Natalia Przybysz: Mówienie prawdy to podstawa, szczególnie gdy wszyscy kłamią

Natalia Przybysz nagrała płytę z tekstami Kory /Silvia Pogoda /.

Natalia Przybysz nagrała płytę z niezaśpiewanymi tekstami Kory. Uważa, że zmarła artystka może być drogowskazem i wzorem do naśladowania, szczególnie w tym trudnym czasie. - Nie tracę wiary w ludzi, w Polaków i artystów. Myślę, że razem możemy jeszcze wiele zmienić - mówi Natalia Przybysz. Rozmawiał Piotr Parzysz

Piotr Parzysz, Interia.pl: Poznałaś Korę osobiście?

Natalia Przybysz: - Miałam jedynie okazję podać jej rękę i powiedzieć: "dzień dobry". Przedstawił nas Mateusz Waśkiewicz na jakimś koncercie. Przecięłyśmy się, tylko tyle.

Myślisz, że Korze podobałaby się twoja nowa płyta?

- Myślę, że ona i jej moc, którą totalnie czułam podczas procesu twórczego, mogła sprowadzić na mnie dowolny kataklizm i zatrzymać ten proces, a jednak tego nie zrobiła. Wiem, że to brzmi nieracjonalnie, ale czułam jej wsparcie i obecność.

Reklama

Podobno Kamil Sipowicz musiał długo namawiać cię do zaśpiewania tekstów Kory...

- Zaproponował mi to, ale długo zwlekałam. Byłam w takiej pokorze i odpuszczeniu, że brałam pod uwagę porażkę. Wydawało mi się to tak poważne, odpowiedzialne, że byłam gotowa w ogóle tego nie robić.

Co sprawiło, że podjęłaś się wyzwania?

- Tak naprawdę powodowała mną chwila i parę nocy, podczas których te teksty zaczęły do mnie docierać i układać się w piosenki. Pierwsza była fraza: "gniazdo miłości na wysokiej skale, dzikie pszczoły ogłupiałe miodem". Przypomniał mi się turecki dokument pt. "Miód". Gdzieś w takiej głębokiej zmarzlinie pandemicznej przeniosłam się do pięknego miejsca w tureckich górach, gdzie mieszkają ludzie hodujący pszczoły. Zrobiło mi się bardzo ciepło i zaczęłam śpiewać ten tekst. Miałam od Pata Stawińskiego i Kuby Staruszkiewicza zaczyn harmoniczny, do którego bardzo mi to pasowało. I tak zaczęła się moja przygoda. Najpierw nagrałam piosenkę "Mama", i tu Kamil Sipowicz się oburzył, że zrobiłam to do tekstu Kory, który ona już zaśpiewała na płycie Maanamu "Hotel Nirwana". Kiedy byłam gotowa odpuścić i stwierdziłam, że jednak nie umiem, nie dam rady, Kamil powiedział mi, że słuchał tej piosenki w rocznicę śmierci mamy Kory i mogę to robić na swoich warunkach, bo uważa, że moja wersja jest niesamowita. Potem już pilnowałam się. Wykorzystałam tylko teksty niezaśpiewane.

Pod jakim kątem dobierałaś teksty, bo ma się wrażenie, jakby były twojego autorstwa. Idealnie synchronizują z twoją osobą.

- Bardzo dużo czasu z nimi spędzałam, każda piosenka powstawała tygodniami. Gdybym sama napisała teksty do tych utworów, trwałoby to na pewno krócej. Chociaż utwór "Jest miłość" mojego autorstwa też powstawał długo. Zajęło mi trochę czasu opisanie mojego kontaktu z energią Kory. Równocześnie tworzyliśmy piosenkę "Zew".

Wybierałam teksty, które czułam, musiałam je w sobie usłyszeć i jakoś ucieleśnić, wysiedzieć i zmaterializować. Poczekać, aż one zakiełkują we mnie. Na poprzedniej płycie zaśpiewałam "Krakowski spleen". Poczułam wtedy ten niesamowity zmysł Kory do pisania piosenek, które z jednej strony mają mocny wydźwięk i są czytelne, a z drugiej posiadają uniwersalny mechanizm, który powoduje, że mogą być różnie interpretowane, jednak zawsze w stronę słońca. To jest coś, co ja też bardzo cienię. Sama piszę, skupiam się na tym, by moje słowa były medyczne, działały i pomagały ludziom.

Jak wyglądała praca nad płytą? Wybierałaś teksty pod istniejące już linie wokalne czy odwrotnie - dopasowywałaś muzykę do tekstu?  

- Miałam różne szkice piosenek. Zawsze potrzebuję mieć jakąś harmonię, riff na gitarze, żeby móc badać słowa pod kątem śpiewania, które tak naprawdę jest mówieniem w zwolnionym tempie. Każde słowo, które chcę zaśpiewać, musi się sprawdzać właśnie w taki sposób i nie stawać się pokraczne. Wydźwięk każdego zdania musi być zintegrowany ze mną. W tym przypadku zawsze miałam od któregoś z muzyków początek.

Prawda jest czymś potężnym. Daje wolność

Chciałbym porozmawiać trochę o roli artysty w dzisiejszym świecie. Kora była osobą bardzo odważną, nie bała się mówić o rzeczach trudnych, broniła praw kobiet, wyrażała jasno, co myśli na dany temat. Niektórym się to nie podobało. Dzisiaj mam wrażenie, że wielu artystów nie chce się narażać i nie zabiera głosu w ważnych społecznie sprawach. Jak myślisz, z czego to wynika?

- Też odnoszę podobne wrażenie. Sama miałam moment, że odważyłam się powiedzieć o aborcji i zaryzykowałam bardzo dużo. Mówienie prawdy to podstawa, szczególnie gdy wszyscy kłamią. Nie tylko bunt to, a rewolucja - taki jest ostatni tekst na mojej płycie. I to jest tekst Kory. Prawda jest czymś potężnym, czymś, co daje wolność. I to nie tylko osobie, która mówi, ale i ludziom dookoła.

Moje relacje z wieloma osobami zmieniły się na głębsze. Czuję totalną moc międzykobiecą, moc przyrody i natury, które są zintegrowane z kobiecością. To coś, o czym Kora dużo pisała. Mam wrażenie, że ona jest taką strażniczką kobiet - również tych mniej odważnych, które być może nie są widoczne, ale codziennie decydują się na walki o swoje małe wolności. To też jest wielka sprawa. W Polsce musimy więcej grać, więcej chodzić na koncerty i zanurzać się w kulturze. Sztuki jest wciąż za mało w mediach. Cieszę się, że mamy tę energię Kory - energię odwagi, ekspresji, kolorowego ptaka. Takiego oswajania się z tym, czego się boimy. Nie tracę wiary w ludzi, w Polaków i artystów. Myślę, że razem możemy jeszcze wiele zmienić. Po prostu trzeba zobaczyć, że Przybysz przeżyła i nic jej się finalnie nie stało. Śpiewam dalej.

Odbiór twojego wyznania wpłynął na to, że dziś próbujesz się autocenzurować, gryźć w język?

- Nie, w życiu bym tego nie cofnęła. Dzięki temu wyznaniu jestem gdzieś indziej, dużo bliżej kobiet.

A może artyści dzisiaj chcą po prostu "mieć serce spokojne, chcą słuchać, jak pada deszcz", jak śpiewasz w jednym z nowych utworów. Święty spokój. Może artyści dzisiaj nie mają ochoty już walczyć? Wszystko im się podoba...

- To wszystko zależy, jakie wielkościowo mamy to serce. Jeżeli jest spore, wtedy nie da się go mieć spokojnego w takich chwilach jak dziś, kiedy słyszymy o tym, co dzieje się na Ukrainie. To nie jest do końca możliwe. Może są ludzie, którzy interesują się tylko własnym ogródkiem, ale dla mnie to nie są pełnowartościowi artyści. Jest taka scena z filmu "Green Book", gdzie muzycy zadają sobie pytania, dlaczego czarnoskóry bohater jedzie do Stanów, gdzie jest największa segregacja i rasizm. Drugi z muzyków mówi: możesz mieć talent i robić sztukę, ale żeby zmieniać serca ludzi, potrzebna jest odwaga. Dla mnie to głębsza definicja sztuki, która musi zawierać w sobie element odwagi. Kora była bardzo hojna pod tym względem, bardzo dużo dawała ze swojego życia, dzieliła się z ludźmi, dodając im otuchy i odwagi.

A co jest dzisiaj dla ciebie trudne, co cię uwiera i wewnętrznie gryzie? O czym chciałabyś krzyczeć?

- Jest dużo takich rzeczy. Jestem ekofeministką . Zniszczona jest ziemia, kobiety cały czas w naszym kraju są nieszanowane na wielu poziomach. Jest wiele zaniedbań. Za mało się rozmawia, za mało jest debat, gdzie różni ludzie o różnych poglądach mogą się skomunikować. Ludzie nie umieją ze sobą rozmawiać w domach, przy stołach. Jest strasznie dużo tabu - wokół seksualności, polityki. Duża tendencja do przemilczania spraw i zamiatania ich pod dywan. Oszczędzamy ludziom trudnej prawdy, bojąc się, że sobie z nią nie poradzą.

Awokado dojrzewa nagle

Wzięłaś udział w programie "Przez Atlantyk". Zgodziłaś się od razu czy trzeba było cię namawiać?

- Na słowo ocean i Atlantyk zgodziłam się natychmiast (śmiech). Dopiero później dotarło do mnie, że to reality show i nie mam o tym pojęcia. Zresztą cały czas nie wiem, kim ja tam będę po zmontowaniu. Montażem można przecież zrobić wszystko. A ja nie jestem aktorką, nie umiem robić świetnej miny. Teraz poniosę konsekwencje tego, ale cieszę się, że mogłam tego doświadczyć. To wielki przywilej dla mnie.

I podejrzewam, że niezła przygoda. Trochę czasu już minęło od rejsu przez Atlantyk. Jak to wspominasz?

- Program kręcony był w listopadzie. Dla mnie to było mocne przeżycie. Zajęło mi parę dobrych tygodni, żeby mentalnie wrócić. Odczuwałam syndrom odstawienia oceanu i koloru niebieskiego. Po powrocie słabo sobie radziłem z kolorystyką polskiej szarości. Niesamowicie dobrze na głowę zrobiło mi odstawienie telefonu i internetu. Wiadomo, nie mieliśmy tam zasięgu. Bardzo się oczywiście stęskniłam za swoimi dziećmi i mężem. Przez trzy tygodnie nie mogliśmy ze sobą rozmawiać, pomijając dwuminutowe wyjątki, gdy łączyliśmy się satelitarnie.

Udało ci się nawiązać jakieś przyjaźnie? W jednym miejscu spotkali się ludzie z zupełnie innych światów i musieli jeszcze ze sobą funkcjonować przez miesiąc.

- Najbardziej zostałam w superrelacji z Zygmuntem Miłoszewskim i Renią Kaczoruk. To mój team.

Czego dowiedziałaś się o sobie w tym programie?

- Dobrano nas tak, żebyśmy byli bardzo różni i dziwni. I wbrew temu, co o sobie myślałam, dowiedziałam się, że lubię ludzi. Cieszę się, że prawie każdego dnia przez miesiąc udało mi się zrobić wegański posiłek dla wszystkich, bo byłam ochmistrzynią.

Dowiedziałam się, że umiem gotować dla dwunastu osób, i to codziennie (śmiech), że mam pomysły, a awokado dojrzewa nagle i wszystkie sześćdziesiąt sztuk naraz. Trzeba jeść wtedy szybko wielkie guacamole. Dowiedziałam się o sobie, że nie mam klaustrofobii, agorafobii ani choroby morskiej, a wschody słońca odżywiają mnie na wielu poziomach i jogą może być również siedzenie i patrzenie na wschód słońca. Jak jestem w takiej obłędnej przyrodzie, mogę spać pięć godzin i wstawać o czwartej codziennie.

Mieliście jakieś kryzysowe sytuacje na pokładzie, kłótnie czy spięcia?

- Coś tam się działo, ale mnie to nie wytrącało specjalnie z równowagi. Program nagrywany był na żywca, nawet pani reżyserka walczyła o przetrwanie. Mieliśmy za mało koi względem ilości ludzi, bo była też z nami ekipa telewizyjna. Nie było czegoś takiego jak własne łóżko.

To pierwszy program, do którego dostałaś zaproszenie?

- Tak. Miała płynąć jeszcze moja znajoma, ale okazało się, że nie popłynie. Została cała masa ludzi, których nie znam. Ale zostałam.

Czy artyści mogą coś zrobić w obliczu wojny Rosji z Ukrainą?

- Czuję się przytłoczona tym, co się dzieje. Jeśli ktoś coś wymyśli i jeżeli razem będziemy mogli jakoś zareagować, to jak najbardziej się przyłączę, bo wierzę w społeczną odpowiedzialność artystów, w ich moc. Wszystko jednak leży w rękach polityków, których wybieramy. Na pewno sztuka, muzyka, teatr mogą oddziaływać na serca, wrażliwość. Te najbardziej intymne kontakty docierają najgłębiej. To, jakiej muzyki słuchamy, jakie filmy oglądamy, z jaką sztuką się spotykamy, jest wyrazem naszej wolności, naszego gustu i preferencji. Przez tę bardzo intymną więź, kontakt, artysta ma szansę dotrzeć do serca i poruszyć.

Czy artyści zdecydują się np. na nagranie wspólnie utworu, który byłby wsparciem dla Ukrainy?

- Nie jestem dobra w wymyślaniu globalnych akcji grupowych, ale przyłączę się, jestem otwarta. Na razie to jest szok, nikt nie wierzył, że to naprawdę będzie się działo we współczesnym świecie i tej części Europy.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Natu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy