Mezo: Kiedy opadnie kurz, zostaną dobre numery [WYWIAD]

Mezo opowiedział nam o współpracy z Afu-Ra i świętowaniu 20-lecia "Mezokracji" /Wojtek Wrazowski /.

Mezo świętuje 20-lecie swojego debiutanckiego albumu, pt. "Mezokracja". W dniu premiery singla "Legacy" z gościnnym udziałem Afu-Ra, poznański raper opowiedział nam o tym, jak doszło do tej międzynarodowej współpracy, swojej karierze i tegorocznych planach. Wspominamy też beef z Tym Typem Mesem.

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: Mamy 2023 rok. Gruby Mieltzky nagrywa z Young Leosią, a Mezo wypuszcza singel z Afu-Ra. Co się dzieje? (śmiech)

Mezo:  - Świat stanął na głowie! (śmiech).

To jest jakaś forma spełniania młodzieńczych marzeń czy bardziej taki prztyczek w nos dla dzisiejszej rapowej sceny?

- Spełnianie marzeń, absolutnie. Prztyczki już mnie nie interesują. Za stary już jestem na to, żeby się kopać z koniem. Nie wiem, jak było w przypadku Grubego Mieltzky’ego i czy on jest zadowolony z tego, że zrobił taki myk w stronę bardziej komercyjnych rzeczy, ale myślę, że zawsze każdy jest ciekawy tego, czego jeszcze nie robił. Ja zrobiłem kilka ogólnopolskich hitów, zasmakowałem trochę popularności i się z nią zmierzyłem, ale nie zrealizowałem na przykład takich projektów, o których 20 lat temu marzyłem. Dzisiaj nadarzyła mi się taka okazja, mogłem nagrać numer z idolem ze swoich młodzieńczych lat. To jest też część celebrowania 20-lecia "Mezokracji". Bardzo się starałem, aby nie przegapić tego momentu, żeby móc podsumować te 20 lat swojej działalności. Ona zaczynała się od takiej czystej hip-hopowej zajawki i zabawy słowem. Jedną z inspiracji do tego był wtedy właśnie Afu-Ra, dlatego zaczynam to świętowanie od singla z jego udziałem.

Reklama

Zobacz teledysk do utworu "Legacy" Mezo i Afu-Ra!

Jak doszło do tej współpracy?

- W zeszłym roku świętowałem swoje 40. urodziny i pomyślałem sobie, że muszę zrobić jakąś dobrą imprezę. Rozmawiałem na melanżu z kumplami i mówię do nich: "Kurde, może by zaprosić któregoś ze znanych raperów, żeby zagrał tu u nas na grillu, na moich urodzinach?". Tak sobie pomyślałem o Afu-Ra, bo wiedziałem, że to może być o tyle prostsze, że on mieszka w Czechach. Odezwałem się do niego i go zaprosiłem. Byłem w szoku, bo poszło bardzo łatwo i się zgodził. Dla mnie to była nagroda i spełnienie marzeń z dzieciństwa. On nie był świadomy tego, że jestem raperem, dowiedział się o tym dopiero na miejscu. Poznał też moich kumpli, bo na imprezie byli akurat Owal, Doniu, kilku raperów i ludzi, którzy też wychowali się na jego muzyce. Był w szoku, że spotkał się tutaj z takim odbiorem. W ten sposób poznaliśmy się prywatnie: Najpierw mieliśmy kontakt telefoniczno-internetowy, następnie we wrześniu i w grudniu zagraliśmy wspólnie koncerty przy okazji moich występów, na które zaprosiłem go jako gościa specjalnego. W pewnym momencie dostałem od niego zielone światło, że chętnie zrobiłby ze mną jakiś numer i tak w grudniu nagraliśmy "Legacy".

Co za historia! Z doświadczenia wiem, że spotkania z naszymi idolami potrafią być czasem zawodem. Jak było tutaj? W teledysku wyglądacie na bardzo radosnych i zadowolonych.

- Fajnie, że tak mówisz. Ja mam dla niego duży respekt. Wiem, że dzisiaj nie jest już tak aktywny, ale numery jak "Equality", "Whirlwind Thru Cities" czy "Defeat", to jest dla mnie po prostu klasyka, złota era i dzięki tym piosenkom Afu-Ra zawsze będzie miał dla mnie status gwiazdy i idola. Oczywiście, zawsze jak kogoś poznajesz, to zaczynacie rozmawiać o zwykłym życiu, o dzieciach, problemach - pewien mit jakiegoś takiego nadczłowieka upada. Tak samo jest, kiedy ktoś mnie poznaje i ma jakieś wyobrażenie, że jestem jakąś tam gwiazdą sceny. Jesteśmy przede wszystkim normalnymi ludźmi, zmagamy się z rzeczywistością i na szczęście to wszystko jakoś tak normalnieje w momencie, kiedy kogoś poznajesz prywatnie. Jest to dla mnie wielki zaszczyt i cieszę się, że do tego doszło.

Współprace polskich artystów z zagranicznymi nie są dziś niczym aż tak dziwnym, ale zwykle raczej kończy się to na wysłanej przez internet zwrotce. Wy chyba spędziliście trochę czasu?

- Dokładnie, spotkaliśmy się co najmniej 4-5 razy. W ogóle nie chciałem go tu ściągać po to, żeby cokolwiek z nim nagrywać. Oczywiście, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, z tyłu głowy może nawet trochę marzyłem o tym, że gdy się poznamy, to może coś nagramy, ale nie to nie było tak, że wyskakuję do niego na dzień dobry i mówię: "Kurczę, weź coś ze mną nawiń" (śmiech). Byłem wręcz zdziwiony, że po wspólnie zagranym koncercie, Afu-Ra sam wyszedł z taką inicjatywą. I szczerze powiedziawszy, on mnie mocno zmotywował, bo chyba ponad rok nic nie nagrywałem i miałem w sobie jakąś taką blokadę. Przez moment nawet zastanawiałem się, czy będzie mi się chciało jeszcze cokolwiek nagrywać, ale wobec takiej propozycji i możliwości nie mogłem przejść obojętnie (śmiech). Wtedy pomyślałem, że fajnie będzie zacząć ten jubileuszowy rok właśnie od numeru z Afu-Ra. Niech to będzie takie nawiązanie do tego, że wszystko powstaje z zajawki i pasji - ten kawałek z tym mi się kojarzy. Nie siłowaliśmy się na jakiś hit, tylko nagraliśmy taki klasyczny rapowy banger.

Kilka lat temu w rozmowie z Marcinem Flintem mówiłeś, że nie wiesz, czy ci się uda jeszcze czymś zaskoczyć słuchaczy. Wydaje mi się, że teraz się udało.

- Dzięki, to bardzo miłe. Nie starałem się niczym zaskoczyć, tylko chciałem nagrać numer dla ludzi, którzy pamiętają te stare czasy. 20 lat temu zagraniczni artyści dopiero zaczęli pojawiać się w naszym kraju na koncertach i to było wtedy coś nowego. Pamiętam, że sam jechałem do Warszawy na koncert Afu-Ra jako nastolatek, miałem wydrukowane jego teksty, analizowałem je, starałem się przetłumaczyć. To jest coś niesamowitego, że tak jak mówiłeś, po 20 latach, polscy raperzy i polscy artyści coraz częściej nagrywają z zagranicznymi. To świadczy o tym, że polska muzyka jest na niezłym poziomie i cieszę się, że to się dzieje.

W "Legacy" masz wers: "Hejterzy - je*** ich". Ty się jeszcze w ogóle przejmujesz hejterami?

- Nie, nie przejmuję się specjalnie. Nie ukrywam, że trochę mi się tak zrymowało (śmiech), ale bardziej nawinąłem to w kontekście osób, które będą mówić, że Mezo próbuje się teraz przykleić do klasyki rapu, z którą nie ma kompletnie nic wspólnego. A myśmy zrobili numer na luzie, bez spiny i większych oczekiwań.

A nie wydaje ci się, że te osoby, które kiedyś tak bardzo hejtowały cię za tworzenie hiphopolo, dziś trochę przychylniejszych okiem spoglądają na twoją postać? Ba, nawet niektórzy twierdzą, że należą ci się przeprosiny.

- Czułem, że tak będzie, tylko musiałem to przeżyć i przeczekać te 15-20 lat. Wiedziałem, że jak opadnie kurz, to zostaną tak naprawdę dobre numery. To dotyczy mnie, Libera, Owala czy nawet 52 Dębiec, którzy byli w mojej wytwórni. Oni robili ciężki, hardkorowy rap, ale mieli parę hitów, przez które przykleiła się też do nich łatka hiphopolo. Możesz mnie oczywiście nie lubić w wersji "Aniele", ale musisz wiedzieć, że jest też gdzieś tam środek Mezo, czyli numer "Sacrum", który jest mądrym popowym numerem z dobrym tekstem i są też numery stricte hip-hopowe. One może nie zrobiły wielkiego rozgłosu, ale są na moich płytach. Trzeba patrzeć na całokształt, a nas odbierano jako jakiś sprzedajnych popowych grajków, co było kompletną nieprawdą. Dzisiaj hip-hop jest muzyką środka, to wszystko się pozmieniało. Myślę, że zwiększyła się też tolerancja na pewne eksperymenty, na to, że możesz się wyrażać w różnych formach nietrzymających się jakiegoś jednego szablonu. Pod tym względem uważam, że czasy są lepsze, natomiast hejt wciąż jest i zawsze będzie obecny w tej branży, ale wcale nie uważam, że to źle. Jest jakaś przepychanka, jest rywalizacja. Najgorzej jednak, jeśli do kogoś nie trafiają najprostsze argumenty. Zawsze liczyłem się z krytyką, kiedy wypuszczałem popowy numer, ale gdy wydawałem dobre rapowe numery i słyszałem, że to jest chu***e czy, że to jest hiphopolo, to już nie wiedziałem, co powiedzieć. To mnie zawsze najbardziej bolało.

Czy ty weryfikujesz wiek swojej publiczności? W zeszłym byłem świadkiem, jak młodzież na osiemnastce bawi się przy nowoczesnych, bardzo wulgarnych trapowych kawałkach, a chwilę później ktoś zamawia u DJ-a "Jak zapomnieć" Jeden Osiem L i wasze "Aniele". Te dzieciaki bawiły się jeszcze lepiej przy kawałkach, które mają 20 lat. Tańczyły, znały teksty na pamięć i nawijały je na pełnej wczucie (śmiech).

- Mam córkę w podobnym wieku, bo ma 17 lat i czasami dziś gdzieś tam mimochodem słyszę to, czego słucha na imprezach. Jest dokładnie tak, jak mówisz, czyli są te trapowe hity, ale też córka mówi mi raz: "A bo mój kolega słyszał twój numer 'Ważne' i mu się bardzo podoba". No spoko, cieszę się oczywiście, ale skąd w ogóle pomysł, żeby odkopać akurat ten mój numer? (śmiech) To są niezbadane rzeczy. Ja mam 40 lat, więc nie kontroluję tych trendów, nie mam takiej potrzeby. Wypuszczam numer z Afu-Ra, za chwilę będę miał też dwa numery z Liberem, z którym właśnie wróciliśmy z naszego tenisowo-muzycznego tourne na Florydzie, gdzie nagraliśmy teledysk. Mamy dwa fajne kawałki: w pierwszym nawiążemy do tych czasów naszej największej popularności, bo robimy nową wersję wspomnianej piosenki "Aniele", więc będzie trochę po bandzie. Drugi... Nie wiem jak go zapowiedzieć, ale może powiem tylko tyle, że pierwszy raz tak po całości zmierzyłem się z autotunem. Nagrałem z jego użyciem całą zwrotkę.

20-lecie "Mezokracji" - z tej okazji pojawi się kompilacja podsumowująca twoją karierę i okolicznościowy winyl. Jak oceniasz swój legalny debiut po takim czasie?

- Bardzo dobrze, to był dla mnie czas takiej dzikiej zajawki. Jak wracam dziś do tego albumu, to słyszę, że on jest trochę nierówny, jest kilku producentów, przez co płyta traci na spójności i dzisiaj nie podpisałbym się pod niektórymi tekstami, ale jestem dumny, że wydałem tę płytę. Pamiętam, jak o nią walczyłem wtedy i jak bardzo chciałem mieć swojego legala. Nie sądziłem, że ta płyta na dzień dobry będzie tak popularna i myślę, że mnie to nawet trochę przerosło. Cieszę się i nawet jestem trochę zaskoczony, że chociaż minęło 20 lat, wciąż to robię i dalej nagrywam - to jest dla mnie duże osiągnięcie.

Cieszę się na tego winyla, chociaż to nie jest jakaś komercyjna akcja. Nie będzie ich dużo, wytłoczymy pewnie 200-300 sztuk, tylko dla zajawkowiczów. Uświadomiłem sobie niedawno, że nigdy nic nie wydałem na winylu i chciałem sobie to teraz zrekompensować.

Wróciłem sobie przed naszą rozmową do "Mezokracji" i muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, ale jeszcze przyjemniej wracało mi się do "Wyjścia z bloków". Myślisz, że jest szansa na jakąś reedycję tego albumu na wosku?

- "Wyjście z bloków" to chyba mój najbardziej truskulowy album, też bardzo miło mi się do niego wraca. Tu już producentem całej płyty był Tabb, więc muzycznie jest na pewno bardziej spójny. A co będzie? Nie chodzi też o to, żeby cały czas świętować jakieś jubileusze. Mamy 20 lat od pierwszej płyty i to będziemy faktycznie celebrować. Na pewno na tej kompilacji 20 najważniejszych numerów coś z "Wyjścia z bloków" się pojawi i tyle mogę ci o tym albumie powiedzieć na ten moment. Ale cieszę się, że słyszysz, że ten album jest fajny i inny. On przeszedł wtedy zupełnie bez echa tak naprawdę i o to trochę mam żal do ludzi, którzy widzieli tylko "Aniele", a nie widzieli "Wyjścia z bloków" i numerów, typu "Co słychać?!" z Duże Pe. Tam są naprawdę fajne rymy i szkoda, że nie poszło to szerzej.

Skoro już wspominamy te stare dzieje, to tak na zakończenie: odsłuchałem też po wielu latach "Panczlajnera". Jak wspominasz ten konflikt z Tym Typem Mesem?

- Bardzo doceniam ten nasz beef z perspektywy czasu. Uważam, że to był jeden z lepszych w Polsce w tamtym okresie i trzymał naprawdę wysoki poziom, a "Panczlajner" to jeden z moich mocniejszych numerów.

Mes zaprosił cię po latach na plan klipu do piosenki "Odporność", w którym rozegrano jego pogrzeb. Jak to wyglądało z twojej strony i czemu w tym klipie nie wystąpiłeś?

- Zadzwonił do mnie Stasiak, jego ówczesny menedżer i zaprosił mnie na ten teledysk. Powiedziałem mu wtedy: "Zapraszasz mnie na teledysk gościa, z którym miałem beef i z którym jak się ostatnio widziałem, to tarzałem się gdzieś tam Wisłą w błocie nad Wisłą. Jeśli on chce mnie zaprosić na ten klip, to niech do mnie zadzwoni osobiście i powie, o co chodzi i po co w ogóle chce mnie zaprosić". Po chwili faktycznie zadzwonił do mnie Mes i pogadaliśmy na luzie 15-20 minut. Ostatecznie odmówiłem, bo nie bardzo chciało mi się jechać po to do Warszawy, ale też, chociaż rozmowa była bardzo spoko, nie wierzyłem do końca w szczerość jego intencji. Potem trochę się zdziwiłem, że on do tej sytuacji wrócił i wypowiadał się na ten temat w pozytywny sposób, chociaż na nie wziąłem udziału w tym teledysku. Dla mnie ten temat jest zamknięty, rozwiązany i każdy robi swoje. Nie, nie mówię, że jesteśmy jakimiś kumplami, ale nawet wysłałem smsa, jak dziecko mu się urodziło, bo to jest jednak duży przełom w życiu. Życzę mu powodzenia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mezo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy