Niech każdy sam decyduje, czy coś mu się podoba czy nie. Podobnie sam myślę o innych zespołach, niektórych nie lubię, nie słucham i mam je gdzieś. A inne mnie interesują. Trudno mi jednak zrozumieć, cóż złego jest w sprzedawaniu coraz większych ilości własnych płyt. Jak grasz w zespole, to chyba chcesz, żeby ludzie usłyszeli to, co robisz. W innym przypadku, po co w ogóle wydawać albumy? To część tego interesu.
Dobre jest w tym to, że my nie piszemy innych albumów, żeby się lepiej sprzedawały. Nowa płyta jest tego przykładem. Dla mnie to bardziej mroczna i mocniejsza muzyka niż na poprzedniej płycie. Dlatego jeśli ktoś sądzi, że robimy to wszystko dla kasy i sławy, to radzę się zastanowić. Gdybyśmy w ten sposób rozumowali, gralibyśmy dziś pop.
Każdy z was ma lub miał inne projekty. Odnoszę wrażenie, że ma to dobry wpływ na Dimmu Borgir. Dzięki temu styl Dimmu pozostaje czysty.
Silenoz: Dokładnie tak. To ma jeszcze większe znaczenie szczególnie teraz. "In Sorte Diaboli" to nasz siódmy album i jest to już zupełnie inna sytuacja niż powiedzmy dziesięć lat temu. Granie na boku jest dla nas czymś zdrowym, bo dzięki temu nie forsujemy w Dimmu Borgir pomysłów, które tu nie pasują. Spójrzmy prawdzie w oczy - są pewne rzeczy, których w Dimmu nigdy nie usłyszysz. I to jest w porządku, bo trzymamy się swojej działki, a w innych zespołach czy projektach realizujemy odrębne pomysły i muzyczne fascynacje.
Shagrath: Jestem wielkim fanem rock'n'rolla, ale nie chciałbym mieszać tego ze stylem Dimmu Borgir. Dlatego założyłem własny zespół. Daje to też powiew świeżego powietrza, możliwość współpracy z nowymi ludźmi. W końcu ja i Silenoz gramy już razem od ponad 15 lat.
Dziękuję za rozmowę.