"Nie żałuję odejścia z Dream Theater"

Kevin Moore fanom muzyki najbardziej znany jest ze swej współpracy z zespołem Dream Theater. Po jego opuszczeniu rozpoczął pracę nad swym nowym projektem o tajemniczej nazwie Chroma Key. Do sklepów trafił właśnie drugi album tej formacji zatytułowany „You Go Now”. Z tej okazji o tym jak powstał ten projekt, o współpracy z Fates Warning i odejściu z Dream Theater z Kevinem rozmawiał Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Jak powstał projekt o nazwie Chroma Key?

Trzy lata przed moim odejściem z Dream Theater, a może trochę wcześniej, zacząłem komponować materiał na swój własny album. Z czasem coraz bardziej się na nim skupiałem i stopniowo przestawałem koncentrować się na grze w zespole. Zacząłem iść w całkiem innym kierunku, aż w końcu postanowiłem opuścić szeregi Dream Theater. Wtedy zacząłem pracować jako Chroma Key. To w sumie na początku był solowy projekt. Nie zdecydowałem się tworzyć jako Kevin Moore, ponieważ nie byłem pewien, czy kiedyś nie zrobię z tego zespołu lub jakiegoś szerszego projektu. Teraz, przy drugiej płycie, takie rozszerzenie nastąpiło. Nie wiem, jak będzie przy następnym albumie. Tutaj wszystko może się zdarzyć.

Co oznacza nazwa?

Jest to techniczny termin, który oznacza to samo, co „blue screen”, czyli trick stosowany przy nakładaniu na siebie dwóch obrazów w telewizji. Ja jestem zafascynowany sztuką audiowizualną, tak samo jak komponowaniem muzyki. Dało się to szczególnie zauważyć przy pierwszym albumie. Kilka piosenek dość mocno ocierało się o ten temat. Stąd ta nazwa.

Jak Mark Zonder z Fates Warning trafił do zespołu?

Tak naprawdę on nie jest członkiem zespołu. Grał ze mną na pierwszym albumie Chroma Key. Fates Warning i Dream Theater zawsze się przyjaźniły. Kiedy szukałem kogoś, kto mógłby ze mną zagrać w moim projekcie, Mark od razu przyszedł mi do głowy. Zadzwoniłem do niego, potem poleciałem do Los Angeles, tam odbyliśmy parę prób i zdecydowaliśmy się na współpracę.

Czy nowa płyta ma jakiś temat przewodni?

Nie. Nie chciałem, aby to był koncepcyjny album. Być może jego nastrój sprawia takie wrażenie, bo jest on dość równy i utrzymany w jednym klimacie. Teksty jednak dotyczą różnych spraw, jak np. związek między kobietą i mężczyzną. Przewija się także wątek astronautyczny.

Właśnie, skąd on się wziął?

Gdy album był we wczesnym stadium, nie planowałem czegoś takiego. Później jednak trafiła mi w ręce płyta z zapisem rozmów, jakie odbywają między sobą na pokładzie promu kosmicznego astronauci, wydana przez NASA. Wybrałem różne skrawki, często naprawdę nudnych pogaduszek. Np. kiedy mówią o tym, że chce im się spać, albo że obejrzeliby sobie telewizję. Ten nastrój jakoś samoistnie splótł się z muzyką i postanowiłem go wykorzystać.

Przy okazji rozwiązał mi się problem okładki. Na ścianie w studiu mojego znajomego, gdzie sobie pracowałem, wisiało zdjęcie astronauty. Kiedy zakończyłem nagrywanie, nie miałem wątpliwości, że to właśnie będzie okładka płyty.


Gdybyś miał wymienić najważniejszą różnicę pomiędzy debiutanckim albumem a tą nową płytą, jaka by ona była?

Główną różnicą jest to, że tym razem jest to bardziej praca zespołowa. Pomimo, że w dość wąskim gronie, to mimo wszystko jest to duża zmiana w porównaniu z pierwszym albumem. Z tego powodu jest też ona bardziej elektroniczna.

Czy uważasz się jeszcze za muzyka grającego metal lub też może rock progresywny?

Na pewno nie jestem metalowcem. Muzyka Chroma Key nie ma z metalem na pewno nic wspólnego. Nie gram też rocka progresywnego, chociaż ta muzyka ma w sobie pewne elementy, które mogą jej taki charakter nadawać. Na pewno nie jest to jednak prog rock w czystej formie. Widzę siebie bardziej w gronie takich muzyków, jak Peter Gabriel czy też Roger Waters. Są tam jakieś elementy progresywności, ale głównie za sprawą wyrafinowanych aranżacji.

Czy kiedy wydawałeś pierwszy album Chroma Key i gdy teraz ukazuje się drugi, odczuwałeś jakąś presję ze strony fanów Dream Theater?

Nie wiem, czy to była presja. Ale zastanawiałem się nad tym, jaka będzie ich reakcja. Nie miałem najmniejszego zamiaru pisać materiału dla nich, nie chciałem nagrywać czegoś podobnego do Dream Theater. Interesowała mnie ich opinia na temat takiej muzyki w ogóle, niezależnie od tego, czy to ja ją nagrywam. Większość z nich przyjęła Chroma Key bardzo dobrze. Oczywiście, znalazło się paru zatwardziałych fanów Dream Theater, którzy zmianę stylu mieli i mają mi za złe. Ale to pojedyncze przypadki.

Dlaczego nie zdecydowałeś się wydać płyty w żadnej wielkiej wytwórni, tylko zrobić to własnym nakładem sił?

To jakoś tak sam się stało. Nie chciałem tracić czasu na nagrywanie taśm demo i wysyłanie ich do wytwórni, a potem czekać na ich reakcje. Gdy miałem cały gotowy materiał, stwierdziłem, że założę własną wytwórnię i sam wydam ten album. Tak było lepiej. Miałem większą swobodę twórczą. Skupiłem się na pisaniu muzyki. Mogłem pisać to, co chciałem. Sprawę wydawcy zostawiłem na sam koniec i dobrze, że stało się tak, jak się stało.


Jak w takim razie pracujesz nad swym materiałem?

Dla mnie pisanie i nagrywanie to jeden i ten sam proces. Nie piszę piosenek w domu i nie przychodzę do studia, aby je nagrać. Przy tej płycie miałem gotowe parę zagrywek na klawiszach i wokół nich budowałem resztę. Gdy rozpoczynaliśmy nagrywanie, wszystko dopiero dojrzewało, nabierało kształtu.

Czy pamiętasz, kiedy napisałeś swoją pierwszą piosenkę?

Tak. Miałem wtedy jakieś 12 lat. To była dość głupia piosenka, nic wartego uwagi. Bardziej pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy nagrałem piosenkę na czterośladzie. Wszystko nagrałem sam. Kiedy teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że ten utwór pasowałby na album Chroma Key. Chociaż to było ponad 12 lat temu! To był mój pierwszy sukces. Byłem wtedy bardzo z siebie dumny.

Czy ciągle fascynuje cię kręcenie teledysków?

Tak. Przy pierwszym albumie Chroma Key udało mi się nakręcić trzy. Potem jeszcze nakręciłem kilka eksperymentalnych klipów. Na pewno zrobię też coś przy okazji tej płyty. Zamierzam wydać kasetę z tymi wszystkimi teledyskami.

Czy potrafisz sobie przypomnieć najprzyjemniejszą chwilę, jaką przeżyłeś z Dream Theater?

Było bardzo wiele przyjemnych chwil. Myślę, ze jeżdżenie na trasy koncertowe było wspaniałe, szczególnie wyjazdy do Japonii. Tam zawsze robiono z nas ogromną gwiazdę, co najmniej 10 razy większą niż byliśmy naprawdę. Bycie w trasie zawsze przynosiło wiele wspaniałych przeżyć.

Czy żałowałeś kiedykolwiek odejścia z Dream Theater?

Nie i nie sądzę, że kiedykolwiek będę żałował. Kiedy opuszczałem zespół byłem w stu procentach pewien tego, co robię. Nie mogę sobie wyobrazić, co działoby się, gdybym został w Dream Theater. Na pewno nie byłbym szczęśliwy. Lepiej mi z tym, że odszedłem.

Jak w takim razie doszło do tego, że grasz na albumach Fates Warning?

Jak już mówiłem, od zawsze się przyjaźniliśmy. Jeszcze, gdy byłem w Dream Theater zaprosili mnie, bym z nimi zagrał w którymś z utworów. Później stało się to taką tradycją, jaką są np. święta Bożego Narodzenia. Kiedy wchodzą do studia, ja pojawiam się na chwilę, dogrywam jakąś małą partię. Jim ma już zazwyczaj gotowe wszystkie partie, więc ja raczej bawię się brzmieniami, coś lekko pozmieniam. To po prostu fajna zabawa. Nigdy jednak nie zdecydowałbym się do nich przyłączyć. To nie dla mnie.


Czy planujesz stworzenie jakichś innych ubocznych projektów?

Nie planuję, ale wszystko się może zdarzyć. Mam różnego rodzaju pomysły, które niekoniecznie pasują do Chroma Key. Skomponowałem parę utworów instrumentalnych, do których pasuje słowo mówione. Chciałbym nagrać taką płytę ze słowem mówionym. Ale czy to się uda i jak to będzie wyglądać, tego nie potrafię powiedzieć. Nie mam zamiaru nawet wyruszać w trasę koncertową promującą ten album - Chroma Key się na to nie nadaje. Jedyne co planuję na pewno, to nakręcenie teledysków. Potem zabierzemy się za pracę nad nową płytą Chroma Key.

Co myślisz o Internecie?

To świetna sprawa. Dość często z niego korzystam. Dzięki Internetowi Chroma Key ma jakąś promocję. Bez niego nie byłoby jej w ogóle. Moja firma-wytwórnia w dużej części oparta jest właśnie na Internecie. Dlatego to dla mnie ważna sprawa. Cieszę się, że ludzie mogą słuchać moich utworów w mp3, ja słucham innych. Dlatego należę raczej do kręgu osób, które wspierają Napstera. Mp3 nie zaszkodzi mi bardziej niż przegrywanie na kasety. Nie odczuwam zagrożenia. Niewiele osób ma tak dobre łącza, aby ściągać całe albumy. Nie wszyscy też mają wspaniałe wieże audio podpięte do komputerów. Jak dla mnie to tradycyjna płyta CD długo jeszcze będzie cieszyć się ogromną popularnością.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas