Maciek Kurowicki (Hurt): Trudno nie wierzyć w nic, ale warto [WYWIAD]

Sam określa swoją muzykę jako happy melancholia i chociaż swoje ostatnie teksty nazywa "kroniką rozpadu osobistego", to ludzie wciąż mówią, że napełnia ich pozytywną energią. O nowej płycie "Festiwal Bodźców", Bogu i początkach zespołu Hurt porozmawialiśmy z liderem wrocławskiej grupy - Maćkiem Kurowickim.

Maciek Kurowicki stoi na czele grupy Hurt
Maciek Kurowicki stoi na czele grupy HurtINTERIA.PL

Oliwia Kopcik, Interia: Spotykamy się przy okazji wydania płyty "Festiwal Bodźców". Mimo tego, że ona brzmi pozytywnie, to zaczyna się niezbyt pozytywnie od tego, że wszyscy umrzemy. 

Maciek Kurowicki (Hurt): - Tak się złożyło, że historia zespołu Hurt zaczęła się od śmieszkowania, nadal mamy dość mocne i hardcore'owe poczucie humoru jako zespół. Ale na początku to były głównie wygłupy, potem pojawiły się treści poważniejsze. A w tej chwili mam takie wrażenie też, że jeśli mamy ciężkie teksty i mocne, bolesne opowieści, to nadal jest to odbierane dość... zabawnie dla mnie. Bo wielu ludzi mówi, że nieważne co mówię, nieważne co opowiadam, to jest taka super energia i super opowieść. To z jednej strony miłe, a z drugiej stałem się dość pesymistycznym narratorem w ostatnich latach. 

Myślałam o tym, że na przykład w "Lecie miłości" tam są kwiaty apokalipsy, bomby, śmierć i tak dalej, a mimo tego ta płyta mnie w jakiś sposób uspokaja.

- Proroctwo śmierci przytula cię, tak? (śmiech). "Lato miłości" to piosenka bardzo ważna na tej płycie. Autorem muzyki jest wrocławski producent hiphopowy Magiera, a tekst jest chyba najbardziej w mojej karierze naładowany różnymi historiami. Zaczyna się takim zdaniem “Skłóciły nas syreny, połączyły algorytmy" - kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie, nastąpił konflikt rządu z miastami polskimi, bo rząd chciał, żeby w rocznicę katastrofy odpalać syreny, a mieliśmy tutaj miliony uchodźców z Ukrainy, którym syreny się kojarzą dość dramatycznie.

W drugiej zwrotce opowiadam o głuchoniemej parze, która brała ślub podczas bombardowania w Ukrainie - przeczytałam na jednym z dużych portali taki artykuł, że ci ludzie brali ślub i nie słyszeli spadających bomb i wymigiwali sobie miłość aż do śmierci. W refrenach jest nawiązanie do Adama Mickiewicza, a w podrefrenach ukryte tytuły kilku moich ulubionych filmów. Tak że jest to bardzo bogata w treści krótka piosenka.

Zobacz całą rozmowę: 

Maciek Kurowicki (Hurt): Trudno nie wierzyć w nic, ale wartoOliwia Kopcik, Oliwia Kopcik, Oliwia KopcikINTERIA.PL

Jeszcze trochę podrążę ten temat. Uważasz, że kontrast daje lepszy wydźwięk? Że muzyka jest pozytywna i tam nikt się nie spodziewa wtedy takiego dowalenia tekstem? Tak jakby w black metalu nagle ktoś zaczął śpiewać, że się zakochał, a nie o czarnej mszy. 

- Wydaje mi się, że kontrasty są najbardziej interesujące. Ja uważam, że im delikatniej się opowiada, tym bardziej jest się słyszalnym.

Duże zamieszanie zrobiła też piosenka "Bóg". Tam się aż arcybiskup musiał włączyć.  

- Byłem zaskoczony! Dowiedziałem się o tym z opóźnieniem. Arcybiskup Marek Jędraszewski poświęcił temu całe kazanie, zobaczył w nas szatana. W intro opowiedział, że usłyszał rano piosenkę "Bóg" z refrenem "Mój Bóg nazywa się 'nie wiem', mój Bóg nazywa się 'nie'" i całe kazanie na tej piosence oparł. Ja mogę odpowiedzieć, że mój Bóg nazywa się "nie", "tak", "wiem", "nie wiem" i że to jest płynne i zmienne, i szczerze mówiąc, jestem zaskoczony tym zabulgotaniem arcybiskupa.

Mi się to trochę skojarzyło z piosenką Raz Dwa Trzy "Trudno nie wierzyć w nic", zresztą ten wers też się u was pojawia. Tam aż doszło do jakiegoś spotkania językoznawców, czy to jest poprawne, czy nie.  

- Tak! Na naszej płycie w piosence "Szalikowcy miłości" jest cytat z Raz Dwa Trzy - "Trudno nie wierzyć w nic" - a ja dodałem od siebie lekko przewrotnie: "ale warto". Mocno wierzę w to, że w różnych okolicznościach, w różnych momentach dnia, samopoczucia, stanu naszego organizmu, mamy różne widzenie, czucie i rozpoznawanie. Czasami jest tak, że to niewiedzenie i patrzenie na świat bez tezy doprowadza nas do tego, że odkrywamy nowe przestrzenie. A czasami oczywiście przydaje się wiara. I nie ma takiego momentu, że można to zadekretować i ustalić na sztywno.

Skąd się w ogóle u ciebie wzięło pisanie? Zawsze o to pytam wokalistów i bardzo często się okazuje, że to nie było na zasadzie tego, że "potrzebuję się wygadać, więc piszę", tylko na zasadzie "będziesz to śpiewał, to sobie napisz". 

- To jest bardzo dobre pytanie, na które niełatwo mi odpowiedzieć. Po prostu była potrzeba pisania. Założyłem z moimi kolegami zespół bardzo dawno temu - Hurt - i chciałem opowiadać historie. Tak, jak mówiłem, na początku Hurt był takim zespołem śmieszkowym bardzo długo, a w tej chwili moje teksty nazywam taką... kroniką rozpadu osobistego. Wydaje mi się to dość interesujące i że dość ciekawym językiem opowiadam. Taki też dostaję zresztą feedback.

Pytam o to, bo moim ulubionym i najukochańszym tekściarzem jest Janerka i zastanawiałem się, kto mógłby być Janerką kolejnego pokolenia i, zupełnie bez kokieterii, wyszło mi, że albo ty, albo Grabaż. Albo oboje. 

- Bardzo dziękuję! Mamy związek z Lechem Janerką taki, że drugim zespołem, w którym uczestniczyłem, jest Evorevo. Ta nazwa nawiązuje do utworu Klausa Mittfocha "Ewolucja rewolucja i ja". Evorevo zostało założone przez Igora Pudło i Magierę, ja dołączyłem na wysokości drugiego albumu do składu i nagraliśmy taką, myślę, że dość interesującą płytę, którą też wszystkim polecam. Nie potrafię się odnieść do twojego miłego zestawienia, aż po prostu zatyka mnie trochę z zawstydzenia (śmiech).

Na nowym albumie słyszymy też Martynę Baranowską, połączyła was po prostu wrocławska scena, czy jakaś zawiła historia za tym stoi? 

- Połączyły nas koleżeństwo i lubienie się. Martyna pracuje w takim miejscu, które jest centrum wrocławskiej bohemy, czyli w Kalamburze. Martyna jest barmanką w tym klubie i jest też wokalistką m.in. zespołu Nago, bardzo podoba mi się jej głos. Zaprosiłem ją do zaśpiewania ze mną w większości piosenek na tej płycie. Jestem bardzo zadowolony, mam wrażenie, że fajnie współbrzmimy.

Pozwól, że przeniosę nas jeszcze kilka lat wstecz i w sumie też do tego, o czym trochę tutaj... 

- Do dwudziestego wieku (śmiech).

Tak (śmiech). Trochę już o tym dzisiaj wspominałeś. Nie tęskni ci się czasem za nagrywaniem takich rzeczy jak "Serki dietetyczne"?  

- Parę lat temu nakładem Manufaktury Legenda ukazała się płyta winylowa "Babilon" i wtedy dostaliśmy propozycję m.in. występu na Scenie Kryszny na Przystanku Woodstock, ja odmówiłem absolutnie takiego koncertu, bo nie potrafiłbym być grupą rekonstrukcyjną. Zespół Hurt to jest historia mojego życia, taki pamiętniczek i wysokość tej płyty, ona się ukazała w 1994 roku, to takie przedszkole muzyczne dla mnie. Ja się nie wypieram tego i są ludzie, którzy bardzo lubią tę płytę i uważają, że jest w jakiś sposób cenna, ale nie jestem w stanie tworzyć takich treści. Czasem, rzadko, gramy na koncertach "Serki dietetyczne", które powstały w dziesięć minut i miały być jednorazowym wygłupem.

Henry Rollings z Black Flag mówił o tym, że on już nie śpiewa starych rzeczy, bo nie czułby się w tym autentycznie.  

- Mógłby też powiedzieć, że nie czuje się autentycznie jedząc kanapkę lub pomidora. Każdy ma inną ścieżkę, w różnych momentach jesteśmy dojrzali i niedojrzali, to wszystko faluje i nie ma żadnej definicji, kiedy należy wejść na scenę, zejść ze sceny... Można zrobić to wielokrotnie, odchodzić, wracać albo nie wracać. Pewnie w czasie ocena tych decyzji wygląda jeszcze inaczej i z punktu widzenia osoby, która to wykonuje, i osób obserwujących.

Też trochę pytam o to, bo ja się wywodzę z punk rocka i teraz słucham już spokojniejszych rzeczy, ale jednak co jakiś czas mam taką potrzebę włączenia sobie czegoś z worka "trzy akordy, darcie mordy" tak zwanego.  

- Ale typu The Clash czy typu Exploited?

The Clash bardziej.  

- No właśnie! Z tej całej historii, z której Hurt wyrasta, czyli bardzo mocnego powiązania z punk rockiem, coraz bardziej widzę to przesunięcie w stronę takich przestrzeni elektronicznych, nowofalowych, typu New Order. Z punk rocka został mi New Order, a najlepiej numer "Blue Monday" o drugiej w nocy w klubie (śmiech). Zawsze lubiłem bardziej te lajtowe zespoły, jak Stranglers albo Clash, a mniej takie przemocowe. Chociaż oczywiście próbowałem tego słuchać, jak miałem 16 czy 17 lat.

A powiedz jeszcze, bo pamiętam, jak byłam na waszym koncercie, co prawda to już było kilka lat temu, ale pewnie nic się nie zmieniło w tej kwestii... patrzyłam wtedy, co się dzieje na scenie i mówię: "Gość przyszedł zagrać koncert, a przy okazji jeszcze robi trening cardio".  

- Tak to wyglądało? (śmiech)

Skąd u ciebie tyle energii?  

- Nie potrafię przeprowadzić takiej analizy. Mam wrażenie, że jestem spokojniejszy, muszę cię rozczarować. Bo pomyślałem sobie, że skoro chcę spokojnie używać głosu, to takie rozedrganie, które wynika ze skakania, temu nie sprzyja. I chyba jestem mniej człowiekiem-sprężynką, chociaż oczywiście nadal mi się to zdarza.

Mam tu jeszcze kilka twoich płyt i wiem, że na jednej z nich jest zdjęcie, za którym kryje się ciekawa historia.

- Ta okładka płyty "Nowy początek" jest w sumie reprodukcją legitymacji uchodźcy, którą otrzymałem w 1985 roku w Latinie pod Rzymem. Mama zdecydowała, z powodu represji, jakie panowały wtedy w PRL-u, wywieźć mnie za granicę. Znalazłem się w obozie, byłem tam kilka miesięcy, potem wylądowaliśmy w Kanadzie, zamieszkaliśmy w Montrealu. I ja potem wróciłem do Polski, żeby założyć zespół Hurt, po prostu.

A jak to się stało, że zdecydowałeś się wrócić?  

- Zdecydowałem się wrócić, zanim wyjechałem. W ogóle nie podobała mi się perspektywa wyjazdu z Polski.  Znaleźliśmy się w tych Włoszech, po roku wyjechaliśmy do Montrealu, poszedłem do szkoły, dostałem obywatelstwo kanadyjskie i dzień po tym, jak otrzymałem obywatelstwo, byłem w samolocie do Warszawy.

Na koniec jeszcze filozoficzne pytanie - gdybyś wiedział, że słucha cię cały świat, to co byś powiedział?  

- To jest coś tak niewyobrażalnego... Po wygraniu przez PiS wyborów w 2015 roku na jednym z dużych portali ukazał się jedyny mój wywiad, w którym opowiadam o tym, co sądzę o polityce i pod tym wywiadem pojawiło się chyba z 500 komentarzy, w większości negatywnych. Czytałem to i żadnego wrażenia to nie zrobiło.

Typowy internet.  

- Podejrzewam, że gdyby jedna osoba, którą znałem w jakikolwiek sposób, mi zwróciła uwagę, to by zrobiło na mnie większe wrażenie. Pojedynczy człowiek robi na mnie wrażenie.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas