"Polska? Papież i piłkarze z lat 70."
W Polsce z pewnością mało kto o nim słyszał, za to w Hiszpanii ciężko znaleźć kogoś, kto chociażby nie kojarzył Franka T. W końcu to kultowa już postać na hiszpańskiej scenie rap. Frank T (a właściwie Franklin Tshimini Nsombolay) swoje pierwsze kroki jako MC stawiał u boku DJ'a Manolo w hiszpańskiej ekipie Top Productions pod koniec lat 80., a po "romansie" z załogą El Club de los Poetas Violentos, z którymi to wydał swój pierwszy krążek, rozpoczął solową karierę i jak do tej pory ma na swoim koncie 6 płyt, łącznie z najnowszą - "Sonrian Por Favor". Jeśli jaracie się stylem KRS One'a, Public Enemy czy chociażby EPMD, Frank T też powinien przypaść wam do gustu. Sprawdźcie, co powiedział nam główny zainteresowany przed swoim występem w Krakowie. Z raperem rozmawiała Agnieszka Siedlarz ("Magazyn Hip Hop").
Jesteś niewątpliwie prekursorem hiszpańskiego rapu, mówi się także, że jesteś współzałożycielem pierwszej hiszpańskiej wytwórni rapowej Zona Bruta...
Tak naprawdę to nie byłem nawet współzałożycielem. Pomysł założenia wytworni wyszedł od Nieves Villar i grupy El Club de Poetas Violentos, której byłem członkiem. Gdy wytwórnia rozpoczęła swoją działalność, opuściłem zespól, a całą jego organizacją zajęła się Nieves Villar. Tak wiec jest to raczej legenda, o jak widać, niezbyt wiarygodnych źródłach. A co do bycia prekursorem hiszpańskiego rapu... Można by powiedzieć, że chyba każdy, kto w tamtym okresie zajmował się rapem, był kimś w tym rodzaju.
Jesteś pierwszym hiszpańskim wykonawcą, który zmierzy się z polską publicznością. Jak się czujesz jako ten prekursor?
Bardzo dobrze się z tym czuję, bo to przypomina mi trochę to, co robiłem w Hiszpanii. Były rożne festiwale i miejsca, w których raperzy nigdy wcześniej nie gościli. Grali swoje i mieli swoje pięć minut. Dlatego myślę, że w podczas występu w Polsce będzie podobnie. Czy przyjdzie dwadzieścia, trzydzieści czy trzydzieści tysięcy osób i tak będziesz mieć swoje pięć minut, a ludzie, którzy przyjdą na koncert, zobaczą, że w Hiszpanii też istnieje coś takiego jak hip hop, który ma swoją rzeszę fanów.
Język hiszpański nie jest językiem specjalnie rozpowszechnionym w Polsce, myślę, że również ty liczysz się z tym, że większość tekstów będzie dla publiczności niezrozumiała. Co możesz zaoferować ludziom, którzy przyjdą na twój koncert, zakładając, że duża część z nich nie będzie rozumiała o czym rapujesz?
Po tym, co zobaczyłem na swoim koncercie w Warszawie jestem pewien, ze publiczność hiphopowa jest publicznością, która nie tyle zna i rozumie tekst, co potrafi poczuć energię, jaka płynie z muzyki i siłę, którą ma w sobie raper na scenie oraz to, jak potrafi porwać publiczność swoją muzyką i jak potrafi zagrać koncert. Tak więc, jeśli skupię się na tych właśnie elementach, to już będę wiedział, jak zwrócić na siebie uwagę krakowskiej publiczności - tak, żeby nie koniecznie musiała rozumieć moje teksty. Takie rzeczy mają przecież miejsce w przypadku amerykańskich artystów. Jest jeszcze wielu ludzi, którzy nie znają angielskiego, a kupują płyty takich wykonawców jak np. Method Man, 50 Cent czy jakiś innych anglojęzycznych raperów i dobrze się przy nich bawią.
Chodzą plotki, że chcesz nagrać coś z przedstawicielami polskiej sceny. Jak dobrze ją znasz? Masz już kogoś na oku do tego featuringu?
Prawda jest taka, że wszystko zaczęło się od zaproszenia, które dostałem od tutejszego Instytutu Cervantesa, który podesłał mi wcześniej kilka płyt z polskim hip hopem. Parę innych dostałem od znajomego i muszę powiedzieć, że to wszystko brzmi całkiem nieźle i myślę, że byłoby ciekawie nawiązać współpracę na szczeblu europejskim czy nawet światowym. Taka fuzja sił byłaby korzystna dla polskiego i hiszpańskiego hip hopu.
Po raz kolejny chciałabym poruszyć problem dzielącej nas bariery językowej - zakładam oczywiście, że nie znasz języka polskiego. Kilka lat temu dwóch polskich raperów pojechało do USA, gdzie spotkali się z DJ Premierem, który przesłuchał ich płytę i powiedział "wszystko fajnie, ale co z tego, jak nie rozumiem ani słowa" (śmiech). Nie czujesz się podobnie słuchając rapu (w którym przecież słowo i przekaz pełnią najważniejszą rolę) w języku, którego nie znasz?
Jasne, że tak. To, że nie rozumie się tekstu ma wpływ na to, jak się odbiera muzykę, ale w Hiszpanii wszyscy są przyzwyczajeni do słuchania muzyki przez internet, a ta w większości jest po angielsku. Tak się przecież dzieje w innych krajach i to samo przytrafiło się Premierowi. Gdy usłyszał muzykę w nieznanym języku, stwierdził, że lepiej będzie tego nie ruszać. W innych krajach jest tak samo. Niektórzy artyści nie są zbyt chętni do współpracy w obcym języku, którego na dodatek nie rozumieją. Kiedyś jednak nagrywałem z muzykami, którzy nie rozumieli ani mnie ani ja ich, a mimo tego świetnie nam się współpracowało. Hip hop jest tak bardzo rozpowszechniony i popularny, że pomimo tego, że nie rozumie się tekstu, to jednak czuje się, że jest coś więcej - jakaś więź między raperem a publicznością. Mogę nie znać języka, nie rozumieć tekstów, ale sam fakt tego, że jesteśmy w tym samym kręgu kulturowym, słuchamy tych samych płyt, sprawia, że coś nas jednak łączy. Wystarczy, że jest hip hop, który jest ponad wszelkimi barierami językowymi. Jeśli słuchasz jakiegoś pozytywnego przekazu muzycznego i stwierdzasz, że dobrze to brzmi, to dajesz się temu ponieść. Osobiście, nie mam nic przeciwko muzyce w obcym języku i sam takiej słucham, a jeśli ktoś mi jeszcze przetłumaczy tekst, to tym lepiej.
Hiszpańska scena nie jest raczej dobrze znana w Polsce. Jak myślisz, dlaczego? To tylko kwestia odległości czy może różnicy styli?
Jest tak pewnie dlatego, że hiszpańskie zespoły są niezależne i swoje płyty rozprowadzają tylko w Hiszpanii. Nie ma wtedy promocji na skalę światową i przez to nie są znani poza granicami kraju.
Zawsze ciekawi mnie jak postrzega się Polskę i Polaków za granicami naszego kraju. O Polakach krąży wiele krzywdzących stereotypów, które rzutują potem na nasze stosunki z innymi narodami. Jak wyobrażałeś sobie Polskę przed przyjazdem tutaj i jak wypadają twoje wyobrażenia po skonfrontowaniu z rzeczywistością?
Nie miałem jakiegoś szczególnego wyobrażenia o Polsce. O waszym kraju wiem tyle, że wiele przeszedł podczas drugiej wojny światowej oraz w okresie komunizmu. Pamiętam też papieża Jana Pawła II oraz reprezentację Polski w piłce nożnej, której bardzo kibicowałem w latach 70. Tyle wiem o tym kraju. Poza tym mieszkam w mieście, w którym pracuje wielu Polaków. Nie znam ich osobiście, ale na pewno nie zasługują na to, by traktować ich w gorszy sposób. To są ludzie, którzy uczciwie na siebie pracują i tyle. Natomiast jeśli ktoś kieruje się jakimiś krzywdzącymi i niesprawiedliwymi stereotypami, to jest po prostu rasistą, który nie ma szacunku dla innych narodowości. A jeśli chodzi o to, co myślałem o Polsce, to muszę powiedzieć, że nigdy nie staram się niczego oceniać, dopóki tego osobiście nie poznam, bo wyrabianie sobie opinii na temat czegoś, z czym się jeszcze nie miało kontaktu, jest po prostu niesprawiedliwe. Ale to co mogę stwierdzić teraz o Polsce to na pewno to, że bardziej podoba mi się Kraków niż Warszawa, no i ogólnie wydaje mi się, że to bardzo ładny kraj.
Czy uważasz, że swoją muzyką jesteś w stanie popchnąć hip hop na nowe tory, wyznaczyć cel nowym pokoleniom artystów?
Muzyka, którą tworzę, nie opiera się na poszukiwaniach nowych trendów, ale raczej na bazowaniu na tym, co do tej pory samemu udało mi się stworzyć. Staram się czerpać z własnych dokonań, a jednocześnie robić coś nowego, na co jeszcze nikt nie wpadł. Chcę się ciągle rozwijać, właśnie w oparciu o własną muzykę, ale nie zależy mi zbytnio na tym, żeby być prekursorem w czymkolwiek. Chodzi o to, żeby to, co robię było dobre i żeby się tego dobrze słuchało.
Zmierzyłeś się z dużym ekranem jako producent musicalu "Quijote Hip Hop" i z poezją polityczną na lamach "20 minutos". Co było trudniejszym zadaniem i jakiej dziedzinie planujesz rzucić jeszcze wyzwanie?
Najtrudniejszym wyzwaniem dla mnie było pisanie do "20 minutos". Publikowałem tam swoje rymowane komentarze o tematyce społecznej i w ogóle o tym, co dzieje się w Madrycie. Zwykle pisałem około 20 linijek, które później pojawiały się w każdym sobotnim numerze gazety. To zajęcie nie podobało mi się jednak zbytnio, ponieważ chciano mnie zmusić do tego, żebym był "normalnym dziennikarzem", a nie raperem, którego ograniczają jego własne rymy. Na tym wiec zakończyłem swoja współpracę z gazetą. Natomiast pomysł powstania musicalu "Don Quijote" był dla mnie o wiele ciekawszym wyzwaniem, podobnie jak praca nad nim, która dawała mi wiele satysfakcji.
Chciałbym, żebyś nieco rozwinął wątek działalności dziennikarskiej. Szczerze powiedziawszy po raz pierwszy spotykam się z taką formą prasową, w której za pomocą poezji wyraża się opinie społeczne i polityczne. Powiedz mi skąd ten pomysł i z jakim odzewem spotyka się twoja rubryka? Jesteś prekursorem takiego komentowania rzeczywistości czy też jest to w Hiszpanii zabieg nagminny?
Reakcje bywały rożne. To jest tak samo jak z poglądami politycznymi. Nieważne czy jesteś zwolennikiem prawicy czy lewicy, zawsze będą jakieś opinie i komentarze bardziej lub mniej przychylne. Tak naprawdę to wystarczy głośno wypowiedzieć swoją opinię i od razu spotka się ona z jakąś oceną; zyska i zwolenników i przeciwników. A jeśli chodzi o ten dziennikarski epizod, to mogę powiedzieć, że byłem jednym z niewielu, o ile nie jedynym, który podjął się czegoś takiego. Nie ukrywam, że nie było to łatwe, ale z drugiej strony słowa bardzo łatwo mi przychodzą i zawsze umiałem wszystko jasno wyłożyć. Z drugiej strony są też tacy raperzy, którzy świetnie rapują, ale gdy przychodzi co do czego, to nie potrafią złożyć zdania. A w tworzeniu tej rubryki chodziło o to, żeby być wygadanym, a przy niewielkim nakładzie pracy dziennikarskiej, wszystko się składało w logiczną całość.
Jako artysta tworzący już od końca lat 80. na własnej skórze odczułeś wszystkie ewolucje hip hopu. Który okres był według ciebie najbardziej "klimatyczny", najbardziej sprzyjający rozwojowi hiszpańskiej sceny rap i dlaczego?
Zdecydowanie były to lata 1994-95, kiedy ukazała się pierwsza płyta El Club de Poetas Violentos, której wtedy byłem członkiem. Był to najważniejszy okres dla rozwoju hip hopu w Hiszpanii, bo płyta ta sprawiła, że umocnił on swoją pozycję na rynku. Innym ważnym okresem w historii hiszpańskiego hip hopu były lata 80., kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze zespoły grające tą muzykę, ale w większości nie potrafiły one skierować hip hopu na właściwe muzyczne tory. Nie brzmiało to wszystko zbyt dobrze i nie prezentowało wysokiego poziomu. Pomimo tego, pojawiło się jednak kilka talentów. Tak więc, odczekaliśmy trochę, żeby muzycznie dojrzeć i w trakcie tej przerwy wykonaliśmy sporo całkiem niezłej pracy wydając nowy album. Co prawda wciąż można było mu zarzucić pewne braki, ale jak na tamte lata i na to, co było wtedy na rynku muzycznym w Hiszpanii, była to najlepsza i najważniejsza płyta dla hip hopu w tamtym okresie.
Kontynuując myśl zawartą w poprzednim pytaniu chciałabym spytać cię - jako weterana sceny - gdzie zmierza rap? Jakie są pozytywne i negatywne zjawiska w hip hopie? Gdzie jest przyszłość naszej muzyki?
Problem współczesnego rapu polega na tym, że ludzie, artyści, którzy go tworzą, przestali się przejmować tym, żeby teksty ich piosenek były ciekawe i inteligentne. Nie dba się o to, żeby przekazać coś ważnego, a mówi się o sprawach banalnych w ostentacyjny sposób. Teraz wszyscy raperzy chcą się lansować na takich, którzy są "cool". Co prawda mówią o problemach społecznych, ale wszystko to dla forsy i poklasku. Taka tendencja jest w USA, a jak wiadomo kraj ten zaraża swoimi trendami cały świat. Europa wyróżnia się jednak tym, że teksty piosenek, które tu powstają są o wiele bardziej głębokie. Dzisiaj bardzo modna jest też muzyka elektroniczna; ja jednak cały czas się opieram na sprawdzonych brzmieniach m.in. soulu i jazzie. A co do tendencji we współczesnym rapie to sadzę, że niestety są one raczej negatywne. Trzeba jednak być optymista i dobrze szukać w zakamarkach, a na pewno znajda się jakiś ciekawe zespoły czy to z USA czy z innych krajów.
Czy istnieje coś takiego jak wspólna globalna scena? Mówi się, że hip hop jest jeden, że jednoczy ludzi, z drugiej strony jednak jest cała masa konfliktów, beefów i sporów między artystami. Z kolei niektórzy raperzy - jak Nas ostatnio - w ogóle ogłaszają, że hip hop nie żyje. Jak to jest w końcu z kondycją rapu?
Oczywiście, że zawsze będą jakieś konflikty. Z jednej strony nie jest to normalne, ale z drugiej, gdyby tak np. przyjrzeć się sytuacji w USA, jest tam wielu ludzi, którzy noszą w sobie ogromne pokłady agresji, którą na szczęście są w stanie rozładować za pomocą hip hopu, a nie poprzez jakieś bojki. Zdecydowane lepiej jest, kiedy ludzie mierzą się ze sobą w muzycznym pojedynku, a nie strzelają do siebie na ulicy. Takie konflikty zawsze były i będą, ale w tym kontekście można by powiedzieć, że jest to bardzo nieszkodliwe.
Jesteś jednym z niewielu czarnoskórych raperów w Hiszpanii. Powiedz, czy w Hiszpanii istnieje problem rasizmu? Czy przez te wszystkie lata spotykałeś się z objawami rasizmu w swoim kraju?
W Hiszpanii ksenofobia i przejawy rasizmu są na porządku dziennym. W szczególności w stosunku do emigrantów z Afryki i Europy Wschodniej. Ale da się przeżyć. Akurat miałem to "szczęście" znaleźć się w tej grupie emigrantów afrykańskich, którzy byli najbardziej prześladowani z powodu swojego pochodzenia. Ale za parę lat może będzie lepiej. Co ciekawe, 98 procent fanów hip hopu w Hiszpanii to biali, tak więc jest to całkiem normalne, że czarnemu artyście znacznie trudniej zrobić karierę. Ja na szczęście mam już ten okres za sobą. Natomiast nowe zespoły, które dopiero zaczynają swoją karierę, nie znajdują od razu sponsorów, a zwłaszcza, kiedy śpiewają o problemach czarnych. Zresztą to zrozumiale, że biała publiczność zawsze będzie się bardziej utożsamiać z białym wykonawcą i nie ukrywam, że na początku też było mi ciężko, bo kiedy ja zaczynałem swoją karierę, na hiphopowej scenie królował m.in. Tote King, który w swojej muzyce sięgnął do hiszpańskiej tradycji, wykorzystując w swoich piosenkach elementy flamenco. To zjednało mu ogromne rzesze fanów.
Na okładce swojej nowej płyty masz na sobie koszulkę z imieniem Muhammada Ali. Skąd ten pomysł, czy jest to twój idol? Jakie są twoje autorytety, ludzie, na których się wzorujesz?
Muhammad Ali walczył kiedyś w Zairze (obecnym Kongo), z którego pochodzę. Akurat tak się złożyło, że mój ojciec pracował jako tłumacz języka angielskiego i zdarzyło mu się relacjonować walkę Muhammada Ali, a że zrobił to bardzo dobrze, jego szefowie chcieli go wysłać do pracy do USA. Niestety, nie dostał wizy i skończyło się na tym, że dotarliśmy do Hiszpanii i tam się osiedliliśmy już na stale. I pomyśleć, że wszystko to zaczęło się właśnie od tej walki... A jeśli chodzi o idoli to nie mam żadnych. Mam za to swoje muzyczne wzorce, głównie zespoły lub pojedynczy wykonawcy m.in. Public Enemy, LL Cool J.
Gdzie będziemy mogli w ciągu najbliższych lat zetknąć się z twórczością Franka T?
Gdziekolwiek będzie można ją znaleźć, dopóki tylko będą chcieli nie jeszcze wydawać! (śmiech). Na pewno będzie można mnie usłyszeć w internecie, bo to przecież okno na świat, dzięki któremu ktoś, kto w jest nikim (w sensie anonimowości), może się tak wypromować i mieć siłę przebicia, jak znane marki chociażby np. taka Coca-Cola. I to jest ta dobra strona internetu. Tak więc, dopóki będę miał jeszcze coś do pokazania w muzyce hip hop, myślę, że będzie to właśnie w internecie.
Masz może coś do przekazania Polakom? Może chcesz kogoś pozdrowić?
Pozdrawiam wszystkich artystów i fanów hip hopu w Polsce. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki wszyscy przyczyniają się do promocji tej muzyki. Zachęcam też do tego, żebyście zawsze umieli się porozumieć w sposób efektywny i mądry.