Recenzja Oly. "Home": Smutny głos, piękny debiut
Ile razy włączyła się wam lampka ostrzegawcza, gdy czytaliście w informacji prasowej na temat artysty, że ten obdarzony jest niezwykłą wrażliwością i talentem kompozytorskim? Na szczęście Oly. udowadnia, że nie musi to być czcze gadanie.
W ramach wstępu należy wyraźnie zaznaczyć: 20-letnia Aleksandra Komsta, ukrywająca się pod pseudonimem Oly., nie reprezentuje nowej jakości. Ta niemalże skandynawska melancholia znana jest chociażby z albumów pozostałych muzyków związanych z Nextpopem. A przecież oni również nie grzeszyli oryginalnością - inspiracje były zbyt czytelne, aby w ich utworach dopatrywać się prawdziwego powiewu świeżości. Twórcy nadrabiali jednak klimatem i imponującą swobodą w poruszaniu się po wyznaczonym obszarze. Z Oly. nie jest inaczej.
Środki użyte do budowania atmosfery panującej na "Home" na pierwszy rzut ucha mogą wydawać się dość minimalistyczne, szczególnie gdy album otwiera "Dear My Friends" oparte w całości na dźwiękach kalimby. Kompozycje mają przede wszystkim służyć podkreśleniu klimatu i uwypukleniu emocji. Mimo to uznanie ich wyłącznie za tło do opowieści snutych przez wokalistkę, byłoby sporym nadużyciem. Aranżacja "The Loneliest Whale on Earth" budzi prawdziwy podziw - tu nawet bas służy budowaniu napięcia. Smyczki w "The Chapter", choć niepozornie wybrzmiewają z dala, nadają utworowi post-rockowego posmaku - i tylko prawdziwej eksplozji w finale brakuje. Kiedy wydaje się, że album jest zbyt organiczny, pojawia się elektroniczne, ambientowe "Cemetieres of Light". Serwowane pod koniec, wielowarstwowe "Response" z genialną grą gitarowych mgieł i syntezatorów to z kolei oczywisty kandydat do miana najlepszego polskiego utworu w tym roku.
Nastrój buduje w sporej mierze także sam wokal Oly. - ciepły, miejscami graniczący z szeptem, a jednocześnie zawsze podszyty nostalgią. "I’m looking for eyes that are full of fear like mine" śpiewa wokalistka i owszem, Oly. wpisuje się w modę na wokalistki o przerażonych oczach i smutnych głosach, ale daleko jej do kolejnej kopii Björk, Brodki czy Nosowskiej. Za to zdecydowane brawa.
Wady? "Guardian" rozwija się nieco zbyt mozolnie, ale moment kulminacyjny jest wystarczająco satysfakcjonujący, by móc to wybaczyć. Trudno jednak usprawiedliwić długość balladowego "King of Wind", nawet jeżeli inspiracje muzyką konkretną zaskakują. Nagrodą za cierpliwość jest jednak outro utworu, brzmiące jak wyjęte z nagrań Sigur Rós i świetnie korespondujące z następującym po nim "To Linden", wywołującym skojarzenia z późnym Talk Talk.
"Home" to wciąż jednak album alt-popowy i chociaż pozbawiony jest aspiracji do podbijania stacji radiowych, nie brakuje na nim momentów przebojowych. Dlatego też krążek to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów gatunku. Wierzę, że najlepsze dopiero przed Oly., ale i tak artystka zawiesiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. W końcu to jeden z najciekawszych polskich debiutów muzycznych ostatnich lat.
Oly., "Home", Nextpop/Warner Music Poland
8/10