Natalia Świerczyńska: To stało się moją misją i nie mogłam już tego odpuścić
- Bardzo zależało mi na tym, żeby teksty były uniwersalne. Słowo "wojna" nie pojawiło się w nich ani razu. Skupiłam się na emocjach, tak sobie to wymarzyłam. Nie doświadczyłam tych wydarzeń na własnej skórze i jedynie mogłam sobie wyobrażać, jakbym postąpiła i co bym zrobiła będąc w takiej sytuacji. To było wykonalne jedynie w warstwie emocjonalnej, żeby mogło być szczere - tak o nowej płycie w rozmowie z Interią mówi Natalia Świerczyńska.
Piosenkarka i autorka tekstów Natalia Świerczyńska (sprawdź!) przedstawiła się szerokiej publiczności w szóstej edycji "The Voice of Poland", gdzie dotarła do nokautu. Wokalistka studiowała na Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz działała w zespołach Birdhouse i Islanders. W 2019 roku ukazała się jej płyta z przebojami Franka Sinatry "Winter Songs of Frank Sinatra". Rok później premierę miał jej pierwszy autorski album pt. "O północy". Inspiracją do jego stworzenia były historie babci artystki z czasów wojny.
Daniel Kiełbasa, Interia: Na scenie muzycznej jesteś już od jakiegoś czasu, ale na twój autorski materiał trzeba było chwilę poczekać. Dlaczego tyle to trwało?
Natalia Świerczyńska: - To prawda, jestem w tym muzycznym świecie już dość długo, ale tak naprawdę dopiero od niedawna czułam, że jestem w stanie stworzyć swój autorski album i że jestem gotowa na takie wyzwanie zarówno od strony muzycznej, kompozytorskiej, jak i tekstowej. Prace nad utworami z albumu "O północy" trwały dość intensywnie przez dwa ostatnie lata, ale pomysł na ich napisanie powstał dużo wcześniej bo około pięć lat temu. Całość zajęła mi sporo czasu przede wszystkim ze względu na teksty, bo to rzeczywiście było wyzwanie. Chciałam być z w pełni zadowolona z tego, co napisałam więc nie mogłam się ograniczać żadnym deadlinem... z resztą nikt mnie też nie poganiał w tej kwestii na szczęście.
Wcześniej również zajmowałam się pisaniem piosenek w zespołach Birdhouse i Islanders, jednak nigdy nie wydaliśmy tych utworów oficjalnie, kto wie, może kiedyś do tego wrócimy. W tak zwanym międzyczasie dużo koncertowałam i studiowałam w Akademii Muzycznej w Poznaniu. To były bardzo cenne doświadczenia dla mnie jako muzyka. Myślę, że zbierając je wszystkie razem w końcu mogłam poczuć się pewnie w tym fachu i dopiero teraz postanowiłam zrobić coś swojego.
Pięć lat temu szersza publiczność poznała cię za sprawą "The Voice of Poland". Były jakieś bliżej nieokreślone plany, aby wydać coś już w tamtym czasie, gdy jeszcze grono widzów mogło cię kojarzyć?
- To był właśnie czas, kiedy działałam w zespole Islanders, mieliśmy plany na wydanie całego materiału, ale z wielu powodów tak się nie stało i temat zakończył się na wypuszczeniu jednego utworu "Falling Liars" przez wytwórnię HQT. W związku z tym, że ten projekt założyliśmy wspólnie z moim mężem Mikołajem myślę, że kiedyś do tego wrócimy, bo od tamtej pory co jakiś czas zdarza nam się napisać jeszcze wspólnie jakieś piosenki. Z resztą na płycie "O północy" też pojawił się nasz wspólny utwór -"Na św. Jana".
Kończąc wątek "The Voice of Poland", jak wspominasz udział w tego typu programie?
- To była ciekawa przygoda, dużo dobrego spotkało mnie po udziale w tym programie, natomiast doświadczenia, które stamtąd wyniosłam, były dla mnie mało muzyczne. Mam na myśli to, że tego rodzaju show koncentruje się na wielu aspektach często pozamuzycznych i taka formuła nie jest dla każdego. Myślę, że nie do końca było to miejsce dla mnie. Zawsze wolę mieć pełną wolność w dobieraniu repertuaru i możliwość wyboru, a w tym przypadku byłam zdana na decyzje innych.
Kim była twoja babcia, której wspomnienia zainspirowały cię do stworzenia "O północy"?
- To była wyjątkowa osoba, na którą zawsze czekałam, cieszyłam się na jej widok, ktoś bardzo ważny dla mnie. Z mojej perspektywy jako wnuczki to była przede wszystkim taka babcia-wróżka, która zawsze miała dla mnie czas, ptasie mleczko i pyszne kanapki. Miałyśmy wyjątkową relację, od najmłodszych lat czułam, że jestem dla niej bardzo ważna. Moja babcia kojarzy mi się ze wszystkim co dobre, piękne, wartościowe, bo taką właśnie była osobą. Wiele przeszła w życiu, szczególnie w czasach wojennych. Myślę, że miałam wielkie szczęście, że chciała o tym opowiadać, kiedy pytaliśmy, bo nie każdy potrafi i chce do takich momentów wracać. To były trudne historie i z biegiem lat, kiedy dorastałam, dowiadywałam się coraz więcej i nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Zawsze próbowałam postawić siebie na jej miejscu, żeby móc wyobrazić sobie, co czuła taka młoda dziewczyna. Byłyśmy bardzo podobne.
Praca nad płytą, szczególnie nad warstwą tekstową pozwoliła mi samej odpowiedzieć sobie na wiele pytań, których pewnie nigdy bym sobie nie zadała gdyby nie te historie, dlatego są one dla mnie tak ważne i postanowiłam poświęcić im cały album.
Inni członkowie twojej rodziny też mają wojenną przeszłość, która zahacza nawet o państwo podziemne...
- Tak, męska część rodziny mojej babci należała do Armii Krajowej, co sprowadziło wiele nieszczęść na całą rodzinę, która została skazana na rozłąkę oraz prześladowania ze strony rosyjskiego NKWD. Część rodziny przeszła również przez radzieckie łagry - nieludzkie obozy pracy.
Skąd w całej historii twojej babci pojawiła się Hanna Krall?
- Po wojnie moja babcia znalazła się w jednym sanatorium z panią Hanną Krall, która jej historie spisała i miała w planach wydać je wraz z wieloma innymi, ale ze względu na ówczesną cenzurę to się nie udało. Przez jakiś czas po powrocie z sanatorium utrzymywały jeszcze kontakt. Moja babcia nie była świadoma, że miała do czynienia z tak wybitną pisarką.
Okazało się to dopiero, kiedy znalazłam się w liceum i przerabialiśmy ten okres w historii. Przywoziłam wtedy babci do czytania różne lektury, w tym "Zdążyć przed Panem Bogiem" Krall. Wtedy połączyła fakty i wyjęła z szuflady ich wspólne pamiątkowe zdjęcie z sanatorium. To było coś niesamowitego. Zabrałam wtedy to zdjęcie ze sobą do Poznania. Los sprawił, że kilka lat później pani Hanna prowadziła dla studentów z Poznania otwarty wykład w CK Zamek.
Udałam się tam oczywiście i wzięłam ze sobą ich wspólne zdjęcie. Byłam ostatnia w kolejce po autograf. Pokazałam tę fotografię, a pani Hanna spytała, skąd ją mam. Powiedziałam że to moja babcia Henryka... to było bardzo wzruszające. Pani Hanna pamiętała wszystko, łącznie z panieńskim nazwiskiem babci. Obie byłyśmy poruszone tym spotkaniem. Od tego momentu stałam się chcąc nie chcąc częścią tej całej historii i chciałam jakoś ją uwiecznić, a że jestem muzykiem, napisałam piosenki. Teraz jest przynajmniej powód żeby o tym rozmawiać, żeby pamiętać.
Kiedy usłyszałaś pierwsze historie o losach twoich bliskich podczas II wojny światowej? Pamiętasz, w jakich było to okolicznościach?
- Jako mała dziewczynka nie rozumiałam, czym była wojna. Wiedziałam jedynie że skoro przeżyła ją moja rodzina, to nie było to aż tak dawno temu. Myślę, że pierwsze wojenne sytuacje opowiadała mi moja mama, ale wiadomo, bez drastycznych scen, tylko mówiła mi bardziej o pochodzeniu bliskich. Wszystkie siostry babci Heni mówiły z wyraźnym wschodnim akcentem i to mnie zawsze ciekawiło, nawet starałam się to naśladować dla zabawy. Kiedy miałam sześć lat, usłyszałam coś, co pamiętam bardzo dobrze od cioci Leonardy. Zostałyśmy same w nocy po wigilii Bożego Narodzenia, kiedy reszta rodziny udała się na pasterkę. Ciocia opowiadała mi o ich rodzinnym życiu, które toczyło się na cichej, spokojnej wsi niedaleko Grodna i które brutalnie przerwała wojna. Wtedy moja wyobraźnia zaczęła pracować i pamiętam, że nie mogłam przez to zasnąć. To chyba był ten pierwszy moment właśnie.
Próbowałaś w przeszłości odwiedzić miejsca, które znałaś z opowiadań, rodzinne strony na Kresach Wschodnich?
- Nie, jeszcze nie byłam w tamtych stronach. Myślę, że to jeszcze przede mną...
Kiedy pierwszy raz pojawił się temat stworzenia płyty opartej na historiach twojej babci?
- Po spotkaniu z panią Hanną Krall. Wiedziałam, że to są wyjątkowe historie dużo wcześniej, ale rozmowa z nią sprawiła że to się stało jakby moją misją i nie mogłam już tego odpuścić.
Płyt opowiadających o wojnie jest w naszym kraju naprawdę sporo. Ty jednak, mam wrażenie, zmieniłaś nieco podejście. U ciebie bowiem na pierwszym miejscu mamy emocje i historię zwykłego człowieka splątanego w wojenne losy.
- Bardzo zależało mi na tym, żeby teksty były uniwersalne. Słowo "wojna" nie pojawiło się w nich ani razu. Tak jak mówisz, skupiłam się na emocjach, tak sobie to wymarzyłam. Nie doświadczyłam tych wydarzeń na własnej skórze i jedynie mogłam sobie wyobrażać, jakbym postąpiła i co bym zrobiła będąc w takiej sytuacji. To było wykonalne jedynie w warstwie emocjonalnej, żeby mogło być szczere. W każdym tekście przyrównywałam swoje marzenia, swoje emocje do jej realiów, dlatego nie czuję, żebym opowiadała o zupełnie obcych dla mnie tematach. Moja babcia przekazując mi to wszystko zawsze mówiła, ze była dokładnie taką dziewczyną jak ja. Ja również czuję, że byłyśmy bardzo do siebie podobne.
Jak wyglądał sam proces nagrywania "O północy"? Ile trwała praca w studiu i czy wybuch pandemii w jakiś sposób wpłynął na jego trwanie?
- Prace w studio zakończyliśmy w ubiegłym roku, więc epidemia nie miała na ten etap żadnego wpływu. Proces nagrywania trwał długo ponieważ rozłożyliśmy go na wiele etapów. Pracowałam nad całością głównie w duecie z Darkiem Tarczewskim, pianistą i aranżerem. Przynosiłam do jego studia pomysły, które powstawały na przestrzeni dwóch lat i próbowaliśmy wspólnymi siłami znaleźć odpowiedni kształt dla każdego utworu.
Jego praca w tym aspekcie jest nieoceniona, myślę że zostawił w tych piosenkach kawał serca i od początku mnie wpierał we wszystkich działaniach, wierzył bardzo w ten projekt, za co jestem mu ogromnie wdzięczna. Kiedy nasze pomysły były już w jakimś stopniu zamknięte, angażowaliśmy do nagrań pozostałych muzyków, którzy również wnieśli w te utwory dużo od siebie.
Dawid Kostka, Wojtek Judkowiak, Sebastian i Agata Skrzypek oraz Wojtek Czarnowski to moi muzyczni przyjaciele od wielu lat, zagraliśmy razem sporo koncertów i wiedziałam, że mogę liczyć na ich kreatywność, bo część z nich to muzycy jazzowi dla których improwizacje nie stanowią najmniejszego problemu. Myślę, że ważnym elementem aranżacyjnym są partie smyczków zagrane przez Basię Szelągiewicz, Karolinę Waścińską-Łukanowaską i Anię Papierz. Dziewczyny pięknie zagrały to, co napisał im Darek i tak powstała całość.
Myślę, że przy pracach studyjnych najtrudniejszym zadaniem było nagranie ostatniego utworu z płyty "Najcichszy tekst" z muzyką Michela Legranda i słowami Jeremiego Przybory. Bardzo zależało mi na tym, żeby ten utwór pojawił się jako taka klamra na końcu i chciałam wykonać go w duecie jedynie ze skrzypcami. Ze względu na harmonię tej piosenki i brak instrumentu harmonicznego, jak fortepian czy gitara to było zadanie karkołomne, ale udało się. Zaprosiłam do tego duetu najlepszego skrzypka jakiego znam - Marusza Patyrę - i wyszło tak, jak sobie wymarzyłam.
Z tego, co udało mi się wyczytać, twoja babcia niestety zmarła w tym roku, jednak wcześniej zdążyła zapoznać się z przygotowanymi piosenkami. Jak na nie zareagowała?
- Była na bieżąco z każdym tekstem i każdą wersją piosenki. Moi rodzice bardzo o to dbali, żeby mogła usłyszeć wszystkie piosenki na swoim domowym sprzęcie. W ostatnich latach mieszkałyśmy daleko od siebie - ja w Poznaniu, a babcia w Wałbrzychu, ale zawsze miałyśmy kontakt. W związku z licznymi metaforami musiałam jej opowiadać przez telefon, która dokładnie z jej historii zainspirowała mnie do napisania konkretnej piosenki. Myślę, że to była największa fanka tego materiału i miała swoje ulubione utwory, których słuchała w kółko. Zawsze powtarzała, że nie spodziewała się, że z tak ciężkich wspomnień powstanie ostatecznie coś pięknego.