Daria Zawiałow: Nie jestem już dziewczyną, która buja w obłokach
Justyna Grochal
- Wiedziałam tylko, że na pewno chcę iść do przodu, bez presji, nie oglądając się na cały show-biznes - mówi nam Daria Zawiałow, z którą spotkaliśmy się, by porozmawiać o jej debiutanckiej płycie "A kysz!".
Zadebiutowała w programie "Od przedszkola do Opola", śpiewała w chórkach u Maryli Rodowicz, wygrała "Szansę na sukces". Możecie pamiętać ją też z "X Factora" i "Mam talent". Ale nawet jeśli, to szybko wykasujcie z głowy to wspomnienie. Bo dziś Daria Zawiałow to już inna osoba - dojrzała wokalistka, która dobrze wie, czego chce i ma świadomość, że na sukces trzeba samemu zapracować. Mimo że do muzycznego świata trafiła dość wcześnie, dopiero w tym roku pochwalić się może swoim pierwszym albumem. Droga do tego punktu była bowiem długa i czasami wyboista...
Justyna Grochal, Interia: - Przeprowadziłaś się do Warszawy w bardzo młodym wieku i dość szybko rozpoczęłaś pracę w branży. Przeszłaś więc przyspieszony kurs dojrzewania. Nie masz poczucia utraty tego okresu wchodzenia w dorosłość?
Daria Zawiałow: - Wiesz co? Ja bardzo lubię swoje życie. Lubię to, że jest w nim tyle muzyki. Bardzo się cieszę, że wydałam płytę i że tak się to wszystko potoczyło. Miałam 15 lat, kiedy się wyprowadziłam. To bardzo szybko. Musiałam migiem dorosnąć i stać się osobą, która podejmuje świadome decyzje, która wie, co jest dla niej najlepsze. Która czasami, wiadomo, palnęła jakąś głupotę, podjęła złą czy głupią decyzję.
Niektórzy moi rówieśnicy, dopiero teraz wyfruwają z rodzinnych gniazd, mają przed sobą drogę do totalnego usamodzielnienia i pewne rozczarowania. Ja tego przysłowiowego kopniaka w tyłek dostałam bardzo szybko. Mam wrażenie, że w tym zawodzie to mi się przydało, dość szybko dowiedziałam się, że nie będzie łatwo. Szybko zdałam sobie sprawę, że ani wytwórnia, ani producent sami do mnie nie przyjdą, że nie będzie tak kolorowo. Jak sama sobie tego nie wypracuję, to nigdy tego nie dostanę. A nawet jeśli będę bardzo ciężko pracować, to nikt mi żadnego sukcesu nie zagwarantuje. Musiałam wytworzyć sobie w głowie dystans do tego wszystkiego. Może kiedyś dopadnie mnie myśl, że faktycznie nie miałam dzieciństwa z prawdziwego zdarzenia.
Kiedy mówisz o tych "głupich decyzjach", to o czym myślisz? Których zawodowych decyzji żałujesz?
- Nie żałuję żadnych. Wychodzę z założenia, że wszystko, co stało się w moim życiu - czy to było głupie, czy niemądre - doprowadziło mnie do momentu, w którym teraz jestem. Udało mi się wydać płytę, poznałam na swojej drodze wspaniałych ludzi, których za nic w świecie bym nie zamieniła. Gdybym nie poszła do "X Factora", nie poznałabym męża, który jest teraz również moim gitarzystą. Gdybym wcześniej nie poszła do "Mam talent", nie poznałabym Michała Kusha, czyli producenta mojego albumu, z którym się zaprzyjaźniłam. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Nie żałuję niczego. Jest naprawdę fajnie.
Historia laureatów talent shows pokazuje, że rzadko zdarza się ktoś, kto tej wydanej, zwycięskiej płyty później nie żałuje. Zastanawiasz się czasem nad tym, co by było, gdybyś wygrała "X Factora"? Myślisz, że poradziłabyś sobie wtedy z decyzjami? Potrafiłabyś zawalczyć o swoje?
- Ciężko powiedzieć. Gdy odpadłam z programu, miałam takie myśli - co by było, gdybym jednak wygrała. Ale widocznie tak musiało być, żeby ta płyta się ukazała. Po programie miałam już stworzone demo. Stwierdziliśmy z Michałem Kushem i Piotrkiem "Rubensem" Rubikiem, którego wtedy poznałam, a który dopiero później dopieścił wszystko swoimi gitarami, że wydamy to tak czy siak. Choćby własnym sumptem. Wytwórnia się zainteresowała, prowadziła z nami rozmowy i, o dziwo, powiedziała, że bierze ten materiał w całości. Mogliśmy robić swoje, mieliśmy totalną dowolność. Wydaje mi się, że jestem szczęściarą, że nie byłam zmuszana do żadnych kompromisów.
Pracując na debiutancką płytą, niosła cię też trochę chęć utarcia nosa tym, od których usłyszałaś po drodze "nie"? Czy to jakkolwiek cię mobilizowało?
- Nie, mnie takie rzeczy raczej nie pchają do przodu. Nie chcę nikomu utrzeć nosa. Dla mnie najważniejsze jest, żeby tworzyć muzykę. Od 16. roku życia, kiedy najpierw wystąpiłam w "Szansie na sukces", a potem śpiewałam piosenkę Kasi Nosowskiej w Opolu, wszyscy ciągle zadawali pytanie "Kiedy płyta?". To się ciągnęło za mną przez osiem lat. Kawał czasu. Byłam zmęczona tym, że nie do końca wiedziałam, jaki album chcę nagrać. Wiedziałam tylko, że na pewno chcę iść do przodu, bez presji, nie oglądając się na cały show-biznes. Zrobić wszystko po swojemu, żeby to było moje, ale nie na siłę. Kiedy miałam 18 lat, Michał z naszym kolegą stworzyli dla mnie materiał. Ja wymyśliłam do niego jakieś chórki, ale w ogóle to nie byłam ja. Wypuściliśmy do sieci jeden kawałek z teledyskiem, który nawet spotkał się z pozytywnym odzewem. Ale w ogóle tego nie czuliśmy, a ja to już kompletnie nie. Cieszę się, że to nie ujrzało światła dziennego, a my mieliśmy przez to chwilę na "dotarcie się" muzycznie. W tym czasie przede wszystkim dojrzałam jako kobieta, co było dla mnie bardzo ważne.
Czy przez cały ten okres pracy na debiutanckim albumem miałaś momenty zwątpienia, w których chciałaś się poddać i stwierdzałaś, że jednak nie dasz rady?
- Były takie momenty. Na przykład wtedy, gdy z Michałem zrobiliśmy płytę, a ja stwierdziłam, że w ogóle się z tym materiałem nie utożsamiam. I wówczas filmowa sytuacja. Podpisaliśmy kontrakt z taką małą wytwórnią, która chwilę później... zbankrutowała. Pomyślałam, że już chyba nigdy nie uda mi się wydać albumu. To był taki dół, ale tylko chwilowy. Szybko się podniosłam, dalej byliśmy z Michałem nakręceni, zasypywaliśmy się tonami muzyki. Ale tak jak mówiłam, musiałam też dojrzeć jako kobieta, bo jako nastolatka nic nie wiedziałam ani o muzie, ani o życiu, ani o niczym. Bardzo się cieszę, że przebyłam taką drogę, naprawdę. Ona była mi potrzebna.
A czy Maryla Rodowicz, z którą współpracowałaś, słuchała twojej płyty?
- A tego nie wiem. Dawno się z nią nie kontaktowałam. Wyślę jej egzemplarz, bo nie mam pojęcia, czy słuchała. Ciekawa jestem, czy w ogóle wie, że płyta wyszła. Muszę sprawdzić, odezwę się do niej! (śmiech)
Dwukrotnie śpiewałaś w Opolu. Czy wraz z wygraną podczas zeszłorocznych Debiutów dostałaś wiatru w skrzydła? Poczułaś, że to początek czegoś dużego?
- Powiem szczerze, że tak. Jak śpiewałam piosenkę Kaśki Nosowskiej w 2009 roku, to też było przeżycie. Miałam 16 lat, pierwszy raz śpiewałam w Opolu i to jeszcze piosenkę swojej idolki. Natomiast teraz towarzyszyły mi już zupełnie inne emocje. Te Debiuty były naprawdę wyjątkowe. Dzięki temu, że regulamin się zmienił i trzeba było wykonać własny utwór, postanowiliśmy wziąć udział. Zgłosiliśmy się, udało się dostać, a potem patrzymy: Kortez, Bovska, Leski... Stwierdziłam, że nie mamy żadnych szans! No, ale to nie miało znaczenia, bo wiedziałam, że jedziemy tam i zaprezentujemy nasz kawałek w Opolu, przed Piotrem Metzem i Leszkiem Możdżerem, którzy byli w komisji konkursowej. Ekstra!
- Faktycznie, śpiewanie tego "Malinowego chruśniaka" w Opolu pierwszy raz, i to w dzień premiery klipu, to było takie uskrzydlenie i kop dla całego zespołu. Wszyscy się cieszyliśmy z tych Debiutów. I trzeba przyznać, że dzięki temu "Malinowy" zyskał większą rozpoznawalność, dotarł do większego grona odbiorców, więcej osób obejrzało teledysk. To było bardzo fajne, naprawdę. A jak jeszcze potem okazało się, że dostaliśmy Karolinkę, to był szok...
A jaki był odzew publiczności po występie w Opolu?
- Bardzo pozytywny. Dla mnie "Malinowy chruśniak" to w ogóle nie był kandydat na singla. Wytwórnia zaproponowała ten utwór na pierwszego singla. My na to: "Serio?!". Myśleliśmy, że padnie na "Kundla burego". Stwierdziliśmy z Michałem: "No dobra, zaufamy, zróbmy to", chociaż dla mnie ten numer nie jest przebojowy. A okazało się, że ludzie teraz mówią o nim "hit". Pytam: "Jaki hit?! Przecież to żaden hit" (śmiech). Bardzo mnie zaskakują opinie.
Myślę, że ten utwór jest reprezentatywny dla całego albumu.
- Tak? Cieszę się, że został tak pozytywnie odebrany. To było dla nas zaskakujące i bardzo motywujące.
Co twoim zdaniem jest najmocniejszym elementem płyty "A kysz!"?
- ..."Lwy". (śmiech)
Dlaczego?
- Bo są takie najbardziej rockandrollowe. To taki najmocniejszy akcent i największa dawka ekspresji na płycie. Totalne wyładowanie energetyczne.
A jaka historia kryje się za tym kawałkiem?
- Michał zrobił aranż, taki bardzo wstępny szkic. Uznałam, że ten utwór jest tłusty i ciężki, więc tekst też musi taki być i opowiadać o jakimś problemie, o czymś istotnym. I faktycznie mówi o tym, że ludzie zatracili w dzisiejszych czasach takie wartości jak miłość, przyjaźń, chęć niesienia pomocy drugiemu człowiekowi oraz to, by po prostu być dobrym i być ponad to wszystko. Są nam narzucane nowoczesne technologie i trendy. Tworzy się jeden wielki wyścig szczurów. Ludzie zaczęli być dla siebie niemili, zaczęli na siebie syczeć i pluć jadem. Ba! To jest według nich modne! Im gorszy jesteś dla kogoś, tym lepiej. I o tym opowiada ta piosenka. "Miny chłodne znowu mówią ci 'A kysz!'". Ten tekst jest niestety trochę smutny, ale kończy się apelem: "Podnieś się do walki, zrób coś z tym!".
A najtrudniejszy moment z okresu pracy nad płytą?
- Najtrudniejsze było zmaganie się z totalnie nowym, czyli z pisaniem tekstów. Musiałam napisać je sama, bo tworząc demo nie mieliśmy jeszcze budżetu na album. Stwierdziłam, że spróbuję, ale ostrzegłam kolegów, by nie spodziewali się za wiele. Nigdy tego nie robiłam, więc nie wiedziałam, jak mi pójdzie. Jako mała dziewczynka jeździłam na wiele konkursów recytatorskich i przeglądy piosenki aktorskiej, więc miałam inspiracje i w Agnieszce Osieckiej, i w Wojciechu Młynarskim, który niestety już odszedł, i w Kasi Nosowskiej, która była moją idolką. No, ale pisząc utwory chciałam, by to jednak było moje, a nie skopiowane. Zaczęłam próbować pisać i te teksty jakoś zaczęły mi wychodzić. Chłopaki stwierdzili, że są naprawdę spoko i jest w nich potencjał. Zmaganie się z tworzeniem tekstów stało się moją pasją i przygodą oraz czymś, w czym bardzo chcę się rozwijać. To było trudne, naprawdę.
W "Miłostkach" śpiewasz: "Ja chcę ukrywać wiecznie się", w wywiadach mówisz, że intryguje cię zakładanie masek, tworzenie nowych bohaterów, historii. Jak bardzo autobiograficzna jest ta płyta? Ile dowiadujemy się z niej o Darii Zawiałow?
- Myślę, że jeszcze nie tyle, co na drugiej płycie(śmiech). Wydaje mi się, że na tym albumie jest taki totalny misz-masz. "Kundel bury" to na przykład mój osobisty manifest artystyczny. Jest na pewno dużo mnie w tych tekstach, ale jest też dużo historii, które mogły się nigdy nie wydarzyć. Są to opowieści i pewna kreacja rzeczywistości, intryguje mnie bycie narratorem.
A czy są takie utwory, które mogłabyś określić mianem terapeutycznych dla ciebie samej? Takie, które są efektem przepracowania pewnych twoich życiowych doświadczeń.
- Wydaje mi się, że nie. Jedynym takim utworem może być "Kundel bury". Jest trochę owiany nutką relacji damsko-męskiej, dlatego każdy może sobie to interpretować, jak chce. Ja to interpretuję jako tę moją drogę i manifest - że się nie dam, powstaję, działam. Więc to chyba jeden dla mnie uleczający, terapeutyczny tekst, ale reszta raczej nie. Nie jestem typem osoby, która pisze o swoich doświadczeniach. Czasami miałam tak, że pokłóciłam się z mężem i chciałam wylać wszystko na papier. Siadałam i nie wiedziałam, co pisać. Bardziej inspiruje mnie do tworzenia muzyka albo otoczenie. A czasami Michał wysyła mi wstępny aranż, ja najpierw układam sobie do tego linię melodyczną, śpiewam nagrywając na dyktafon i tekst sam mi się nasuwa. Jedno sformułowanie.
Po polsku? Bo są tacy, którzy przy tej okazji tworzą nowe języki...
- Tak, czasami mnie też zdarza się tworzenie nowych języków. Flamandzki tak zwany (śmiech). Ale zazwyczaj śpiewam po polsku i od razu nasuwa mi się jakieś sformułowanie. Kiedy Michał przesłał mi piosenkę "Noce ukryte", zaczęłam sobie śpiewać: "sunie lawina, sunie lawina" i tak zostało. Na tej podstawie oparłam cały tekst, który w moim mniemaniu jest o kobiecie lekkich obyczajów, bardzo zagubionej we wszechświecie, która nie może sobie poradzić z tym, w jakim miejscu się znajduje.
- Jest bardzo różnie z tymi tekstami. Odkrywam to dopiero. Strach się bać, co będzie dalej, przy kolejnym albumie...
Na płycie prezentujesz szeroki wachlarz emocji, ukrytych w twoim głosie i w tekstach. Momentami jesteś rozkrzyczana, czasami jest to głos pełen rozpaczy, czasami przepełniony dziką energią. Ale nie brakuje też subtelności. Skąd to aktorskie podejście do śpiewania?
- Kiedy miałam 10 lat, zapisałam się na ognisko muzyczne w centrum kultury w Koszalinie. To były zajęcia stricte aktorskie dotyczące interpretacji piosenki. Zaczęłam też jeździć na festiwale recytatorskie i przeglądy piosenki aktorskiej. Myślę, że to też mi pomogło. Bardzo wcześnie dowiedziałam się, że przekaz i interpretacja piosenki są najważniejsze. Są ważniejsze niż to, żeby te wszystkie dźwięki zaśpiewać tak jak trzeba. Nieraz słyszałam wykonania różnych wokalistów, którzy nie porwali mnie swoim wokalem i mocnym głosem, czasem nawet zaśpiewali coś nieczysto, ale ich przekaz i interpretacja chwytały mnie za serce. I taka miała być ta płyta - przekaz emocjonalny, fajne utwory, taka, na której każdy będzie mógł znaleźć coś dla siebie. Bez wokalnych popisów.
- Spotykam się z różnymi opiniami. Jedni kochają "Skupienie", bo jest takie słoneczne i pozytywne, inni wolą "Lwy", a jeszcze innym podoba się "Nie wiem, gdzie jestem". Mam wrażenie, że ta płyta wywołuje bardzo skrajne, różne emocje. Każdy utwór trafia do innych ludzi. A zastanawiałam się, jak ludzie będą odbierać moje piosenki. Okazuje się, że każdy zupełnie inaczej.
A czy któraś z tych interpretacji szczególnie zapadła ci w pamięć? Rozbawiła, zaskoczyła?
- Mieliśmy taki konkurs na Facebooku, w którym były do wygrania płyty z autografem. Wklejałam zdjęcia lub filmiki prezentujące poszczególne utwory z płyty, których ludzie jeszcze nie znali. Były to filmiki przedstawiające bardzo różne rzeczy, które mnie się kojarzą z danym utworem. Przy "Skupieniu" wstawiłam nagranie ze swojego pierwszego koncertu, kiedy supportowaliśmy The Neighbourhood w Gdańsku. Przyszło mnóstwo ludzi, wszyscy machali rękoma w rytm muzyki i oświetlały nas takie niebieskie światła. Zapytałam fanów, z czym im się to kojarzy. Jeden chłopak, który zresztą wygrał, napisał, że ten utwór i filmik kojarzy mu się z Hatifnatami, stworzeniami z Muminków (śmiech). On to oczywiście rozwinął, opisał. To mnie absolutnie urzekło, bardzo mi się spodobało. To był mój numer jeden w tym konkursie.
Wspomniałaś o ważnej dla ciebie kwestii interpretacji piosenek. Lubisz wykonywać cudze piosenki?
- Kiedyś lubiłam śpiewać covery, ale teraz już nie lubię.
Dlaczego? Bo masz już swoje piosenki?
- Bo już mam swoje to po pierwsze (śmiech). Po drugie, że... za dużo się ich naśpiewałam. Dlatego teraz na naszych koncertach raczej nie ma coverów. Fajne było to, jak z Gabą Kulką wykonałyśmy cover Shakespeares Sister "Hello" podczas koncertu w Trójce. Takie coverowanie lubię. Ale jestem tak zmęczona śpiewaniem coverów, że po prostu nie chcę tego robić. Nie chcę do tego wracać, ponieważ robiłam to przez ostatnie osiem lat. Bo nie miałam możliwości robienia czegoś innego. Gdziekolwiek mnie zapraszano, zawsze musiałam śpiewać covery, każdy tego chciał. Im bardziej znane, tym lepiej. Nie zaprzeczam jednak, że być może jakiś cover trafi na setlistę koncertową.
Na początku tej rozmowy powiedziałaś o świadomości, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, zadbać o wszystko samemu. Ty dbasz o wiele elementów, nie tylko tych muzycznych. Dużą wagę przywiązujesz również do wizualnej strony, masz starannie zrealizowane teledyski.
- Tak, pewnie. Moim zdaniem teledyski to jest bardzo ważny aspekt, w którym też mogę wyrazić siebie. W pierwszym teledysku - zrealizowanym przez Psychokino - którym jestem zachwycona, chciałam, by było mnie mało. Chciałam, by najpierw ludzie poznali moją muzykę. Ja tam sobie stoję w lesie i śpiewam. Jestem szopem narratorem, który kilka drzew dalej opowiada, co się dzieje (śmiech). Bardzo spodobał mi się scenariusz Tomka Ślesickiego. Natomiast "Kundel bury" to jest bardzo "moja" piosenka, więc taki też musiał być teledysk. Współpracowałam przy tym ze wspaniałą Dominiką Podczaską.
Pomysł na ten teledysk wyszedł od ciebie?
- To było połączenie pomysłu mojego i Dominiki. Ja wiedziałam, że to musi być teledysk taneczny i na pewno będę w nim tańczyć. Do tego motyw drogi. Dominika "ubrała" to w chłopaka, który się skrada i obudowała całość. Nad choreografią pracowaliśmy wspólnie. Później doszły pomysły, takie jak kanapa, gaszenie papierosa na ramieniu. Muszę przyznać, że jestem dumna z tego teledysku.
Zamierzasz kontynuować współpracę z Dominiką?
- Tak, bardzo chciałabym kiedyś jeszcze współpracować z Dominiką, bo jest fenomenalną kobietą i oddaje się pracy na stówę. Jak trzeba się położyć, żeby coś pokazać, to się kładzie i nie patrzy, czy jest brudno, czy nie. Jest tak zaangażowana! Świetna!
A jaką ty jesteś kobietą w pracy? W tej zdominowanej przez facetów branży.
- Zdecydowaną. Na pewno też wrażliwą, tak jak to Ania Dąbrowska kiedyś śpiewała: "Smutek mam we krwi". Staram się czuć twardo grunt pod stopami. Nie jestem już dziewczyną, która buja w obłokach. Nigdy nie nastawiam się zbyt pozytywnie, nie nakręcam się na sukcesy. Podchodzę do wszystkiego z dystansem i pracuję. Po prostu pracuję.
Jesteś w tej branży już bardzo długo. Czy doświadczyłaś kiedykolwiek nierównego traktowania, seksistowskich zachowań?
- Tak, spotykałam się wielokrotnie z uwagami, że "wokalistka to nie muzyk" albo "co wokalistka może wiedzieć". Że wokalistki nic nie robią, tylko przychodzą i śpiewają. To nie jest do końca prawda.
I jak reagujesz na takie przytyki?
- Nie daję się po prostu. Niektórzy mówią, że jestem dosyć bezczelna, że czasami powinnam zamknąć buzię i nie odpowiadać, ale to dla mnie niełatwe. Jak ktoś przegina i wypowiada się źle o mojej przyjaciółce czy obraża mnie, to nie potrafię stać i nie odpowiadać. Dobrze, że nie czytam komentarzy w internecie, kto wie, co tam się dzieje (śmiech).
A czy dzisiaj, kiedy temat kobiet i ich praw stał się elementem politycznych rozgrywek, nie masz ochoty zabrać głosu, wypowiedzieć się?
- Nie chcę wyjść na ignorantkę, ale ja nie cierpię dyskutować o polityce. Nienawidzę prowadzić politycznych dyskusji. Stoję obok. Wspieram oczywiście kobiety, ale na pewno nie będę się publicznie wypowiadać na ten temat. Drażnią mnie spory, ten temat mnie męczy. A czy w piosenkach coś kiedyś zawrę? Nie wiem, zobaczymy...
Zadziorna i utalentowana Daria Zawiałow
Daria Zawiałow mówi "A kysz!" i debiutuje
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***