Reklama

Michał Bajor: Figlarnie i przebojowo

"Color Cafe" to kolejna płyta Michała Bajora, która właśnie ukazała się na rynku. "To, że ja jestem w garniturze, nie oznacza, że śpiewam garniturowo. Wykonuję mnóstwo pogodnych, żartobliwych piosenek" - mówi wokalista.

"Color Cafe" to kolejna płyta Michała Bajora, która właśnie ukazała się na rynku. "To, że ja jestem w garniturze, nie oznacza, że śpiewam garniturowo. Wykonuję mnóstwo pogodnych, żartobliwych piosenek" - mówi wokalista.
Michał Bajor nagrał płytę z piosenkami włoskimi i francuskimi /Tricolors /East News

PAP Life: Przed nami najnowsza pańska płyta, "Color Cafe", na której znalazły się włoskie i francuskie piosenki. Jeśli chodzi o te francuskie, z tą płytą jest pan niczym paryski kataryniarz, który gra ulubione piosenki...

Michał Bajor: - Och, zaledwie ich cząstkę! To jest tylko mały kawałek tortu. Przecież te piosenki, kiedyś bardzo sławne na całym świecie, do dziś są śpiewane w różnych odsłonach muzycznych, różnych stylach. W moim przypadku jest to muzyczny ukłon - rodzaj przypomnienia. Tym, którzy kochają piosenki francuskie i tym, którzy ich nie znają. Pokazanie, że takie właśnie były. Do dziś można je nucić i do dziś się zastanawiać, nad ich treścią. Co do piosenek, to francuskie na pewno są głębsze. A włoskie - figlarne, przebojowe. Autorzy znad Sekwany bardziej pochylali się nad tekstem, a włoscy nad muzyką...

Reklama

Zmierza pan trochę w stronę nut sentymentalnych, jak chcemy się powzruszać, to te piosenki będą idealne.

- Dzisiejsza młodzież też się wzrusza przy swoich idolach! Jak śpiewa Ania Wyszkoni czy Podsiadło, czy wielu innych artystów - to się wzrusza, bo ma swoje typy i emocje. Mam oczywiście na myśli tych artystów, którzy śpiewają piosenki "z tekstem". A tamte piosenki w większości były "z tekstem". To widać także po świetnych tłumaczeniach. I nie jest to żadne kopiowanie: ja się po prostu kłaniam tym wielkim autorom, artystom. Przypominam i pokazuję, że na takich piosenkach powstał świat muzyczny: płytowy, radiowy, telewizyjny.

Festiwale w San Remo, paryska Olimpia, wielkie życiorysy - Piaf, Aznavour, Hallyday, Gilbert Becaud. Szkoda, że dzisiejszy świat nie zostawił dla nich choćby małego marginesu, bo według mnie one są dzisiaj, niestety, poza marginesem, jeśli chodzi o masowość. Tak naprawdę, tych piosenek słucha tylko ta publiczność, która jest zainteresowana tego rodzaju repertuarem. Dlatego liczę, że moja nowa płyta, jak zawsze, rozejdzie się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy i przyniesie radość ludziom, którzy sięgną po ten repertuar nie tylko go wspominając, ale i tym, którzy go odkryją dla siebie.

Powstał też teledysk do tytułowej piosenki. Pozwolił się pan sfilmować w intymnej sytuacji, porannej toalety, golenia...

- A, golenia! To był pomysł reżyserów, pary fotografików, którzy też zrobili piękne zdjęcia do okładki płyty. To była fajna praca. Powiedziałem, że nie chcę być bohaterem, który śpiewa i chodzi po planie, bo to już było (śmiech). Ja już jestem znany - niech teraz sobie ktoś inny pochodzi - jest piękna aktorka Magda Górska, jest uzdolniony tancerz... Chciałem, żeby był to współczesny teledysk. I realizatorzy celowali w stronę - nazwijmy to - młodszego pokolenia. Czy im się to udało...? Mam nadzieję, po reakcjach w internecie.

Zatrzymajmy się na chwilę jeszcze przy włoskiej piosence. Mówił pan, że ona jest bardziej melodyjna...

- Bardziej figlarna. Ale, o francuskiej nie możemy powiedzieć, że jest niemelodyjna. Jest podbita mocniejszym tekstem. Włoska piosenka jest bardziej festiwalowa, przebojowa.

Ale jak jest z tymi piosenkami z San Remo, one nie kojarzą się troszeczkę z kiczem?

- Tak, oczywiście. Te szerokie, belcantowe czasami, włoskie piosenki, szczególnie dzisiaj, pewnie tak. Według współczesnego stereotypu są takie, z całą pewnością, ale to jest też bardzo kolorowe i iluminacyjne. Do dzisiaj te piosenki są pokazywane we wspomnieniach telewizyjnych, a i wykonawcy włoscy odwiedzają z koncertami nasz kraj.

Robi pan czasem podsumowania?

- Każdy krążek od lat sprzedaje się znakomicie. Jak na tzw. piosenkę z tekstem, to jest osiągnięcie.

Czy Michał Bajor jest grany w kurortach?

- Pewnie tak. Myślę, że i w kurortach, i na dancingach - bo tam wszystko jest grane. Wiele moich piosenek jest melodyjnych i publiczność potrafi je zanucić. To nie są przeboje masowe, śpiewane przy goleniu jak "Niech żyje bal" Maryli Rodowicz, nucone przez dziesiątki lat. Są jednak piosenki, które ludzie znają i rozpoznają od pierwszych dźwięków.

A czego w swej muzycznej karierze jeszcze pan nie zrobił, a chciałby?

- Nie mam typowego przeboju, który byłby nucony przez następne dziesięciolecia. Jest kilka piosenek, które miały szansę być przebojami, ale rozgłośnie radiowe mówiły: "Bajor, nie ten target". Nie spróbowały, a gdyby spróbowały, może byłby to przebój. Bo to, że ja jestem w garniturze, nie oznacza, że śpiewam garniturowo. Wykonuję mnóstwo pogodnych, żartobliwych piosenek. To już nie jest ten Bajor, którym byłem, gdy zaczynałem, ikona literackiej piosenki. Na koncertach rozmawiam z publicznością, opowiadam anegdoty. Nie wsiadam po koncercie w helikopter, by odlecieć na swoją wyspę.

Jak pan będzie promował płytę "Color Cafe", szykują się koncerty?

- Oczywiście, jak zawsze jest cały dwuletni plan - tour po całej Polsce. W Warszawie, tradycyjnie w teatrze Krystyny Jandy - Polonia. Niektóre rozgłośnie radiowe, owszem, ale głównie te piosenki wypromują płyta i koncerty.

Rozmawiała Dorota Kieras (PAP Life)


PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Bajor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy