"Goście na koszu krzyczą do mnie: 'Wygrałeś Grammy'"

Wreszcie przyjechali do Polski! Aż siedem lat po znakomitym debiucie "Funeral" z 2004 roku i kilkanaście miesięcy po premierze uznanej przez większość krytyków za album roku 2010 płycie "The Suburbs", zespół Arcade Fire odwiedził Polskę i dał rewelacyjny koncert w warszawskim Torwarze. Przed występem udało nam się porozmawiać z wokalista Winem Butlerem, liderem i głównym kompozytorem zespołu.

Win Butler (Arcade Fire): Jeżeli jesteś pełnoletni, lepiej nie proś o autograf fot. Rick Diamond
Win Butler (Arcade Fire): Jeżeli jesteś pełnoletni, lepiej nie proś o autograf fot. Rick DiamondGetty Images/Flash Press Media

Z Winem Butlerem rozmawiał Artur Wróblewski.

Arcade Fire w 2010 roku zostali dosłownie obsypani nagrodami muzycznymi za płytę "The Suburbs". Schlebia wam to czy już się przyzwyczailiście i nie wzbudza to w was większych emocji?

Win Butler: Tak, to jest schlebiające, bo to większość to nagrody przyznane za album. Dla mnie nagroda za "album roku" jest dla mnie znacząco, bo wkładamy w nagrania płyty dużo pracy. To znaczy nigdy nie spodziewamy się nagród, ani też nie dbamy o nie, ale otrzymanie nagrody to wciąż przyjemne uczucie.

- Dla mnie interesującą nagrodą jest Grammy. Ona dla mnie nie znaczy tak wiele, ale generalnie Grammy znaczy wiele dla innych ludzi. Oni w mediach słyszą o tego typu nagrodach, jak Grammy. Na przykład ci wszyscy goście, z którymi gram w koszykówkę w Montrealu krzyczą do mnie na boisku: "Wygrałeś Grammy!". Ta nagroda ekscytuje bardziej innych ludzi, niż mnie, co jest swoją drogą zabawne. Dzięki temu ludzie mogą poznać nasz zespół. Ale sam nie wiem... Szczerz mówiąc, pojawiania się na ceremoniach rozdania nagród jest dosyć nisko na naszej liście najfajniejszych rzeczy, jakie możesz robić. Jest na tym samym miejscu, co wypełnianie zeznania podatkowego.

Właśnie. Show-biznesowe gale rozdania nagród to chyba nie jest naturalne środowisko Arcade Fire?

- Każda praca ma jakiś aspekt, który wykonujesz tylko dlatego, że to jest twoja praca. I to bez względu na to, jak bardzo kochasz swoją pracę. Kiedyś nie pojawialiśmy się na takich imprezach. Byliśmy debiutującym zespołem i chciano nas zmusić do występu na scenie z pięcioma innymi wykonawcami, z którymi mieliśmy wykonać mash-up jakichś piosenek. Coś takiego nigdy nas nie interesowało. Ale kiedy możemy zaprezentować własną muzykę i zagrać własną piosenkę, to z czymś takim mogę się uosabiać. To jest coś bardziej bezpośredniego.

Rozmawialiśmy o nagrodach i pochwałach... A jak odbierasz ewentualną krytykę dokonań Arcade Fire?

- Jakiś czas temu nauczyłem się nie czytać komentarzy w internecie. Fora internetowa są zaprzeczeniem pojęcia bycia społecznym i towarzyskim. Kiedy rozmawiasz z kimś twarzą w twarz, wtedy jest w tym element człowieczeństwa. Ale fakt, że w internecie możesz pozostać anonimowym, powoduje, że ludzie zachowują się okropnie. Od jakichś pięciu, sześciu, a nawet siedmiu lat nie interesuje mnie to, co ludzie mają do powiedzenia w internecie.

Czytałem, że najwierniejsi fani Arcade Fire pomimo ochrony potrafili wedrzeć się na wasz backstage podczas jednego z koncertów w Ameryce. Jak podchodzicie do tego typu akcji?

- Ja starałem się robić tego typu rzeczy cały czas! Wydaje mi się... Możemy się z tym identyfikować z tym i rozumieć tego typu zachowania, gdy są to naprawdę młodzi fani, którzy są podekscytowani możliwością spotkania zespołu. Pamiętam jak ja zachowywałem się będąc w takim wieku.

- Poznałem jednak profesjonalnych koszykarzy, którzy są super wysocy i ludzie zawsze proszą ich o autografy. Jeden z nich opowiedział mi naprawdę zabawną historię. Ma taką zasadę, że nie daje autografów osobom powyżej 18. roku życia. Kiedy ktoś dojrzale wyglądający podchodzi do niego i prosi go o autograf, ten zawsze pyta: "Ile masz lat?". Gdy tamten odpowie, że ma na przykład 40 lat, to koszykarz mówi mu: "40 lat? No właśnie. Pomyśl o tym. Pomyśl o tym przez minutę" (śmiech). I nie daje mu autografu! Ja nigdy nie miałem tyle odwagi, by coś takiego zrobić. Ale uważam, że to całkiem zabawne.

Z płyty na płytę stajecie się coraz bardziej znanym zespołem. Rozumiem, że ciśnienie i presja w Arcade Fire również wzrastają. Jak sobie z tym radzicie?

- Szczerze mówiąc presja nie rośnie. Co więcej, te rzeczy, których nie lubimy robić w Arcade Fire, stają się dla nas coraz łatwiejsze. Na początku naszej kariery mieliśmy jeden telefon komórkowy i ludzie wydzwaniali do nas 24 godziny na dobę. Nie była żadnego filtru ochronnego, wywiad za wywiadem i wywiad za wywiadem. Wtedy było tego dużo... A teraz jest jeszcze więcej. Ale... Wydaje mi się, że na początku uczysz się tych spraw i to wtedy sprawia ból. Dzięki temu teraz jest nam o dużo łatwiej. To trochę dziwne, ale tak to właśnie wygląda.

A jak wyglądają relacje wewnątrz zespołu? W Arcade Fire jest siedem indywidualności. Poza tym w zespole jest twoja żona [Regine Chassagne] i brat [Will Butler]. To mieszanka wybuchowa!

- Relacje w grupie są obecnie naprawdę wspaniałe. Wydaje mi się, że nagrywanie płyty czy koncertowanie razem, to wyjątkowo stresujące doświadczenie, wymagające ogromnego nakładu pracy. Ale ja byłbym zmartwiony, gdyby w zespole nie było napięcia. Kiedy nagrywasz płytę, takie napięcie jest niezbędne. To naturalny element procesu twórczego. Na planie filmowym masz aktorów, kamerzystę, reżysera, człowieka odpowiedzialnego za dźwięk... Każdy z nich stara się wykonać swoją pracę najlepiej jak potrafi. Według mnie w takiej sytuacji czymś naturalnym jest zderzenie poglądów. A co do Arcade Fire, to w kwestiach zdrowia psychicznego wszyscy są w dobrej formie. Jesteśmy szczęśliwi.

Ale to ty jesteś liderem i do ciebie należy ostatnie słowo...

- Nie do końca. Tak naprawdę wygląda inaczej. To znaczy mam osobowość przewodnika stada, ale wszystko co robimy, to wysiłek całego zespołu. Nigdy nie interesowało mnie bycie artystą solowym. Jeżeli posłuchałbyś naszych piosenek i wyodrębnił ścieżki dźwiękowe każdego z nas, uznałbyś, że wszyscy mają coś ciekawego do zaproponowania. Naprawdę nie mógłbym żądać więcej.

Albumem "The Suburbs" udało wam się przyćmić znakomite przecież płyty "Funeral" i "Neon Bible". Czy Arcade Fire są w stanie zrobić to raz jeszcze i nagrać album wybitniejszy od "The Suburbs"?

- Szczerze mówiąc nie patrzę na to w ten sposób. Nie jestem typem kolesia, który ma swoją listę dziesięciu najlepszych albumów. Z doświadczenia wiem, że przez nagranie płyty starasz się coś przekazać. A album osiąga sukces, gdy wypełnisz misję, której się podjąłeś. Być może to brzmi jak zamiar nagrania jeszcze lepszej płyty, ale tak naprawdę chodzi mi o próbę wyrażania się w jak najbardziej jasny sposób. Dla mnie to jest cel. Mówić dokładnie to, co chciałem powiedzieć. Wtedy album według mnie odnosi sukces. A co do naszej następnej płyty... Powiedzmy, że przed nami jeszcze kilka dobrych albumów.

O czym zatem będziecie mówili na następcy "The Suburbs"?

- Jeszcze tego nie wiem. To bez wątpienia moja ulubiona część procesu tworzenia płyty. Czekanie na moment, kiedy dowiem się, o czym będą piosenki. Bo ten moment, kiedy po raz pierwszy zagrasz jakąś piosenkę... To jedyne uczucie w swoim rodzaju. Zagranie piosenki po raz pierwszy. Już się nie mogę doczekać.

Dziękuję za rozmowę.

Czytaj także:

Zobacz teledysk "The Suburbs" Arcade Fire:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas