Oly.: Jak Alicja w Krainie Czarów

Oly. to młoda debiutantka /Joanna Cisek /

Jej historia to przykład Kopciuszka znalezionego w… serwisie Youtube. To właśnie tam Oly. wrzucała swoje melancholijne piosenki, czym zaskarbiła sobie sympatię wielu fanów. Jeszcze zanim wydała płytę, zaczęła prezentować swoją twórczość na żywo przed publicznością, koncertując po Polsce. Na dostrzeżenie nie musiała długo czekać. Oferta kontraktu płytowego przyszła do niej z wytwórni Nextpop i to właśnie pod jej szyldem ukazał się debiutancki album Oly.

Płyta "Home" miała swoją premierę w czerwcu i została pozytywnie przyjęta zarówno przez krytyków, którzy dostrzegają kompozytorski talent i autentyczność Oly., jak i przez fanów, którzy licznie zjawiają się na jej koncertach. Młodziutka wokalistka opowiedziała Interii o tym, jak powstawał jej debiutancki oraz jak zmieniło się jej życie w ostatnich latach. 

Justyna Grochal, Interia: Pamiętam jeden z twoich pierwszych koncertów i pamiętam, gdy zobaczyłam cię prawie rok później podczas występu przed zespołem Low Roar. Rozkwitłaś, nabrałaś pewności siebie, rozbudowałaś nieco aranżacje. Ty sama zauważasz ten krok do przodu?

Oly.: - Ubiegły rok był dla mnie zdecydowanie czasem rozwoju, dojrzewania, uświadamiania sobie tego, co robię i dlaczego.  Widzę, jak powoli nabieram doświadczenia, wiem czego chcę w życiu i psychicznie jestem spokojniejsza. Szczególnie czuję to w momentach, gdy wychodzę na scenę. Teraz pomimo lekkiej tremy nie ma już strachu. Jest ekscytacja, radość. Wiem, że ludzie, którzy przyszli mnie posłuchać, zrobili to z własnej woli, że nie muszę się niczego obawiać z ich strony, muszę tylko zaufać. I dać z siebie wszystko. Przede wszystkim przestałam nerwowo pocierać ręką o kolano w przerwach między piosenkami. To chyba największy sukces (śmiech).

Reklama

Media podkreślają twoją skromność i subtelność. Czy koncerty pozwalają ci przełamywać nieśmiałość?

- Zdecydowanie tak. Jak już wcześniej wspominałam - na początku koncerty były dla mnie źródłem nie tylko niesamowitych, dobrych emocji, ale też wielkiego stresu. Szczególnie odczuwałam go w chwilach, gdy miałam coś powiedzieć na scenie. Opowiedzenie o czym jest piosenka, czy po prostu podzielenie się jakimiś odczuciami było dla mnie niezwykle trudne. Jednak z każdym koncertem czy wywiadem jest coraz lepiej. Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo sama na koncertach różnych artystów wyczekuję tej chwili kontaktu z publicznością, czegoś więcej niż "odśpiewania". Doceniłam to, przed czym uciekałam. Przesadna nieśmiałość może czasem wiele nam odebrać. A skromność to już trochę inna kwestia. Uważam, że dzięki skromności ciągle postrzegam to, co mnie spotyka jako niezwykłe. Chciałabym, żeby zawsze tak było.

Obecność zespołu na scenie to dla ciebie pewna nowość. Czułaś się tym bardziej onieśmielona, czy raczej cieszyłaś się, mając wsparcie doświadczonych muzyków?

- Muzycy, z którymi występuję to wspaniali ludzie. Są jak przyjaciele, rodzina. Dzięki nim na scenie czuję się dużo pewniej. Są niezwykli, utalentowani, a ich obecność dodaje prawdziwych skrzydeł. Wiem, że przeżywają muzykę razem ze mną. Nawet na etapie prób przed koncertami, kiedy gramy w małej salce kolejny utwór. Zerkam wtedy na ich twarze - widzę ogromną siłę i masę emocji.

Zobacz teledysk "Afterlife":

A jak wspominasz swój koncert na tegorocznym Open'erze?

- Miałam wrażenie, że trwał dosłownie chwilę. Emocje, drobne problemy z dźwiękiem, Disclosure dobiegające z Main Stage - wszystko sprawiało, że koncert minął mi natychmiastowo, nie zdążyłam w pełni nacieszyć się tą chwilą, przeżyć jej tak, jak sobie to wymarzyłam. Mimo wszystko było naprawdę super. Dużo ludzi przyszło na koncert, nie mając wcześniej styczności z moją muzyką - jak potem czytałam w wiadomościach prywatnych czy komentarzach. To wielka radość, że udało nam się ich przekonać, zachwycić i pomimo różnych czynników, które zakłócały odbiór, nadal było klimatycznie.

Twoje kompozycje mają charakter minimalistyczny. Czy wchodząc do studia wytwórni Nextpop, czułaś się jak Alicja w Krainie Czarów, przed którą otwiera się morze możliwości?


- Właśnie tak było. Szczególnie, że studio 25/8 jest totalnie magicznym miejscem. Miejscem, do którego podąża się za Białym Królikiem. Tam wszystko ma swoją piękną historię, każdy instrument, bibelot. Przestrzeń idealna do tworzenia, inspirująca. Czułam, że moje piosenki zabrzmią wreszcie tak, jak chcę, że nic mnie nie już ogranicza.

Zobacz klip do utworu "The Loneliest Whale On Earth" nagranego z Low Roar:

Część z utworów zawartych na płycie "Home" prezentowałaś już wcześniej w sieci i na koncertach, ale na albumie przyjęły one inne szaty. Reszta to nowe piosenki. Kiedy powstawały i jak wyglądała praca nad kompozycjami z debiutanckiego albumu?

- Wszystko co do tej pory publikowałam w sieci i grałam na koncertach, traktowałam trochę jako szkic. Dopiero teraz czuję, że brzmienie jest takie, jak sobie zawsze wyobrażałam. Pełne. Pozostałe utwory powstawały do listopada 2014 roku. Większość z nich napisałam w moim rodzinnym domu na Lubelszczyźnie. Okna mojego pokoju wychodzą na ogród, w którym rosną dwie potężne lipy. Zawsze utożsamiam je z moimi dziadkami, którzy zasadzili je, osiedlając się na tych terenach. O jednej z tych lip jest utwór "to Linden", upamiętniający mojego ukochanego dziadka, który zmarł w 2009 roku. Jest to piosenka, którą napisałam jako ostatnią.  Miesiąc później rozpoczęliśmy nagrania. W aranżowanie utworów zaangażowanych było wielu muzyków, artystów - Kari, Milky Wishlake, Baasch, Fismoll, Krzysiek Łochowicz, Maciek Gołyźniak, Miłosz Taracha, Kacper Budziszewski, a przede wszystkim Robert Amirian, który jest także producentem płyty. Wszyscy poznawali historie piosenek i emocje, które chciałabym w nich przekazać, różne skojarzenia, uwagi i dawali coś od siebie, tworząc niesamowite partie. Wnosząc część siebie, swoje emocje. To była prawdziwa radość i zaszczyt móc pracować z takimi ludźmi.

Nie spieszyłaś się z wydaniem debiutanckiego albumu. Na twoją płytę czekaliśmy ponad rok, mimo że zapowiadana była początkowo na wiosnę 2014 roku. Skąd ta zwłoka? Jesteś taką perfekcjonistką czy może raczej poświęciłaś ten czas na osobisty rozwój przed wyruszeniem w świat ze swoją muzyką?

- Przede wszystkim czułam, że potrzebuję jeszcze trochę czasu na zebranie materiału na płytę. Nie umiem pisać pod presją, ze świadomością, że muszę się spieszyć. Sytuacje, miejsca, w których piszę i komponuję, są różne, często przypadkowe wynikające z zauważenia czegoś niezwykłego na ulicy, za oknem. Nie chciałam sobie odbierać tego naturalnego dla mnie procesu tworzenia. Poza tym ciągle miałam poczucie, że czegoś brakuje, że o czymś jeszcze nie opowiedziałam. Gdy napisałam "to Linden" wszystko stało się jasne. Przez ten rok dojrzałam. Zamknęłam 20 lat mojego życia w 13 utworach. Tam jest wszystko. Wszystko co dla mnie najważniejsze - ludzie, miejsca, zapachy, obrazy. To kompletna całość, dom, do którego będę zawsze wracać.

Ile na tej płycie jest ciebie, w rozumieniu twoich własnych doświadczeń, a ile inspiracji innymi - sytuacjami, ludźmi, zdarzeniami?

- Ta płyta w stu procentach jest mną. Owszem, wiele rzeczy inspirowało mnie w trakcie tworzenia, ale tylko po to, by nadać odpowiednią perspektywę patrzenia na własne życie. Wszystkie doświadczenia, o których opowiadam, przeżyłam na własnej skórze. Trochę taki pamiętnik.

Myślisz, że jest jakaś odpowiednia pora na słuchanie twojej muzyki? Taka, w której te kompozycje najskuteczniej mają szansę trafić do słuchacza?

- Ja najbardziej lubię pisać i słuchać nocą.  Ale nie chcę nikomu nic sugerować. Chciałabym, żeby "Home" żyło własnym życiem w umysłach i sercach moim odbiorców. Żeby ludzie widzieli w tych 13 utworach siebie, swoje doświadczenia, swój świat.

Twoją debiutancką płytę zatytułowałaś "Home". Kasia Nosowska śpiewała kiedyś, że "dom to nie miejsce lecz stan". Czym dla ciebie jest tytułowy dom?

- Mój dom rodzinny, mój pokój, rodzina, przyjaciele, miejsca, w których byłam i czułam się dobrze, momenty, których nigdy nie zapomnę - te lepsze i gorsze, moje okno, księżyc i lipy, sny, które pamiętam z dzieciństwa, melodie... Mogłabym wymieniać jeszcze długo. To prawda, że dom jest "stanem".

Powiedziałaś mi kiedyś, że nie jesteś zwolennikiem przedstawiania swoich wersji utworów innych muzyków. Wciąż nie lubisz coverowania?

- Lubię śpiewać piosenki różnych artystów, gdy jestem sama ze sobą, sprzątam, rysuję, wychodzę na spacer. Ale chyba nadal nie zdecydowałabym się na nagranie coveru w studio. Może na koncercie? Może za jakiś czas.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Oly.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama