"Zmiany są potrzebne"


Na ich nową płytę fani czekali z niecierpliwością. Wielu straciło wiarę, pozostali cały czas wierzyli, że Metallica wciąż może tworzyć coś wyjątkowego, zaskakującego. Jedni lubią wcześniejsze ich płyty - od "Kill'em All" do "Czarnego Albumu", drudzy preferują dokonania z lat 90. Metallica od lat przykuwa jednak zainteresowanie milionów fanów na całym świecie, co przełożyło się na olbrzymi sukces komercyjny, który nie był dany żadnemu z zespołów wykonujących tak ostrą muzykę.

Na sukces, przynajmniej komercyjny, skazana była także nowa płyta kwartetu z Kalifornii - "St. Anger", która ukazała się na całym świecie 5 czerwca. Płyta jest wyjątkowa choćby ze względu na sposób, w jaki powstawała. Kompozycje tworzono podczas jam sessions, żaden z muzyków nie przynosił gotowego materiału. Partie gitary basowej nagrał producent Bob Rock, bo Lars Ulrich, James Hetfirld i Kirk Hammett nie zdążyli przed sesją nagraniową znaleźć następcy Jasona Newsteda. Robert Trujillo dołączył do wymienionej trójki, kiedy wszystko już było gotowe. No i nie bez znaczenia jest fakt, iż album "St. Anger" jest pierwszym od sześciu lat dziełem Metalliki z całkowicie autorskim materiałem.

4 czerwca, na dzień przed premierą albumu "St. Anger", James Hetfield i Kirk Hammett spotkali się z polskimi dziennikarzami w warszawskim hotelu "Bristol", a później tego samego dnia z fanami w stołecznym klubie "Traffic". Oto zapis relacji ze spotkania z Jamesem Hetfieldem, w którym uczestniczył również Lesław Dutkowski.

Ukazuje się właśnie wasz nowy album. Jaka jest twoja opinia o nim? Czy to nowy etap w waszej karierze?

Podoba mi się ten album. (śmiech) Nie chciałbym mówić, że to odrodzenie, bo to brzmi tak banalnie, zbyt prosto. To nowa żywiołowość, nowe podejście do muzyki, a także nowe podejście do nas samych. Przeszliśmy razem przez bardzo trudny czas. Dla zespołu, który jest obecny przez dwadzieścia dwa lata, coś takiego nie jest czymś łatwym. I dlatego teraz potrafimy docenić ważność faktu, że wciąż jesteśmy razem.

Czy zaplanowaliście, aby brzmieć właśnie w taki sposób?

Bob Rock, któremu nauczyliśmy się ufać przez te ponad dziesięć lat wspólnej pracy, powiedział, że zawsze marzył, aby uchwycić esencję Metalliki grającej na żywo w studiu. Wydaje mi się, że wcześniejsze próby zakończyły się niepowodzeniem, aż do tej płyty. (śmiech) "St. Anger" jest w sumie najbliżej uchwycenia tej esencji.

Ta płyta brzmi po prostu bardziej prawdziwie. Brzmi tak, jak my gramy. Gdybyś wsadził głowę do mojego głośnika, usłyszałbyś właśnie coś takiego. (śmiech) Jednak nie polecam tego. (śmiech) Tak wygląda nasze brzmienie, kiedy gramy na instrumentach i jesteśmy bardzo zadowoleni, że udało nam się to osiągnąć.

James, z tego co wiem, sesja nagraniowa "St. Anger" była zupełnie inna od wszystkich poprzednich i wszystkie kompozycje powstawały na próbach, podczas jam sessions. Co jeszcze różniło proces powstawania tej płyty od poprzednich sesji nagraniowych?

