Reklama

Muniek Staszczyk o końcu T.Love. "Niejednokrotnie chciałem z tym skończyć" [WYWIAD]

Muniek Staszczyk i zespół T.Love są obecni na scenie od ponad 40 lat. Ostatnio wokalista zaprezentował świąteczną piosenkę "To chyba miłość jest". Teraz opowiedział o swoim podejściu do świąt Bożego Narodzenia, o sześćdziesiątych urodzinach oraz planach grupy na najbliższy czas.

Muniek Staszczyk i zespół T.Love są obecni na scenie od ponad 40 lat. Ostatnio wokalista zaprezentował świąteczną piosenkę "To chyba miłość jest". Teraz opowiedział o swoim podejściu do świąt Bożego Narodzenia, o sześćdziesiątych urodzinach oraz planach grupy na najbliższy czas.
Muniek Staszczyk w teledysku do utworu "Co to za miejsce?" /materiały prasowe

Izabela Komendołowicz-Lemańska, PAP Life: Jesteś na scenie 40 lat, w tym czasie nagrałeś kilkanaście płyt i wiele piosenek, które dziś są w kanonie polskiej muzyki rockowej. I gdy wydawało się, że już niczym nie zaskoczysz, ty nagrałeś pierwszą w karierze piosenkę świąteczną. Co cię do tego skłoniło?

Muniek Staszczyk: Wiele rzeczy zrobiłem, ale piosenki świątecznej nie miałem w swoim dorobku. A przecież bardzo wielu znanych artystów i grup takie ma. Można wymienić choćby Johna Lennona, Franka Sinatrę, Elvisa Presleya, The Slade, Wham i jeszcze wiele innych. Natomiast moim zdaniem nie ma za dużo polskich piosenek świątecznych, które nie byłyby jakieś bardzo banalne, bez tych wszystkich "jingle bells" i tak dalej. Prawda jest taka, że o piosence świątecznej myślałem już od dawna. Od dzieciaka lubię ten świąteczny czas, dla mnie Boże Narodzenie to po prostu magia. Śnieg, mróz, choinki itd. Wiadomo, różnie bywało z pogodą w ostatnich latach, ale ja jestem człowiekiem urodzonym w latach 60., mi święta kojarzą się z zimową, bajkową aurą. 

Reklama

Jakiś czas temu porozmawiałem z Jankiem Benedkiem, moim muzycznym partnerem, z którym od lat tworzymy piosenki, i powiedziałem mu, że chciałbym nagrać świąteczny utwór. Zaczęliśmy pracować i przyznam, że wcale nie szło tak bezproblemowo. Wcale nie jest łatwo napisać piosenkę bożonarodzeniową. A że mi bardzo zależało na tym, żeby uniknąć takiej tandety, więc trochę mi to zajęło czasu. W końcu Janek nagrał melodię, która mi pasowała i to było to. A potem przyszła propozycja od twórców komedii romantycznej "Uwierz w Mikołaja", którzy zainteresowali się tym kawałkiem, wtedy jeszcze w wersji roboczej i chcieli go użyć do filmu. Powiem szczerze, że mnie ta piosenka bardzo się podoba. Jest lekka, pozytywna, właściwie miłosna, a nie typowo świąteczna. Dawno się tak nie cieszyłem ze swojej nowej piosenki.

A jak zareagowali twoi fani? Nie byli zawiedzeni, że ty stary rockman, śpiewasz taki kawałek?

M.S.: W sumie reakcje były takie jak zwykle, czyli pół na pół. Połowa fanów zawsze jest na tak, a druga połowa na nie. Czytałem komentarze, jakie pojawiały się w Internecie. Jedni pisali: "Muniek, co ty robisz, świąteczna piosenka, no co ty?", a drudzy: "Jaka fajna piosenka". Część naszych fanów postrzega T. Love jako zespół zaangażowany, który wyszedł z muzyki punkowej, raczej grający surowego rock'n'rolla, chociaż przecież graliśmy bardzo różne rzeczy, właściwie surfowaliśmy po każdym stylu. Wiadomo, że jesteśmy zespołem gitarowym, ale nagraliśmy też piosenki disco, piosenki reggae, piosenki bluesowe, country. Ludzie rozpoznają T. Love po moim głosie i tekstach. Ja sam lubię też lekkie piosenki. Lubię Rolling Stonesów, ale lubiłem też ABBĘ. Ja dzielę muzykę na dobrą i złą. W naszym repertuarze są piosenki o miłości, piosenki o seksie, piosenki o Bogu, piosenki o namiętnościach, o smutku, o Polsce - T .Love tych wszystkich tematów zawsze dotykał. Myślę, że nie mamy się czego obawiać. Możemy grać to, co chcemy. Piosenkę świąteczną też.

Jak spędzasz Boże Narodzenie? W domu czy gdzieś wyjeżdżasz?

M.S.: Nigdy w życiu nie byłem w święta w żadnym ciepłym kraju, zawsze zostawałem w Polsce - albo w Warszawie, albo gdzieś w górach. Nie krytykuję tego, że ludzie gdzieś wyjeżdżają, każdy ma swój punkt widzenia, ale ja nie miałem potrzeby, żeby wyjeżdżać na jakieś Bahamy. Święta zawsze spędzamy rodzinnie. Mój tata odszedł dwa lata temu, ale jest mama, jest rodzina żony, są nasze dzieci, a że mąż mojej córki jest Włochem, to często jeszcze przyjeżdża do nas włoska rodzina. Trochę ludzi się zbiera. Przez lata Wigilia zawsze była u nas w domu, ale teraz pałeczkę przejął syn. Poczuł ten klimat, lubi być gospodarzem i nawet dobrze, że tak się stało, bo odciąża trochę moją żonę.

Śpiewasz kolędy?

M.S.: U mnie śpiewa zawsze Staszek Sojka z płyty "Kolędy polskie". To są najprostsze wykonania - tylko głos Staszka i pianino - świetne wersje bez żadnego upiększenia. Ja nie muszę śpiewać, bo Staszek śpiewa.

Jak święta to też prezenty. Wolisz je dawać czy dostawać?

M.S.: Jestem hojny, uwielbiam robić prezenty. Oczywiście trochę mnie ta komercjalizacja świąt irytuje, ale tak jest wszędzie na świecie, wszyscy chcą sprzedać jak najwięcej towarów. Nie dostaję jakiegoś szaleństwa przedświątecznego, lubię sobie przemyśleć, co i komu podaruję. Mam trochę osób do obdarowania, kupowanie prezentów to cały rytuał. Janek Nowicki, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, który co roku bawił się w swoim rodzinnym Kowalu w Mikołaja, jeździł po wsi i rozdawał dzieciom prezenty. Janek zawsze mówił: "Munio, grałem Dostojewskiego, Szekspira grałem, wszystkie najważniejsze role świata, a ten Mikołaj to mnie chyba najbardziej kręci".

Z Janem Nowickim byłeś bardzo zaprzyjaźniony. 7 listopada minęła pierwsza rocznica jego śmierci. Brakuje ci go?

M.S.: Poznaliśmy się ponad 15 lat temu, najpierw to była znajomość, potem przyjaźń, naprawdę duża. Janek był dla mnie kimś bardzo ważnym, jak drugi tata, starszy brat. Bardzo mi go brakuje. Niedawno uświadomiłem sobie, że minął właśnie rok. Zwykle odejście kogoś bliskiego odczuwa się z opóźnieniem i teraz do mnie dociera z całą siłą. Bardzo dużo nas łączyło z Jankiem - podobne charaktery, podobne spojrzenie na wiele spraw, nawet ten sam znak zodiaku, bo tak się składa, że urodziliśmy się tego samego dnia - 5 listopada - tylko on 24 lata wcześniej.

Skoro już wspominasz datę urodzin... Miesiąc temu skończyłeś 60 lat. Te urodziny były dla ciebie jakąś cezurą?

M.S.: Myślę, że sześćdziesiątka to jest na pewno taki pierwszy moment, kiedy coraz bardziej zastanawiasz się nad swoją przemijalnością. Chociaż w zasadzie śmierć interesowała mnie od zawsze. W tekstach piosenek T.Love były podejmowane tematy spraw ostatecznych, mimo że jesteśmy zespołem rock'n'rollowym i generalnie łobuzerskim. To się zresztą Jankowi podobało, za to mnie cenił. Nie można powiedzieć, że sześćdziesięcioletni facet to jest starszy człowiek, skoro Stonesi mając 80 lat nagrali świetną płytę "Hackney Diamons". Ale na pewno perspektywa przy sześćdziesiątce jest inna niż przy pięćdziesiątce. No, bo ile mi jeszcze zostało? Jak kończyłem pięćdziesiątkę, to kiedy kumple pytali mnie, czy mam jakiś dół, mówiłem: "Stary, co ty, świetna impreza była". 

Teraz nie robiłem żadnej imprezy. Zagrałem po prostu koncert w Krakowie, a po koncercie wynajęliśmy małą salkę, przyjechało trochę znajomych z Warszawy, z Częstochowy, Krakowa. Kameralne spotkanie. Nie da się ukryć, że 60 lat to jednak jest konkret. Na początku tego roku dopadły mnie jakieś myśli na ten temat, pojechałem do mamy, mówię: "Mamo, jakoś tak mi smutno". A mama: "Synu, co ty żartujesz, nie rób sobie jaj, po pierwsze żyjesz, a mogłoby cię już nie być, grasz koncerty, jesteś w pełni sprawny, ludzie cię lubią, co ty gadasz. Ja mam 84 lata, nogi chore, a jeżdżę samochodem. Poza tym ludzie mają nie takie problemy, nie ma o czym mówić, na pewno refleksja musi być, bo nie uciekniesz od tego. Ale do przodu, trzeba się teraz cieszyć każdą chwilą".

Mama miała sporo racji, o czym świadczy choćby przykład wspomnianych Stonesów. A czy zespół T.Love będzie grał tak długo jak Jagger i spółka? Był moment, kiedy wydawało się, że chcesz skończyć z graniem, grupa była zawieszona. Ale w ubiegłym roku wznowiliście działalność i wydaliście świetną płytę.

M.S.: Często o tym gadam z przyjaciółmi, z żoną. Wiadomo, że niejednokrotnie chciałem skończyć z T.Love, z rock'n'rollem, ale nigdy mi się to nie udało. Miałem przerwę, pięć lat zespół nie grał. Ale w pewnym momencie pomyślałem: "Kurde, przecież ja to najlepiej umiem robić, całe życie to robiłem". Oczywiście można robić coś innego. Ale tak naprawdę to co ja bym robił, gdybym nie grał? Mógłbym na przykład podróżować po świecie. Ale chyba aż tak mnie to nie kręci.

Trzeba mieć po co rano wstać z łóżka.

M.S.: Dlatego chyba tak jak starzy bluesmani trzeba grać do końca. Kiedyś rozmawiałem o tym z Kazikiem Staszewskim. Powiedziałem wtedy: "Wiesz co, Kazik, ja to często mam doła, nie chce mi się już na tą scenę wychodzić". A wtedy on odparł: "Stary, mówiąc tak, grzeszysz. My nie wstajemy do pracy na szóstą czy na ósmą, mamy uprzywilejowany zawód, robimy co kochamy i jeszcze nam płacą". I jeszcze wymienił, ile procent ludzi na świecie ma taki uprzywilejowany zawód. Miał rację.

Kim są dziś fani T. Love? Dla kogo gracie?

M.S.: To jest bardzo szerokie spektrum - ludzie w wieku 30, 40, 50 lat i starsi. Często przychodzą na koncerty ze swoimi dziećmi. Młodzi są w mniejszości, ale cieszy mnie to, że w ogóle są. T.Love jest zespołem wielopokoleniowym, co jest dużą zasługą starego składu. W przypadku takiego zespołu, który długo gra, to fani starzeją się z zespołem. Trzeba patrzeć na to realnie. Wiadomo, że małolaci mają swoje gwiazdy i to jest absolutnie naturalne. Ja z pokorą podchodzę do tego, że rynek się zmienia, fajnie, że polscy artyści sprzedają stadiony, co za moich czasów było niemożliwe. Cieszę się z sukcesów kolegów i koleżanek, ale - jak śpiewał Wojciech Młynarski - muszę robić swoje. Trzeba być sobą, nie będę udawał rapera czy jakiegoś wytatuowanego chłopaka, który ma 20 lat. Zresztą za to ludzie cenią mnie i zespół. T. Love ma długą historię, ma swój dorobek, doświadczenie, więc to wszystko pracuje. Chyba na tym polega nasza siła, że ludzie się na nas nigdy się nie zawiedli.

Będzie nowa płyta?

M.S.: Od stycznia zaczynamy pracę nad nowym albumem studyjnym. Jeszcze niewiele o nim wiemy, ale powstają powoli pierwsze piosenki. Plan jest taki, żeby wydać tę płytę na początku 2025, bo rok to nam zajmie na luzie. A potem chcemy znowu pojechać w trasę. Skoro ten powrót nam się udał, to dlaczego nie mamy kontynuować?

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Muniek Staszczyk | T. Love
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy