"Jestem tylko pasterzem"
Ares Chadzinkolau to "człowiek orkiestra", poeta, kompozytor, pianista, malarz, tłumacz, itd. Charyzmatyczny lider projektu muzycznego Ares & the Tribe obecnie promuje album "Jah Jah Children", który na początku marca tego roku trafił do sprzedaży.
Pomiędzy koncertami trasy "Jah Jah children TOUR 2009" i nagrywaniem nowego materiału Ares znalazł nieco wolnego czasu, żeby udzielić wywiadu Marcinowi Danielewskiemu. Rozmowa odbyła się w Ariston Roots Reggae Studio, gdzie muzyczne potrawy grecko-polskiego artysty smakują najlepiej.
Skąd u Aresa Chadzinkolau wzięło się zamiłowanie do reggae? Przecież swego czasu współpracowałeś z Eleni Tzoka, Paulosem Raptisem czy Grigorisem Ikonomu.
Przez całe życie byłem rozdarty pomiędzy dwoma narodami, krajami i kulturami, w których wyRASTAłem od dziecka. Przez wiele lat spłacałem dług obu ojczyznom za wspaniałych rodziców i szerokie wykształcenie.
Stąd płyty solowe i książki (ponad 30 poezja, eseje, bajki, ostatnio "Wielka Księga Mitów Greckich" wraz z ojcem). Oazą i wybawieniem stała się dla mnie ostatecznie Rodzina, Reggae i Rastafari. Długo szukałem. Byłem nawet w klasztorach greckich, gdzie chciałem pozostać. A poza tym jestem elastycznym muzykiem sesyjnym i chętnie współpracuję z innymi.
Ares Chadzinkolau to w ramach muzyki bardziej pianista-klawiszowiec, kompozytor, wokalista czy może poeta?
Nie wspomniałeś jeszcze o zamiłowaniu do malarstwa i translatoryki... heh... jestem tylko pasterzem, który widzi piękno świata i życia... a resztę niech historia ocenia...
Jak wspominasz prace nad albumem "Great Awakening" z 2002 roku? Z tego co bowiem wyczytałem, ta płyta była nagrywana w dość trudnych warunkach.
Uff... to było coś... pracować po raz pierwszy całkowicie na własną rękę jako producent... Każde uderzenie bębna, perkusji, każdy dźwięk dęciaków, gitar czy klawiszy, to była moja myśl... Moje głębokie studia muzyki reggae... i to czasem w dwudziestostopniowym mrozie.
Mieliśmy do dyspozycji wygłuszony, przestronny garaż w Tarnowie Podgórnym u Jarka Kubisiaka, który zajął się całą realizacją nagrań i zgraniem materiału. Słuchałem wtedy namiętnie The Congos, Burning Speara, Culture, Black Uhuru, Pablo Mosesa... Dla całego zespołu była to wielka frajda, pierwsze kroki studyjne, które otworzyły im dalszą drogę.
Ja wyrosłem z biedy. Dla mnie to była rzeczywistość, pasja duszy, serca i umysłu. Nie starczyło mi jednak sił na promowanie materiału, były też to trochę inne czasy. Nie było tylu klubów co dziś i nie było tylu imprez reggae'owych, co teraz. Za dready dostawało się kiedyś w łeb, usuwało ze studiów, bądź było wcieleniem szatana... heh...
Dzisiaj każdy może krzyknąć ze sceny "ligelize it", czy "one love" i jest już "wielką gwiazdą" (w swoim mniemaniu), orędownikiem czy prorokiem... choć nie żyje w ten sposób, a jeśli jest do tego czarny, to w ogóle już objawienie dla wielu (śmiech).
Z uśmiechem nie raz patrzę na "kolejne wcielenia" Boba Marleya. A być rastamanem, to jest misja! Bardzo trudna misja! Trzeba mieć głęboką wiarę i dystans, kochać stwórcę, siebie, bliźnich, każdą formę życia i każde źdźbło trawy... heh. Szanować pracę i trud innych. Podawać rękę potrzebującym, a nie odgryzać palce, które karmią. Medytować i dostrzegać piękno, głosić dobrą nowinę nie zbierając datków na tacę.
Bóg jest w przydrożnym kamieniu, w odradzającym się liściu, a nie w złotych świątyniach! Jah is here, my bredren's!
Wówczas podczas nagrywania "Great Awakening" działałeś jeszcze pod szyldem "Tribe of Izrael", co wówczas skłoniło ciebie żeby przejść metamorfozę i zacząć działać jako Ares & the Tribe?
Nie chodziło tu o metamorfozę. Od dawna utwierdzałem się w Rastafari. Byłem natomiast szykanowany za nazwę, a raczej za samo słowo Izrael. A chodziło tu przecież o pierwsze z dwunastu plemion, króla Salomona i królowej Makeby, ale kto o tym wiedział. Dla wielu byłem po prostu Żydem... Grekiem... Arabem... szczególnie dla starszego pokolenia, w którym funkcjonowałem jako młody poeta i kompozytor.
Podśmiechiwali się wtedy i mówili: "Po co ci te murzyńskie wycia? Przecież jesteś wspaniałym pianistą! Nagrywaj następne Sny o Grecji!". Odpowiadałem wtedy: "podzieliłem się już swoimi talentami, a teraz dzielę się pasją i miłością!".
Poza tym zespół ewaluował, a ja nadal pisałem wszystkie songi. Nie jest to megalomania, tylko prawda. Wystarczy zobaczyć podobne przykłady: Alpha Blondi & the Solar System, Ras Michael & the Sons of Negus, Ziggy Marley & the Melody Makers... Tribe, czyli plemię, ma tu wymiar symboliczny. Każdy może być we wspólnocie, jeśli tego pragnie.
W skład zespołu, Ares & the Tribe weszli wtedy muzycy jednej z legend polskiego reggae, Gedeon Jerubbaal i do dzisiaj są jego częścią. Jak do tego doszło, że zaczęliście współpracę?
Przyjaźniliśmy się od dawna i funkcjonowaliśmy równocześnie w środowisku reggae'owym Poznania. Niestety wcześniej miałem bardzo mało czasu. Rodzinne ambicje nie pozwoliły mi na to, żeby "zaprzepaścić młodość", jak to mawiali. I tak zrobiłem magisterkę na Akademii Muzycznej, potem doktorat na UAM, pomagałem ojcu w prowadzeniu Międzynarodowych Listopadów Poetyckich i w działalności Związku Literatów Polskich.
Ale każdą wolną chwilę, ku niezadowoleniu bliskich i sąsiadów spędzałem na graniu reggae! To moja droga życia! Dostrzegli to chłopacy i tak jesteśmy razem.
Przedtem działałem też w Man & Soul, Ras, Inity Dub Mission... Zbyszek Kendzia (bas) nagrywał dla nas basy do płyty "Great return" (2007) i do piosenki "Unite", zagrał na basie z nami też kilkanaście koncertów, obecnie jest naszym akustykiem.
Tomek Senger (perkusja) gra ze mną od 2004 roku niezmiennie, "Doktor" aka TomiRas (perkusja) od 2002. Mamy też świetną trąbkę (Malina gra od 2004 r.), puzon (Max), sax (Josh od 2002), gitarę (Zachary), no i chórki (Tamara od 1998, Kristi i Mariah).
Obecnie promujecie najnowszy album "Jah Jah Children", którą przygotowywałeś prawie rok, a który 7 marca pojawiał się w sprzedaży. Dlaczego aż tyle czasu zabrało tobie przygotowanie tej najnowszej płyty?
Dużo czasu? Wszystkie piosenki napisałem, czy opracowywałem od września, do grudnia 2007, czyli w cztery miesiące, ucząc się realizacji studyjnej w Ariston Roots Reggae Studio. Porzuciłem pracę w szkolnictwie i na uczelni odizolowując się całkowicie od życia.
W styczniu 2008 zagraliśmy po raz pierwszy nowy materiał na Afryka Reggae Festiwal co okazało się rewolucją... heh. Do maja siedziałem w studio i pracowałem nad wave'ami i wersjami dubowymi. Materiał gotowy dałem do zgrania Sebanowi jakoś na przełomie maja i czerwca.
W międzyczasie graliśmy koncerty przez cały sezon. Potem wyjechałem do Grecji. Mastering trafił na Kretę we wrześniu. Zima zaczął tłoczyć płytę po Świętach Bożego Narodzenia, a płyta do sklepów trafiła 7 marca 2009. Od tego czasu trwa "Jah Jah children TOUR 2009".
Masteringiem "Jah Jah Children" zajął się uczeń Mad Profesora, Profesor Skank, grecki realizator dźwięku. Dlaczego akurat jego wybraliście, a nie któregoś z polskich masteringowców?
Przez całe życie wszystkie koszty związane z nagraniami i zespołem ja ponosiłem, czy to z własnej pracy wykładowcy, czy to ze skromnego sponsoringu przyjaciół. Tak samo było i tym razem. Niestety, jak już ci wspomniałem, w tym okresie byłem całkowicie bez pracy i nie stać mnie już było po zgraniu materiału na kolegów z Polski, czy z Londynu.
Z Prof. Skankiem znaliśmy się już jakiś czas i ze względów emocjonalnych siadł do masteringu i zrobił go dla mnie bez apanaży. Blessing! Peace & Love with Jah Glory!
W utworze "Unite Rasta children" wzięły udział dzieci, m.in., twoje. Skąd wziął się pomysł, żeby w ten sposób zaaranżować ten kawałek?
To mój pomysł. Nie spotkał się on na początku z całkowitą aprobatą zespołu, ale taki wymiar ma ta piosenka. To jedność, a jedność to rodzina. Dlatego ta płyta ma taką wielką moc!
Poza tym już wtedy zacząłem pracę nad płytą reggae dla dzieci, którą niebawem skończymy z maluchami. Dzieci już za chwilę dorosną i to one będą zmieniać świat na lepszy! W nich siła!
Panuje opinia, że reggae z płyty "Jah Jah Children" to soczyste rootsowe granie, które na realia polskie jest muzyką nietuzinkową. Na kim wzorujesz się aby tworzyć tak dojrzałą muzykę?
Zważ na to, że mam już swoje lata, bo wiek chrystusowy już dawno mnie minął. Reggae słucham mniej więcej od 9 roku życia, a pracę zespołową zacząłem w 1994 roku. Oczywiście nikt nie uniknie wpływów wielkich fascynacji, których było u mnie wiele, choćby Burning Spear, na którego koncercie klęczałem, Misty in roots, Israel Vibration, ukochane Abyssinians, Ijahman Levi, którego słuchając po raz pierwszy miałem dreszcze i trzęsły mi się kolana z wrażenia, Black Slate, Gladiators, Peter Tosh, Bunny Wailer - mógłbym wymieniać jeszcze długo...
Jarosław Hejenkowski powiedział swego czasu o muzyce Ares & the Tribe, że jest to połączenie reggae z folklorem śródziemnomorskim. Zgadzasz się z taką opinią?
"Hejen" napisał, że to śmiały zamysł, świeże i cenne spojrzenie na reggae, też wiele innych porównań, np.: do Dub Syndicate. Ale to było o płycie "Great return" z 2007 roku, która była wykładnikiem moich częstych wyjazdów do Grecji, Niemiec, USA. Dlatego nie jest taka spójna jak ta ostatnia. Były na niej moje pierwsze duby i utwory monumentalne (jak pisał też Hejen), o których PiotRas/RRR pisał, że są najlepszym roots reggae jakie powstało w Polsce, a Sławomir Gołaszewski, że Ares & the Tribe, to już klasyka.
Były też utwory z pogranicza estrady chętnie śpiewane przez polską publiczność ("Red Crazy Summer", "Kochaj...") i osobiste, jak "Już nie płacz córko ma"... Były to też dla mnie lata bardziej greckie.
Z reggae nie sposób było utrzymać rodzinę, co nie znaczy, że teraz jest dużo lepiej. W 2003 i 2006 byliśmy w Grecji na trasie koncertowej z zespołem, nagrałem płytę grecką w 2004, no i współpracowałem wtedy też z Eleni przez dwa lata i pewnie stąd to ciekawe przenikanie. Wielu ludziom się to jednak podobało...
Jeszcze tylko na greckich koncertach poetycko-muzycznych z ojcem (15-lecie w tym roku) gram "Łodzie umierają" (wyróżnienie III FZE w Zielonej Górze), "Opa, opa" (z której Maleo wziął motyw do "Reggaemovy"), czy piosenki ludowe przy gromkim wtórze publiczności, gdzie popularyzuję Grecję. Nowa płyta, "Jah Jah children", to zaangażowane, dojrzałe i przeżyte roots reggae z głębokim przesłaniem!
Elementem tego folkloru, o którym wspomniałem są stroje, w jakich zespół koncertuje. Powiesz coś więcej odnośnie tego pomysłu?
Te stroje od zawsze należały do wizerunku trio, a potem kwintetu greckiego Ares. To sukmany z Ilionu, czyli z Troi, tam, skąd pochodził mój dziadek Iraklis.
Dziękuję za rozmowę.
(Listy do redakcji)