To był znacznie bardziej naturalny proces. Zdaliśmy sobie sprawę, że wszelkie problemy, które mieliśmy w przeszłości, brały się z naszych ego. Ja na przykład przynosiłem kawałek i chciałem, żeby miał on odpowiedni kształt. Byłem przywiązany do tego, jak on w rezultacie będzie wyglądać. Tym razem chcieliśmy także uciec od typowego studia nagraniowego.Szukaliśmy jakiegoś domu, do którego moglibyśmy się wprowadzić i nagrywać. Cokolwiek by się zdarzyło w takich ścianach, to właśnie zostałoby nagrane. Z jakiegoś powodu nikt nie chciał nam udostępnić takiego domu. (śmiech) Nieruchomości w San Francisco są naprawdę drogie. Znaleźliśmy więc stare baraki wojskowe i tam na jakiś czas się zainstalowaliśmy, do czasu, kiedy nasza kwatera główna nie została przygotowana.

Płyta powstała jak gdyby w dwóch połówkach i w tych dwóch miejscach stworzyliśmy około 30 kawałków. Po prostu wchodziliśmy i graliśmy. Żadnych riffów wcześniej, żadnych pomysłów, tytułów piosenek, tekstów, nic. Zaczynaliśmy od jakichś drobnych rzeczy i zastanawialiśmy się, i zarazem obawialiśmy się: Czy coś z tego wyjdzie? Czy możemy sobie na tyle wierzyć, że coś się w nas urodzi? Ryzyko opłaciło się.


Z tego, co mówisz wynika, że płyta powstawała w bardzo demokratyczny sposób. Czy podobał ci się ten sposób pracy i czy podobnie będziecie pracować w przyszłości?

Czułem się bardzo dobrze pracując w ten sposób. Czułem się tak, jakbyśmy dopiero zaczynali jako zespół. Bardzo demokratycznie powstawały również teksty. Otworzyłem wrota dla innych. Nie miałem już w sobie tej niepewności i sądzę, że w późniejszym okresie będzie podobnie. Lars będzie jeszcze bardziej otwarty, jeśli chodzi o składanie piosenek w jedną całość. Na razie to wciąż bardziej jego świat. Jest jeszcze wiele rzeczy, jeśli chodzi o ten proces, nad którymi musimy popracować, ale sama zasada pracy jest wspaniała i dzięki niej czujemy się wspaniale. Każdy z członków zespołu ma o wiele więcej możliwości do zainwestowania w samego siebie.

Kiedy właściwie zdałeś sobie sprawę, że Robert Trujillo jest właściwą osobą do grania w Metallice?

Kiedy się o tym przekonaliśmy?... Mieliśmy krótką listę ludzi, o których myśleliśmy, że na nich zasługujemy. Robert był jedną z osób, która znajdowała się na liście liczącej cztery nazwiska. (śmiech) Znaliśmy ich, wiedzieliśmy, że zagrali już wiele tras, przeszli wiele, zapłacili już za to odpowiednią cenę, mieli odpowiedni szacunek. Robert był jedną z takich właśnie osób. Tak w ogóle był pierwszą osobą, która z nami zagrała. Zwykle nie kupuje się czegoś, co widzi się po raz pierwszy. Mówi się, że nie powinno się kupować pierwszego domu, który oglądasz. Trzeba poszukać dokładniej. Jeżeli jednak się zakochasz w tym pierwszym, kupujesz go.

Tak naprawę nie wiedzieliśmy, czy to fascynacja tym, że gramy z kimś nowym, czy też chodziło o to, że tym nowym jest właśnie Robert. Kiedy przesłuchaliśmy później taśmy i znowu się z nim spotkaliśmy, wiedzieliśmy, że on właśnie jest tym odpowiednim człowiekiem.

Czy Robert gra już z wami nowe kawałki? Podczas ostatnich koncertów graliście głównie starsze utwory.

Podczas koncertu w Fillmore graliśmy faktycznie w większości starsze kawałki. Przyzwyczajamy go do grania tamtych numerów, a równocześnie on sam koncentruje się na uczeniu się nowych utworów. Widać go już na DVD, które jest dołączone do płyty "St. Anger". Wprowadzamy go w stare kawałki i sami też je próbujemy. Miło jest znowu pograć stare numery, których nie graliśmy od długiego czasu.


Widziałem, jak Lars w programie "MTV Icons" opowiadał o tych trudnych czasach dla zespołu, kiedy musieliście zatrudnić terapeutę, kiedy byłeś na odwyku. Powiedział wówczas, że obawiał się, że możecie już nie powrócić. Jak to się stało, że jednak wróciliście?

Jest wiele stron sukcesu i wiele różnych interpretacji sukcesu. Dla nas pozostanie nieszczęśliwymi i robienie tego tylko dlatego, że dobrze się to sprzedaje, nie miałoby żadnego sensu. Jako jednostki musieliśmy odkryć to, że sami jesteśmy ważniejsi niż Metallica. Na przykład moja wartość jako człowieka nie zależała od Metalliki, bo ja stałem się dorosły będąc w niej i to był jedyny świat, jaki znałem. Nie wiedziałem, że mogę być po prostu sobą, chodzić sobie zwyczajnie po pokoju. Było mi z tym wygodnie.

Jednak po tym, jak odszedł Jason i po tym, jak znalazłem się na odwyku, a także biorąc pod uwagę Larsa z jego problemem dążenia do kontrolowania wszystkiego (śmiech), który uświadomił sobie, że nie da się kontrolować przyszłości Metalliki, byliśmy przerażeni, ponieważ zawsze chcieliśmy, aby Metallica istniała. Chcieliśmy być zadowoleni, szczęśliwi, kreować coś i cieszyć się tym. Musieliśmy wrócić do siebie. Trzeba było opuścić dom, aby przekonać się, czym on naprawdę dla nas jest.

Jak doszło do twojej współpracy z zespołem Govt Mule?

Dlaczego ja to zrobiłem? (śmiech) Warren Haynes, wspaniały gitarzysta i wokalista, to mój przyjaciel. Chciałem spróbować innego sposobu śpiewania, takiego bardziej bluesowego. Pojawiła się taka okazja i postanowiłem z niej skorzystać.

Czyli możesz brać udział w różnych sesjach nagraniowych i projektach ubocznych? Jason mówił, że mu na to nie pozwalaliście.

Ja mogę, a reszta nie. (śmiech) Wiem, że ta odpowiedź nie jest zabawna dla niektórych ludzi. Chciałem utrzymać rodzinę, której zawsze szukałem. Moja własna rozpadła się, kiedy byłem bardzo młody. Tę rodzinę znalazłem w Metallice. Uważałem, że aby utrzymać tę rodzinę, muszę po prostu kazać im w niej być. Chyba obawiałem się, że Jason może polubić udział w projektach ubocznych bardziej niż bycie w Metallice.

Tak widać musiało być w tamtym czasie. Przeprosiłem już za to, chociaż wiem, że to nie było głównym powodem, dla którego Jason zdecydował się odejść z zespołu, aby znaleźć szczęście gdzieś indziej. To jednak też przyczyniło się do jego odejścia. Wiem, że bardzo zdrowe jest granie muzyki z innymi ludźmi. Zawsze to wiedziałem. Jednak istniała także obawa, że coś takiego będzie złe dla wizerunku Metalliki.


A podoba ci się to, co Jason robi teraz?

(śmiech) Mam nadzieję, że jest szczęśliwy. Życzę mu szczęścia. Echobrain był czymś zupełnie innym od Metalliki.

Słynny polski trener Kazimierz Górski zwykł mawiać, że nie należy zmieniać zwycięskiego składu.

Wydaje mi się, że ludzie za bardzo boją się słowa zmiana. Moim zdaniem zmiany są potrzebne, by dorosnąć. Ludzie nie przestają się rozwijać. My wciąż mamy przed sobą wyzwania. Zarówno jako zespół, jak i jako jednostki. Czasami ciężko jest dorastać będąc w grupie. To tak jak w związkach. Bycie żonatym z tymi trzema gośćmi i moją żoną jest naprawdę trudne. (śmiech) Muszą pojawiać się zmiany. No i oczywiście musi istnieć komunikacja. To jest najważniejsze. Ale wydaje mi się, że nasz obecny skład jest zwycięskim składem. Już więcej nie będę obawiał się zmian, bo wiem, ile one dla nas znaczą. Bardziej chyba obawiałbym się teraz tego, że nie będziemy się zmieniać i gdzieś utkniemy.

Czym jest dla ciebie gniew?

Dla mnie jest on częścią życia. Dom nie był właściwym miejscem dla jego wyrażania. Gniew rodził jeszcze większy gniew albo karę. Miałem jednak w środku to uczucie i nie wiedziałem, co z nim zrobić. Dla mnie sposobem na radzenie sobie z gniewem było picie. Na szczęście znalazłem w miarę zdrowy sposób na odkrycie tego. W przeciwnym razie mógłbym dziś być razem z tymi gośćmi w San Quentin. (śmiech) To może się zdarzyć każdemu, także mnie. Gdybym nie wiedział, co mam zrobić z tym gniewem... To tak, jakbyś równocześnie chciał i nie chciał się do czegoś dopasować. Taka dziwna gra.

Teraz uczę się, że mogę radzić sobie z tym uczuciem. Kontakt z niektórymi więźniami w San Quentin był dla mnie bardzo ważny. Widziałem w nich również część siebie.

Podobno kiedy nagrywaliście nową płytę, w studiu wisiała polska flaga. Czy to prawda?

O tak. W Studio B, w którym jammowaliśmy i w którym kręciliśmy DVD. To była flaga, którą chyba dostaliśmy za pierwszym razem, kiedy u was byliśmy. Widać na niej napis: Welcome To Poland. Pobyt w studiu to był także wspaniały czas dla Metalliki, bo uczciliśmy w ten sposób pewne momenty z przeszłości, zamiast rezygnować z patrzenia w lusterko wsteczne i myśleć wyłącznie o tym, co nadejdzie. Teraz, kiedy patrzymy wstecz na to, co Metallice udało się osiągnąć, i mając w sobie to uczucie, że wciąż idziemy do przodu, czujemy wielką wdzięczność wobec fanów.


James, na płycie znajduje się 11 kawałków, ale wiemy, że wybieraliście je z ponad 20. Co stanie się z pozostałymi? Na waszych pierwszych albumach w ogóle nie było żadnych odrzutów z sesji.

Przy pierwszych kilku płytach pisaliśmy dopóty, dopóki nie mieliśmy gotowego materiału na płytę, po czym jak już mieliśmy, to przestawaliśmy pisać. (śmiech) Podczas pracy nad "St. Anger" nie mogliśmy przestać. (śmiech) To było wspaniałe, bo czuliśmy się tacy kreatywni, a byliśmy kreatywni, bo czuliśmy się wspaniale ze sobą.

Te kawałki na pewno się pojawią kiedyś na jakichś wydawnictwach. One po prostu nie należały do "St. Anger", bo ta płyta to coś w rodzaju pewnej deklaracji. Wszystkie kawałki mają w sobie tę intensywność życia. Pozostałe kawałki były inne i nie pasowały do tej deklaracji. Na pewno jednak kiedyś się pojawią, bo to dobre piosenki.

Są wśród nich jakieś przeróbki lub ballady?

Nagraliśmy chyba z siedem różnych coverów The Ramones na płytę w hołdzie temu zespołowi. Spróbowaliśmy kilku, a ostatecznie na albumie znalazł się "53rd & 3rd". Pozostałe też wyszły fajnie. (śmiech) Covery są dobre, kiedy ponownie rozpoczynasz pracę w studiu. Wśród tych kawałków jest też pierwsza wersja "Unnamed Feeling", bardziej akustyczna, balladowa. Dla mnie wielkim wyzwaniem było rozpoczęcie od wersji akustycznej, a potem przekształcenie tej piosenki w coś zupełnie innego.

Po płycie "Re-Load" wielu oczekiwało chyba, że wasze brzmienie będzie również takie wypolerowane, bardziej komercyjne, a wy tymczasem postanowiliście nagrać coś tak bardzo surowego, jakby to miał być swego rodzaju powrót do korzeni. Dlaczego uprościliście produkcję aż do tego stopnia?

To chyba taki nieświadomy powrót z naszej strony. W pewnym momencie zaczęliśmy nagrania i okazało się, że utwory będą brzmieć właśnie w taki sposób. Mieliśmy wizję tego, czym powinna być płyta "St. Anger". Resztę piosenek dopasowaliśmy do tej wizji. Nie zrobiliśmy tego dlatego, że chcieliśmy uzyskać przeciwieństwo "Load" czy "Re-Load". Po prostu wydało nam się to właściwe, we właściwym czasie. Nie chodzi o to, aby nakręcić fanów czy coś w tym stylu. Jeśli fani mogą się identyfikować z takim naszym podejściem, ta płyta powinna im się spodobać. Jakiś czas temu zdaliśmy sobie sprawę, że to nie my wybieramy fanów i to nie my ich kontrolujemy. Nie my wpływamy na sposób, w jaki oni myślą.


Czy lubisz jakieś nowe zespoły i co czujesz, kiedy ktoś z tych młodych i sławnych muzyków mówi ci, że jesteś dla niego niczym Bóg?

Może trudno w to uwierzyć, ale ja doskonale znam to uczucie. Dorastałem patrząc na plakat Aerosmith, wiszący na ścianie w moim pokoju. Mówiłem sobie: Pewnego dnia też znajdę się na plakacie. A mój brat mówił: Tak, akurat. (śmiech)

Znam to uczucie. To miłe być inspiracją dla ludzi. Trudno mi usłyszeć, kto tak naprawdę inspirował się Metalliką, na kogo ona miała wpływ. Czasami ktoś mi mówi: O, ci goście zerżnęli to od was. To wasze brzmienie. Ale ja tego nie słyszę. (śmiech) Jestem na obrazie, więc nie mogę siebie zobaczyć. Cieszę się, że żyję, że wciąż jestem w Metallice, że nagraliśmy nową płytę i jedziemy w trasę koncertową. Miło jest znów zaprezentować się ludziom.

Jaką nową muzykę lubię?... Co ja ostatnio ściągnąłem z Sieci... (śmiech) Lubię takie garażowe brzmienia, jak u The Hellacopters, The Datsuns. Bardzo lubię Social Distortion. Takie surowe granie, walące cię prosto w twarz.

Czy mieliście jakiś wpływ na dobór artystów, którzy grali wasze utwory w programie "MTV Icons"?

Nie. Gdybyśmy przedstawili naszą listę, nikt nie chciałby oglądać tego programu. (śmiech) MTV bardziej patrzy na wyniki oglądalności i na to, kto ogląda te programy. Z jakichś powodów mam wrażenie, że program z udziałem Lemmy'ego nie miałby dobrych wyników. (śmiech) Jest wielu artystów, którzy nas inspirowali i chciałbym zobaczyć ich, jak grają nasze kawałki. Ale w telewizji chcą mieć nowe i popularne zespoły. Dla mnie i tak było to interesujące, kiedy usłyszałem, jak kobieta śpiewa "Fuel" [chodzi o Avril Lavigne - red.] czy Snoop Dogg rapuje "Sad But True". Trzeba mieć wielkie jaja, żeby zrobić coś takiego. (śmiech)

Na trasę po Ameryce wybraliście popularne zespoły Limp Bizkit i Linkin Park, a nie grupy, z którymi dorastaliście. Czy ta scena już nie istnieje?

To interesujące, bo jest kilka zespołów, które zniknęły i powróciły. Slayer jest obecny cały czas i bardzo podziwiam to, że wciąż grają i że kochają to grać. Anthrax też działa i nagrał nową płytę, z której są bardzo dumni.

Kiedyś mówiło się, że te zespoły to nasi rywale, podobnie jak Megadeth, którego już z nami nie ma. Jednak coś zniknęło z tych dawnych dni. Może to kwestia wieku. (śmiech) Muzyka się bardzo zmieniła. Zespoły nie koncertują już tak dużo. W początkach Metalliki czy Anthrax chodziło przede wszystkim o granie na żywo. Tego już nie ma.