Duncan Laurence: Dunkie, musisz po prostu zaśpiewać swoje
Dzięki niemu Holandia zwyciężyła w konkursie Eurowizji po raz pierwszy od 44 lat. Zanim ze swoim utworem "Arcade" wygrał finał tegorocznej edycji, 25-letni Duncan Laurence występował w zespole założonym podczas studiów w Rock Academy. Wokalista opowiedział nam o niezwykłej atmosferze tego miejsca, a także o swoich wrażeniach po finale Eurowizji, który odbył się w maju w Tel Awiwie.
Anna Nicz, Interia: Jaka była twoja pierwsza myśl po ogłoszeniu, że jesteś zwycięzcą Eurowizji?
Duncan Laurence: - Nie było chyba jednej myśli, to była mieszanka różnych emocji. W pewnym momencie pojawiają się łzy, nie wiesz co myśleć, co czuć, masz w głowie pustkę, ogarnia cię euforia.
Myślisz o szansach, które dał ci konkurs i wygrana w nim?
- Tak, dlatego też tu jestem, podróżuję po Europie, by promować moją twórczość i korzystać z możliwości występowania w innych krajach. Moja holenderska trasa jest wyprzedana, więc idzie bardzo dobrze i jestem bardzo wdzięczny za to. Eurowizja to dobry start, ale teraz muszę ruszyć sam i pokazać światu swoją muzykę.
Nad czym aktualnie pracujesz?
- Pracuję nad różnymi singlami, chcę najpierw je opublikować, zamiast wrzucać od razu cały album. Wolę najpierw wypuścić piosenki i dać im czas na zaprezentowanie się.
Możesz opowiedzieć nieco więcej o tych utworach?
- Mam ich sporo, piszę od sześciu lat dla innych artystów, zbieram też piosenki dla siebie. Mam w zasadzie cały materiał na album, ale chcę pisać dalej, żeby sprawdzić czy pojawi się coś nowego. Będzie to kombinacja kawałków, które już istnieją i takich, które będą całkiem nowe. Latem wchodzę do studia, będę robić nowe rzeczy, a także nagrywać stary materiał.
Jakie to uczucie pisać dla innego artysty?
- Jako artysta musisz dokonywać wyborów, więc pewnie nigdy nie zaśpiewałbym np. mrocznej, hiphopowej piosenki. Ale mam szansę napisać taki kawałek dla kogoś innego więc mogę być kreatywny na różne sposoby. Mogę myśleć o tym, jak dany artysty by to zrobił, jak on to widzi. Uwielbiam pisać dla innych. Najbardziej lubię pisać razem z artystą w tym samym pomieszczeniu, spotykać się, wtedy naprawdę możesz skupić się na tym, jaką historię on lub ona chce opowiedzieć.
Co jest większy wyzwaniem - pisanie piosenek dla siebie czy dla innych wokalistów?
- To zależy od piosenki i od artysty. Myślę, że łatwiej jest, gdy masz już gotową historię. Zależy też, czy jest to historia uniwersalna, czy może taka, którą rozumie tylko dana osoba. Tak samo jest ze mną. Jeśli mam historię, która nie jest uniwersalna, jest to coś, przez co przeszedłem i nikt oprócz mnie nie może tego rozumieć, trudno jest to przekuć w słowa. Ale gdy piszę o czymś, z czym inni mogą się identyfikować, idzie bardzo łatwo.
Słyszałam, że miałeś kiedyś zespół założony w czasach szkolnych. Nadal z nim występujesz?
- Nie, działaliśmy przez trzy lata, gdy studiowałam na Rock Academy. Na pierwszym roku założyliśmy zespół The Slick & Suited. Graliśmy trochę soulu, trochę w stylu Motown, mieliśmy metalowego gitarzystę więc było trochę szorstko. Dziwna mieszanka muzycznych smaków. Uwielbiałem to. To był sposób na zanurzenie się w kreatywności.
Eurowizja 2019 - finał
Brakuje ci tego?
- Oczywiście, tak, ale teraz też mam wspaniały zespół. Ale oczywiście tęsknię za adrenaliną tamtych koncertów. To były dynamiczne występy, nie stałem w miejscu jak teraz, naprawdę tarzałem się na scenie, skakałem na publiczność.
Graliście na kilku festiwalach showcaseowych. Jak wypadło sprawdzenie się w takiej formule?
- Tak, na Eurosonic Noorderslag i na innych małych i średnich letnich festiwalach. Byliśmy dobrze zapowiadającym się zespołem. Ale potem postanowiłem zrezygnować, bo nie utożsamiałem się już z tą muzyką. A wtedy nie ma sensu ciągnąć tego na siłę. Zwłaszcza, jeśli przed zespołem świetlana przyszłość. Lepiej, żeby wcześniej znaleźli nowego wokalistę. Wtedy zdecydowałem się zacząć pisać moją własną muzykę.
Jak wyglądała twoja codzienna nauka w Rock Academy?
- To interesujące, to naprawdę fajna szkoła. Różnica między Rock Academy a większością szkół muzycznych jest taka, że patrzą na ciebie jak na artystę, pod kątem tego, co możesz zrobić, jaka jest twoja historia, co lubisz, co chcesz pokazać światu. Od tego zaczynają. W większości szkół muzycznych mówią ci: tak powinieneś śpiewać i to będziesz robić. Gdyby ktoś mi tak powiedział, wyszedłbym z pokoju.
Eurowizja 2019 od kulis. Zobacz zdjęcia z Green Roomu
W Rock Academy pracujesz nad sobą. To naprawdę ciężki czas, bo znajdujesz w sobie rzeczy, których nie chciałbyś znaleźć. Szkoła jednak zachęca: a może przekujesz to w dźwięki?
Oprócz tego uczyliśmy się w szkole takich rzeczy jak biznesowy angielski, umiejętności pracy z zespołem, śpiew, pisanie piosenek, gitara i inne instrumenty. Ale głównie skupiasz się na tym, jakim chcesz być artystą. A oni mają ci w tym pomóc.
Brzmi jak świetna szkoła, zupełnie inna niż szkoły muzyczne, które znam.
- Tak, to naprawdę cudowne miejsce. Bardzo się cieszę, że tam byłem. I że ją skończyłem. Jestem dumnym absolwentem Rock Academy.
Masz swój ulubiony występ z tegorocznej Eurowizji?
- Mahmood, reprezentant Włoch, zajął drugie miejsce. Był świetny, kibicowałem mu, uwielbiam tę piosenkę, ten vibe, wszystko w tym wykonaniu miało sens. Cała jego historia. Bardzo mnie to zaintrygowało.
Koncerty Eurowizji to ogromne, doskonale przygotowane i zaplanowane co do sekundy widowiska. Jak to wygląda z perspektywy osoby biorącej w tym udział?
- Z jednej strony było to przytłaczające - w jednym miejscu jest tylu artystów, słyszysz mnóstwo różnych głosów, gatunków. Zupełnie jak na wielkim, plenerowym festiwalu. A z drugiej strony myślałem: wow, tu jest niesamowicie! Poznałem tylu ludzi z całej Europy i Australii. Świetnie było też obserwować całą produkcję stojącą za Eurowizją. Podczas próby i występu masz ze sobą całą drużynę - osobę sprawdzającą odsłuchy, mikrofon, stojak z mikrofonem musi stać we właściwym miejscu; umieszczają go dla ciebie na scenie, ciebie tez praktycznie ustawiają w konkretnym miejscu. Stajesz, śpiewasz, potem schodzisz, idziesz na wywiady. Jeden wielki rollercoaster. Starałem się uporządkować to sobie w głowie. Mówiłem sobie: "Dunkie, musisz po prostu zaśpiewać swoje, myśl o Rock Academy, o tym, czego cię tam nauczyli". Dzięki temu wszystko trochę zwalniało. Czasami siadałem na backstage'u, oglądałem wszystko z boku i cieszyłem się z tego, że tam jestem.
Zdaje się, że ludzie z Rock Academy dbali również o wasz komfort psychiczny. Pracowaliście może z terapeutami?
- Nie, mieliśmy 10 osób w grupie, na koniec pięć. Grupa jest niewielka, przechodzisz z tymi ludźmi przez trudne sprawy, dostajesz od nich dużo wsparcia. Nie mieliśmy terapeutów czy psychologów ani zajęć z psychologii, ale nasza nauczycielka od występów pomagała nam stawać się lepszym, to było trochę jak coaching. Dookoła mogło dziać się wiele złych rzeczy, ale na zajęciach, w tamtym pokoju byliśmy bezpieczni, mogliśmy być sobą. Takie poczucie wyniosłem z tej szkoły.