Anthrax: Ciągle w biegu (wywiad)

Anthrax w akcji /fot. Ethan Miller /Getty Images

W 1987 roku stał jeszcze Mur Berliński, Anglią rządziła Margaret Thatcher a w Polsce szczytem luksusu było posiadanie Fiata 125p. Trzydzieści lat temu Anthrax wydał jeden ze swoich najlepszych albumów, "Among the Living". Teraz muzycy postanowili przypomnieć ten kultowy w niektórych kręgach materiał. Chociaż nie wiem, czy słowo "przypomnieć" jest tu na miejscu, bo większości fanów, którzy przyszli do Stodoły zobaczyć Amerykanów w akcji nie było jeszcze wtedy na świecie.

Anthrax wystąpił 10 marca w Warszawie. Poza materiałem z "Among the Living" formacja zaprezentowała utwory wybrane przez fanów w głosowaniu, w tym m.in. "Breathing Lightning", "Madhouse", "Be All, End All" i "Antisocial" z repertuaru Trust, po który zespół sięga dość regularnie.

Grupa - obok Metalliki, Megadeth i Slayera - zalicza jest do tzw. Wielkiej Czwórki thrash metalu.

Adam Drygalski, Interia: Czy teraz byłoby dużo trudniej wydać "Among the Living"?

Joey Belladona (Anthrax): - Oczywiście. To zdecydowanie trudniejszy czas na wydawanie płyt, niż trzydzieści lat temu. Wszystko pożera internet. Wszystko trafia tam w okamgnieniu. Zobacz, jak mało jest teraz sklepów płytowych. To znak naszych czasów. Ale to oczywiście nie powstrzyma  to nas od tworzenia nowej muzyki, bo po prostu lubimy to robić.

Reklama

Internet zabija?

- Nie zabija, ale na pewno nie pomaga. Ja uwielbiam kupować płyty. Oglądać je i dotykać. Przez to muzyka staje się szlachetniejsza. Nie wyobrażam sobie, żebym założył słuchawki i słuchał muzyki przez iPhone'a.

To kiedy można się spodziewać nowej płyty?

- Pomysły już są, chociaż kolektywnie, jako zespół jeszcze się za nią nie zabraliśmy. Jak wrócimy do domu i złapiemy chwilę oddechu, to pewnie ten proces w naturalny sposób się rozpocznie.

Przeczytałem gdzieś, że jesteś samotnikiem, jeśli chodzi o pracę w studio.

- Mam taką zasadę, że wchodzę do studia, kiedy jestem gotów do śpiewania. Oczywiście, bardzo cenię sobie współpracę z moimi kolegami, ale im więcej ludzi kręci się przy procesie komponowania, tym większy jest bałagan. Zwykle robimy tak, że kładziemy karty na stół i wspólnie składamy nasze pomysły w jedną całość.

Jest to zapewne ciekawsze od odrywania na żywo po raz tysiąc czterysta ósmy tej samej płyty? Rozumiem, że fani mają z tego radość, bo pewnie połowy z nich nie było jeszcze na świecie w czasie jej premiery. Rozumiem też was, natomiast nie jestem pewny, czy takie granie sprawia wam radość.

- Podobno najlepsze są te piosenki, które już znamy! Tych piosenek musiałem się nauczyć od nowa. Przeważnie nie zasłuchuję się w naszych starszych produkcjach, więc zwyczajnie je zapomniałem. Dla mnie bardzo pozytywne jest to, że tyle osób chce tę płytę usłyszeć na żywo. Nie ma natomiast dużej różnicy w graniu na żywo całego albumu od deski do deski w porównaniu do, nazwijmy to dla uproszczenia, normalnego koncertu. Te występy nie są dla mnie ani trudniejsze, ani nudniejsze.

Jak spytałem kiedyś Samiego Yli-Sirnio z Kreatora, dlaczego nie grają takich koncertów, to odparł mi, że jest na to za młody.

- Nie wiem nawet do końca, kto wpadł na ten pomysł. Wiadomo, że był pretekst. Trzydzieści lat. Dobra okazja, żeby sobie przypomnieć to, co się kiedyś wydarzyło. Wiem, że długo się nad tym nie zastanawiałem. Powiedziałem chłopakom: "OK, będę gotowy". Spójrz na to z innej strony. Mamy płytę, która wytrzymała próbę czasu. Jest wiele albumów, które zwyczajnie się zestarzały, nikt ich nie słucha, nikt nie chce sobie ich przypomnieć.

Płyta odniosła duży sukces, którego nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie kwestionował. Ale korci mnie, żeby zapytać, po tym, jak sobie przypomniałeś te wszystkie utwory, czy po prostu, coś byś po latach w nich zmienił.

- Pewnie, że zawsze można coś zmienić, ale zwariowałbym gdybym nad tym myślał. Na koncertach podkręciliśmy trochę aranże, więc brzmienie jest trochę inne niż na płycie. Nie są to jednak jakieś fundamentalne zmiany.

A ty, czujesz się młodo?

- Tak! Mam dużo zajęć, ciągle jestem w biegu. Nie narzekam, nie marudzę, nie jestem znudzony. Jak wracam z trasy, to odpalam swój cover band. Gram przez cztery godziny dziennie na perkusji. Sprawia mi to ogromną radość. Starość to, innymi słowy, utrata radości z życia. Ja się cieszę życiem i muzyką, którą tworzymy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Anthrax
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy