"Dopiero się rozkręcamy"

Ładnych parę lat przyszło czekać fanom polskiej grupy Ketha na drugi album "2nd Sight". Mimo iż trwało to skandalicznie długo, zaowocowało muzyką o znacznie dojrzalszym charakterze, z jednej strony jeszcze bardziej eksperymentalną, z drugiej - zdecydowanie bardziej spójną, a do tego nadal bezkompromisową.

Ketha - fot. Mateusz Młyniec
Ketha - fot. Mateusz Młyniec 

Grający na gitarze wokalista mrtrip znalazł kilka chwil, by odpowiedzieć na pytania Bartosza Donarskiego.

Kalendarzowo rzecz ujmując, nie spieszyliście się z następcą "III-ia". W przypadku debiutu trudno mówić o jakimś megahajpie, choć trzeba przyznać, że tamten album spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem. Nie macie zatem wrażenia, że ówczesne zainteresowanie Kethą można było lepiej, a przede wszystkim szybciej zdyskontować?

- Pewnie, że można było się ogarnąć szybciej, ale to co w teorii wydaje się bardzo proste, w praktyce wychodzi inaczej. Przede wszystkim Ketha nie jest zespołem w dosłownym rozumieniu. Wszyscy mieszkamy w różnych miastach, nie mamy możliwości spotkania się kilka razy w tygodniu. To wprawdzie pozwala wszystkiemu spokojnie dojrzewać, ale też znacznie wydłuża proces ogrywania materiału, jego sprawdzenia.

- Mieliśmy eksperyment ze składem, wokalami przez ponad rok zajmował się Rasta, obecnie w Decapitated, ale po nagraniach rozstaliśmy się. Nie chcieliśmy sobie nawzajem wiązać rąk, co wymusiło stety-niestety konieczność mojego powrotu za mikrofon i zarejestrowania wokali raz jeszcze. Do tego miks płyty, który trwał pół roku, mastering drugie tyle, a wcześniej przecież musieliśmy jeszcze nagrać bębny, gitary itd. Wszystko to w sumie daje wynik daleki od wyczynów Usaina Bolta, ale według nas efekt finalny pokazuje, że było warto.

Słuchając "2nd Sight" dostrzegam znacznie klarowniejszą wizję, która musiała towarzyszyć jego powstawaniu, odsłaniając przy okazji pewne, dziś jeszcze wyraźniejsze mankamenty debiutu. Można chyba uznać, iż jedynka była bardziej czymś na kształt "badania terenu". Czy z perspektywy czasu oceniacie to podobnie?

- Są tam fajne miejsca, natomiast nie jest to materiał spójny, kilku utworów w ogóle nie powinniśmy nagrać, a w kilku należałoby mocno zmienić aranże. Niemniej, mimo całej litanii niedoróbek, jest to płyta intrygująca, inna, taka zapowiedź, że "mamy pomysły, tylko jeszcze nam do końca nie wyszły!" (śmiech). Może kiedyś zrobimy jej remaster, bo najbardziej kulawo wyszło na niej brzmienie.

Nowy album opatrzyliście zdecydowanie żywym brzmieniem, co uważam za trafny wybór. Takie były założenia?

- Tak, miało być żywo, dynamicznie i bez przemasterowania. Kompletnie nie rozumiemy tej ogólnogatunkowej tendencji do wykluczenia z użycia pokręteł Volume w odtwarzaczach (śmiech). Gdyby nas było stać, nagralibyśmy ten materiał na taśmę, ale i bez tego koszty mieliśmy, jak na undergroundowy band, astronomiczne.

Materiał brzmi bardzo wizualnie, ma wręcz swoją dźwiękową fabułę, i choć jest bardziej spójny i lepiej skonstruowany, paradoksalnie nie jest łatwiejszy od debiutu. Moim zdaniem jest to płyta znacznie bardziej niepokojąca. Czy uzyskanie takiego efektu było zamierzone?

- Nie mam na celu komplikowania na siłę, ale też nie chcę żebyśmy grali oczywiste schematy. Zależało mi bardzo na płycie przestrzennej, wielowątkowej, wciągającej - takiej, którą będziesz mógł włączyć trzydziesty siódmy raz i dalej odnajdywać nowe dźwięki. Niepokój, o którym mówisz, wyszedł naturalnie z uwagi na specyfikę tego co gramy - nie są to przecież radosne pieśni, raczej głos smutku i rozpaczy (śmiech).

Bardziej przestrzenne, panoramiczne dźwięki, spory ładunek psychodelii, dużo awangardowych elementów - wszystko to wskazuje na pewną, ustaloną drogę rozwoju. Zdaje się, iż nabieracie tu pożądanej muzycznej tożsamości. Postrzegacie to właśnie w ten sposób?

- Tak, to jest z pewnością album, który definiuje nas muzycznie. Przynajmniej na dziś. Mamy ambicje, żeby na każdym kolejnym albumie zwiedzać nieco inne rejony. Chcemy grać tak, żeby nie wiadomo było jak nas określić.

Pełnoprawne utwory poprzetykaliście tu miniaturami, które czasami aż proszą się o rozwinięcie (zwłaszcza "Take 1"). Skąd pomysł na tego typu układankę? Swoją drogą nie sądzicie, że pół godziny muzyki na pół dekady, to mimo wszystko skandalicznie mało?

- Miniatury miały na celu połączenie wszystkich elementów, spięcie ich klamrą. Zależało nam na tym, żeby słuchać "2nd Sight" jako całości, stąd 31 minut. Tak intensywny i złożony materiał byłby ciężkostrawny, gdyby trwał dłużej.

Album ukazał się nakładem Instant Classic, niezależnej wytwórni celującej w awangardę. Aż dziw bierze, że żadna większa firma nie była wami zainteresowana. Co przesądziło o wyborze tejże oficyny?

- Nas specjalnie nie zaskoczył brak odzewu od dużych wydawców. Wystarczy popatrzeć na to, co wydają i obraz masz wystarczająco jasny. Nie warto obiecywać sobie zbyt wiele. Wybór Instant okazał się najlepszy z kilku powodów. Przede wszystkim mamy ze sobą kontakt i realny wpływ na to, co się w danym momencie dzieje. To ludzie z szerokimi kontaktami, także nie ucierpieliśmy na braku obecności w mediach. Za chwilę będziemy dostępni w iTunes, Amazon i wielu innych sklepach, bo Instant współpracuje z internetowym 8merch w zakresie dystrybucji. Nie ingerowali w sam materiał, okładkę i myślą o nas długofalowo. Do tego wszystkiego robią też piękne winyle i może kiedyś nawet zrobią jakiś dla nas.

Swoją drogą, sugerując się recenzjami, wielu wydaje się piać z zachwytu nad Kethą, co wg mnie - za sprawą "2nd Sight" - jeszcze wzrośnie. Z drugiej strony, o jakimś spektakularnym sukcesie mówić nie można, medialny szum w muzyce generuje wciąż tandeta, świecenie cyckami, skandal. Nie bywa to frustrujące?

Czytaj recenzję płyty "2nd Sight" Kethy:

- Takie czasy, nic na to nie poradzisz, więc szkoda się frustrować. Kiedyś trzeba było mieć talent Michaela Jacksona, teraz wystarczy pokazać balony. My nad skandale przedkładamy, całe szczęście, muzykę.

Na płycie pojawiło się kilku gości. Jak oceniacie ich wkład w "2nd Sight"?

- Każda jedna cegiełka wydaje się nam w tym momencie niezbędna. Najwięcej wniósł Maciek Miechowicz (eks-Kobong, Neuma), bo dograł w kilku miejscach gitary, które zupełnie te miejsca zmieniły. Bardzo fajnie wyszła też miniaturka z Voggiem, z Pawłem Borkowskim (The Bumelants), z Tomkiem (A Sea Of Smoke, Starsplanesandcircles). Drobiazgi wokalne Rasty też idealnie się we wszystko wkleiły. Lista osób miała być dłuższa, poznaliśmy szereg ludzi z zupełnie innych rejonów muzycznych niż nasze. Liczymy, że przy kolejnym albumie uda nam się ich zaprosić.

Od chwili wydaniu debiutu w składzie Kethy doszło do pewnych zmian. Wyjaśnisz ich genezę?

- Na stałe zmienił się nam basista, wcześniej był Tomuś, teraz jest Sebuś, obaj świetni, chyba kiedyś trzeba będzie spróbować z dwoma naraz. Mieliśmy na wokalu Rastę, zagraliśmy z nim trasę z Minsk i nagraliśmy nawet wokale na "2nd Sight". Niedługo potem na dobre porwał go jednak Vogg, wróciliśmy więc do kwartetu.

Z chęcią zobaczyłbym Kethę w warunkach gry na żywo. Będą ku temu okazje?

- Będą, choć pewnie nieliczne. Realia są jakie są, na nadmiar propozycji niestety nie narzekamy.

Do usłyszenia za pięć lat, czy jednak wcześniej?

- Wcześniej. Chcemy pokazać, że na "2nd Sight" dopiero się rozkręcamy. Mamy gotowy nowy materiał i jak wszystko ładnie pójdzie, zaczniemy wiosną nagrywać. Jest też większa część jeszcze następnej płyty, także o ile nagrywamy powoli, o tyle twórczo ślimaczo nie idzie.

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas