"Nigdy się nie kłócimy"
Zespołu Pet Shop Boys nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Od ponad 10 lat jest on jedną z największych gwiazd muzyki pop. 15 lipca duet Neil Tennant i Chris Lowe wystąpił w Gliwicach w ramach tegorocznej Inwazji Mocy organizowanej przez radio RMF FM. Dosłownie na dwie godziny przed wyjściem na scenę o tym jak pracują, jak będzie wyglądał ich nowy album i czy lubia udzielać wywiadów z Pet Shop Boys rozmawiał Piotr Metz (RMF FM).
Panowie, na początku chcę wam podziękować za to, że zrobiliście z popu prawdziwą sztukę.
Myślę, że mówienie o muzyce pop jako o sztuce może być mylące. Pop ma w sobie niesamowity potencjał i czasami to nie zawsze wychodzi mu na dobre. Ale prawdą jest, że nas zawsze inspirowali w różny sposób artyści popowi. Wystarczy spojrzeć na to, co robił Andy Warhol i inni. Oni malują obrazy, a my nagrywamy płyty, które mówią o nas i o naszym życiu.
Jednak w pewnym momencie sztuka wizualna też zaczęła być dla was ważna. Kiedy to się stało?
Już na naszym pierwszym albumie „Please”. Nasz menedżer miał pomysł, aby okładkę płyty, wtedy jeszcze winylowej, zmontować z 64 połączonych ze sobą i odpowiednio składanych obrazków. Wydało nam się, że to trochę zbyt skomplikowane i zamiast tego te zdjęcia umieściliśmy na jednej planszy. Lubimy minimalizm. Do tego dodaliśmy napis z tytułem płyty. To w jakiś sposób zdefiniowało nasz styl.
Czy to prawda, że nie lubiliście grać koncertów? To zmieniło się w latach 90., kiedy można było pozwolić sobie na wspaniałe efekty wizualne?
Nigdy nie chcieliśmy być zespołem, który chce odbywać normalne trasy koncertowe. Chcieliśmy robić coś zwariowanego, coś, czego inni nie robili. Chcieliśmy mieć wszystko utrzymane w innej konwencji. Niestety do 1989 roku nie było nas na to stać. Wtedy zaczęliśmy się przebierać i robić prawdziwe show. Dwa lata później nasze koncerty miały już wspaniałą oprawę i czasami prawie przypominały operę, zmieniała się scenografia i zmieniały się nasze kostiumy, prawie co piosenkę. Jednak od tego momentu znów zaczęliśmy kierować się w stronę prostoty i tak jest do dzisiaj. Teraz chcemy robić coś nowoczesnego.
Czy według was pisanie muzyki można robić niezależnie od tej graficznej oprawy?
To całkowicie niezależne od siebie rzeczy.
Pracujecie już nad nowym albumem, z tego co wiem, jest całkiem inny od poprzednich.
Pracujemy nad płytą-musicalem. To bardzo trudne zadanie, ze względu na całą tę historię, którą trzeba odpowiednio oprawić. To będzie pop progresywny. Takich albumów nie pisze się łatwo. Kiedy skończymy ta trasę zajmiemy się tym poważniej. W maju mieliśmy już trzy tygodnie prób z aktorami. Mamy nadzieję, że wszystko potoczy się dobrze i wystawimy go w przyszłym roku.
Czy na koncertach gracie już jakieś piosenki z niego pochodzące?
Część z nich pochodzi z naszej ostatniej płyty. Są odpowiednio zaaranżowane. Na przykład „In Denial”. W sumie chyba cztery utwory z tej płyty trafią do tego musicalu.
Czy kiedy pracujecie w studiu, końcowy efekt różni się bardzo od wersji demo?
Z tym różnie bywa. Niektóre piosenki nie zmieniają się prawie wcale, a z drugiej strony czasami nagrywamy demo, a nigdy nie nagrywamy tej piosenki lub też leży ona w szufladzie parę lat i w końcu ją mocno przerabiamy.
Czy producent w waszym przypadku jest potrzebny?
Taki ktoś zawsze się przyda. Dobrze jest znać opinie kogoś, kto stoi trochę na uboczu i ma świeże spojrzenie na to wszystko. Czasami przychodzą mu do głowy ciekawe pomysły, rozwiązania, które nam podsuwa. My je akceptujemy, albo nie. Producent ma w naszym przypadku charakter opiniodawczy. Czasami trzeba zmieniać producenta, aby nie stracić tej świeżości.
Czy często się sprzeczacie podczas pisania materiału?
Tak, bardzo często. Ale nigdy się nie kłócimy. Potrafimy ze sobą rozmawiać i zawsze znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Czy pamiętacie moment, w którym zdaliście sobie sprawę, że to nie jest już hobby, tylko wasza praca?
Skończyliśmy studia, obaj mieliśmy jakąś pracę. Mieliśmy jednak swojego menedżera, który załatwił nam kontrakt płytowy. Kiedy zajęła się nami wytwórnia zrezygnowaliśmy z poprzednich zajęć i muzyka stała się naszą nową pracą.
Czy oprócz wielkich koncertów, takich jak dzisiejszy, gracie jeszcze koncerty w klubach, dla np. 150 osób?
Kiedyś to robiliśmy, głownie w przypadku, gdy to były koncerty charytatywne. Na przykład, kiedy ostatnio byliśmy w Moskwie, zagraliśmy taki koncert. Teraz mamy z tym problem, ponieważ nie jesteśmy typowym zespołem złożonym z gitarzysty, perkusisty i basisty. Nasze sprzęty i ta cała elektronika zajmują zbyt dużo miejsca, a klubów nie stać często na zakup chociażby podobnych, więc choćby z tego powodu jest to bardzo utrudnione.
Czytając wasze teksty odnoszę wrażenie, że według was całe to zamieszanie z rokiem 2000 to jeden wielki żart.
Żart? Nie, w żadnym wypadku. Do tego tematu podchodzimy bardzo poważnie. Nasze teksty mówią bardziej o tym, co dzieje się z ludźmi po zmroku. O tym, co dzieje się w klubach, gdzie spędzaliśmy bardzo dużo czasu. Dodatkowo inspirowały nas narkotyki – w szczególności efekt, jaki mogą one wywoływać u ludzi. To naprawdę jest poważny temat.
„DJ Culture” - czy to nie tekst mówiący o tym, że świat sam się miksuje?
Napisaliśmy go w trakcie wojny w Zatoce Perskiej. To był taki dziwny okres w muzyce. Wydawało nam się, że ludzie w jakiś sposób wmiksowywują w muzykę swoje uczucia, swoje zdanie na temat tej wojny, swe opinie o niej w taki sam sposób jak można wykorzystywać fragmenty utworów Jamesa Browna. Wmiksowywał swe emocje, nawet wspomnienia o drugiej wojnie światowej.
Czy to proces wciąż trwający?
Tak. Teraz jednak ma więcej wspólnego z mediami. Teraz już nie ma spontaniczności. Każdy z nas ciągle ma gdzieś w głowie to, że ktoś może nas obserwować i nie zachowujemy się w pełni naturalnie tylko tak, żeby dobrze wypaść.
Czy na tym etapie waszej kariery uważacie, że udzielanie wywiadów i media są wam potrzebne?
Szczerze mówiąc, to nie. Jesteśmy po raz pierwszy w Polsce i jest nam bardzo miło. To jest specjalna okazja i w takich przypadkach to jest dla nas normalne. Zazwyczaj jednak wywiady robimy, dlatego, że tak chce wytwórnia. Nie sądzę jednak, że to może w jakiś sposób podnieść sprzedaż naszych albumów. Nie udzielamy więc ich zbyt często.
Dziękuję za rozmowę