"Samotność powoduje różne uczucia"
Rzadko na polskim rynku mamy okazję zakosztować muzyki z nurtu black ritual ambient i to rodzimego autorstwa. Zwykle wykonawcy poruszający się w tej stylistyce egzystują podziemiu, a ich dokonania znane są małej grupce entuzjastów. Może w przyszłości zmieni się to i być może poważną rolę w docieraniu ambientu do szerszych kręgów odbiorców, odegra duet Sui Generis Umbra.
Maciek i eLL nagrali po niemal trzech latach przerwy swoją drugą płytę, której nadali tytuł "Coma". Ukazała się ona jesienią 2002 roku. Następczyni wydanego w 1999 roku albumu "Ater" zawiera 11 kompozycji, do których teksty napisała oczywiście eLL, czerpiąc inspiracje między innymi z książki Virginii Woolf "The Waves", wierszy Haliny Poświatowskiej oraz wiedzy tajemnej.
"Coma" to pozycja wyjątkowa na polskim rynku, nie tylko ze względu na to, iż black ritual ambientu jest u nas jak na lekarstwo, lecz również ze względu na znakomity, mroczny klimat albumu i zróżnicowane interpretacje wokalne.
O płycie nowej płycie Sui Generis Umbra i wszystkim, co się z nią wiąże, z przemiłą eLL rozmawiał Lesław Dutkowski.
"Coma" jest waszą pierwszą płytą nagraną dla wytwórni Metal Mind Productions. Dlaczego właśnie ta wytwórnia? Nie próbowaliście uderzyć do Cold Meat albo do World Serpent, czyli wytwórni bardziej zorientowanych na muzykę, jaką wy gracie?
Po płycie "Ater", a właściwie po splicie z Ildfrostem, stwierdziliśmy, że nasza współpraca z Fluttering Dragon nie ma sensu. Ja nie zdążyłam się nawet rozejrzeć, bo byłam zorientowana akurat na niemieckie wytwórnie. Nie wiem, czy wiesz, ale Cold Meat wydaje tylko i wyłącznie norweskie albo szwedzkie kapele. Niestety, jesteśmy Polakami, tak więc nie mamy tam wstępu. Ddlatego byłam tak zorientowana na Niemcy, bo byłam na festiwalu Wave Gotik Treffen, największej imprezie gotycko-industrialnej, i naprawdę stałam się bardzo zafascynowana tym krajem, klimatem. Ale nie zdążyłam nic zrobić i dostaliśmy propozycję od Metal Mindu.
Skoro propozycja została rzucona, to zaczęliśmy ją omawiać, bo nie ukrywałam, że Sui Generis Umbra jest kompletnie innym zespołem, wykonującym kompletnie inną muzykę, od tych wszystkich grup, które wydaje Metal Mind. Mowa była między innymi o tym, że niemal nie będziemy grać koncertów - może jeden, dwa na rok, poza tym okładka miała być całkowicie naszą wizją. Na to wszystko Metal Mind się zgodził.
Warunki są naprawdę fajne i wszystko na razie jest OK. Jeżeli ktoś patrzy na to, kto wydał daną płytę, a nie posłucha naszej płyty, to już jest problem tego kogoś. Poza tym Cold Meat i World Serpent nie płacą. Nie mówię tego w tym sensie, że ja chcę zbić jakąś kasę na zespole, ale na przykład chciałabym mieć super mastering i Metal Mind nam to sfinansował. A mastering był bardzo drogi, bo chciałam, aby był jak najlepszej jakości.
Natomiast do takich wytwórni, jak Cold Meat czy World Serpent, daje się już gotową płytę. Wiem to, bo Fluttering Dragon była w bliskim kontakcie z Cold Meat. Oni płacą tylko Raison D?etre i nikomu więcej. Wszyscy artyści z tej wytwórni robią to jako hobby. Nas jednak nie stać na to, aby samemu zorganizować sobie wszystko, jeśli chodzi o stronę techniczną. Metal Mind może nam zorganizować studio i tak dalej, a dla mnie najważniejsze jest to, aby dźwięk miał odpowiednią jakość.
Elizo, wspomniałaś przed chwilą okładkę. Możesz wyjaśnić, co na niej jest? Jakie są elementy składowe tej pentakli, o ile się nie mylę?
Dokładnie, to jest pentakla. Została ona stworzona specjalnie z okazji wydania "Comy", ale wzorowałam się na pentakli, która pochodzi z czarnej magii. Mam taką książkę, która jest temu poświęcona. Zachowałam wzorce i ilość liter. Podobnie jak wszystkie pentakle, ta też ma pewne zadania do zrealizowania.
Czyli te słowa na okładce, poza oczywiście sui generis i coma, też mają jakieś znaczenie?
Tak, dokładnie. Niektóre są wzięte z "Modlitwy Czterech", a sama modlitwa pochodzi z jednego z rozdziałów książki, o której wspomniałam wcześniej.
Widzę, że regularnie studiujesz tego typu literaturę.
Swego czasu byłam absolutnie tym zafascynowana i strasznie głęboko w tym siedziałam. Przyszedł moment, że mi już to zainteresowanie opadło, ale esencja jak najbardziej została i z tego, co widzę, to już chyba zostanie na zawsze. Zawsze gdzieś tam będzie we mnie siedzieć. To jestem ja. Naprawdę jestem w tym bardzo szczera. To, co robię, zawsze się będzie odpowiednio kojarzyć.
W jakim momencie życia odkryłaś tę ciemną stronę i doszłaś do wniosku, że to jest właśnie dla ciebie?
Moje korzenie muzyczne to metal, a dokładniej black metal. W pewnym okresie miałam klapki na oczach. Potem zaczęłam się patrzyć na inną muzykę, bardziej się rozwijać i w pewnym okresie doszłam do zespołów z Cold Meat. Stwierdziłam, że jeszcze bardziej mnie to dotyczy, niż metal, jakiego słuchałam. Nagle zaczęła powstawać wizja tego, co sama chciałabym zrobić.
Zaczęło to powstawać, a traf tak chciał, że pewnego dnia zostałam przedstawiona Maćkowi, którego znamy z Artrosis, i wtedy coś do mnie dotarło. Widziałam jego sprzęt i powiedziałam sobie: No, chyba jest to moment, kiedy mogłabym spróbować zrealizować to, co mam w głowie. Maciek do dzisiaj mówi, że tak naprawdę nie wie, dlaczego się zgodził. Akurat wtedy Artrosis przeżywało swój rozkwit, więc w ogóle nie myślał o angażowaniu się w cokolwiek innego. Gdy zadzwoniłam do niego, to się przypominałam przez pół godziny i jak już zajarzył, to powiedziałam: Wiesz, ja mam taką wizję. Czy w ogóle mogłabym spróbować?.
Nie myślałam w kategoriach, że chcę nagrać jakiś album. Nie. Po prostu chciałam zrealizować swoją wizję. Nagraliśmy "Ater" w ciągu trzech dni, praktycznie w ogóle nie rozmawiając. To jest coś naprawdę nie do opisania.
Wspomniałaś, że "Ater" powstał w trzy dni, ale nie uwierzę, że "Coma" powstała w tak krótkim czasie, bo to już jest zbyt poważne przedsięwzięcie. Jak wyglądało nagrywanie tej płyty, bo jest na niej na przykład nałożonych wiele warstw wokalnych, podejrzewam, że wszystkie ty nagrywałaś? Jest też mnóstwo instrumentów elektronicznych, fortepian. Kompozycje są dość długie, płyta trwa ponad godzinę. Coś takiego nie mogło powstać zbyt szybko i zapewne podzieliliście pracę na jakieś etapy. Opowiedz, jak to wyglądało?
Od "Ater" do "Comy" minęły trzy lata i w tym czasie w naszym życiu naprawdę się wiele wydarzyło, było kilka burz. To nas bardzo zmieniło. Teraz inaczej patrzymy na różne sprawy, mamy inne wartości. W jakimś sensie dojrzeliśmy. To wszystko, według mnie, słychać na tej płycie. Jest to bardziej przemyślane, może nie w tym sensie, że działaliśmy według jakiegoś grafika. Słowo dojrzałe najbardziej mi tu pasuje.
Poza tym Maciek miał o wiele lepszy sprzęt. To też ma duży wpływ, bo czasami ma się pomysł, ale dostępna technika nie pozwala go zrealizować. Na przykład puścić coś od tyłu. Jeśli nie ma odpowiedniego sprzętu, to się tego nie zrobi. Teraz Maciek ma naprawdę bardzo fajny sprzęt i to pozwoliło na puszczenie wyobraźni w najróżniejsze kierunki i można to było zrealizować. Trzeba było tylko mieć pomysł.
Czy te pomysły, które mieliście, zostały w stu procentach zrealizowane? Czy coś było takiego, co chcieliście zrobić, a z przyczyn na przykład czasowych czy finansowych się nie udało?
Sądzę, że w 90. procentach to jest OK. i tak, jak miało być. Chyba niczego więcej nie chcieliśmy, chociaż wykorzystanie prawdziwego chóru byłoby czymś naprawdę niesamowitym i mam nadzieję, że kiedyś się to uda. Tu też środki finansowe decydują. Kto wie, może właśnie Metal Mind w tym pomoże.
Myślisz na przykład o chórze gregoriańskim?
Nie, nawet nie o takim. Żeby chór zaistniał, nawet nie na koncercie, ale tylko na płycie, potrzeba - z tego, co wiem - osiem osób. To nie byłyby chyba aż tak wielkie koszty, ale jednak zawsze jakieś. Obecność chóru robi zupełnie inne wrażenie.
W poprzednim pytaniu wspomniałem o warstwach wokalnych. Chyba w każdej piosence z płyty jest ich kilka. Są takie twoje wokalizy na płycie, które kojarzą mi się z Lisą Gerrard z Dead Can Dance. Śpiewasz w jakichś dziwnych językach, a jej też wiele razy się to zdarzało. W innych momentach śpiewasz bardzo diabelsko, co przypomina mi z kolei Diamandę Galas. Czy można wnioskować z tego, że te panie poważasz bardzo, jeśli chodzi o interpretację wokalną?
Wiele osób na to wskazywało, więc nie jestem zaskoczona. Co do Lisy to się zgadza, bo mam jej płyty. Co do Diamandy Galas, to nie. Nie mam jej płyt, nie miałam i nie będę mieć, bo ja nie mogłabym czegoś takiego słuchać. Oczywiście bardzo ją podziwiam. Taka muzyka jednak strasznie na mnie wpływa, zaczynam się trząść.
Lisa to co innego, to niesamowity talent. Oczywiście, obu tych wokalistek nie można porównywać, bo każda jest wielka na swój sposób. Co do Diamandy, to padło kiedyś pytanie, czy się na niej wzoruję. Nie, nie wzoruję się. Tak się po prostu zdarzyło, że odczuwamy w podobny sposób. Według mnie, niemożliwością jest podrobienie czegoś takiego. Albo się czuje w ten sposób, albo nie. Usłyszałam Diamandę jakieś dwa lata temu, czyli stosunkowo niedawno. To było tylko parę fragmentów.
Ja na przykład podchodzę do mikrofonu i kompletnie nie wiem, co zrobię. Przechodzę w jakąś inną sferę i sama jestem ciekawa, co za chwilę zrobię. Nie ma więc mowy o jakimś najmniejszym nawet planie, nie mówiąc już o naśladowaniu kogokolwiek.
Działasz więc intuicyjnie?
Bardzo. Nie wiem, czy to potrwa trzy sekundy, czy piętnaście sekund. To jest totalnie unikalny zapis chwili. Na przykład nigdy już nie zaśpiewam w sposób, w jaki zaczyna się jedenasty kawałek na płycie ["eXecrable" - przyp. red.]. Akurat coś takiego mi się podoba, bo dzięki temu ta płyta jest wyjątkowa i mam nadzieję, że w przyszłości będzie więcej takich wokali. Nie ukrywam, że bardzo trudno jest je zrobić. Trzeba wpaść w niesamowite skupienie i pewien klimat. Nie ma tak, że ja sobie wchodzę do pokoju i to robię. Jest to poprzedzone paroma godzinami skupienia się, wyciszenia i przygotowania. Mam nadzieję, że w tym kierunku to pójdzie.
Elizo, jak w takim razie jest w przypadku tekstów? Czy tu też działa impuls i niezależnie od pory dnia i innych obowiązków nagle bierzesz długopis i piszesz to, co ci przychodzi do głowy, czy na przykład tylko w nocy piszesz?
Miałam taki okres w swoim życiu, że tyle napisałam różnych rzeczy, że przyznam się, iż do dzisiaj z nich czerpię. Poza tym na przykład idę sobie i przyjdzie mi parę słów do głowy i natychmiast je zapisuję, by ich nie zapomnieć. To nie jest tak, że mówię: Dzisiaj siadam i coś napiszę. Nie. To są chwile, które nie wiadomo kiedy się pojawiają. Czasami na przykład wystarczy mi słowo i wiem, że kiedy siądę, zbuduję z niego dalszą część, bo wiem, że ono jest dla mnie bardzo inspirujące. Gdy czytam książki, to też wypisuję słowa, które wiem, że potem bardzo mi pomogą w zbudowaniu czegoś, jak przyjdzie mi odpowiedni klimat.
W przypadku każdego dotychczasowego wydawnictwa Sui Generis Umbra było tak, że tworzyło ono zamkniętą całość. Wiem, że tak też jest w przypadku "Comy". Chciałem w związku z tym zapytać cię, czy na przykład nie chodzi ci po głowie stworzenie takiej mrocznej historii w formie opowiadania, książki? Czegoś, co klimatem przypominało by na przykład Nathaniela Hawthorne?a?
Twórczość pisarska akurat może nie. Jest tak, że czasami czytam coś, co sama bym dokładnie tak napisała. Ale sama, jednak nie zrobiłam bym tego. Oprócz muzyki wyżywam się w fotografii. Studiuję ją i wiele wokół niej się dzieje. Tutaj jest ten mój drugi "popis". Mogę sfotografować swoje wizje.
Chodziłam też przez rok do szkoły tańca współczesnego i nie ukrywam, że czasami, może nawet częściej niż czasami, (śmiech) gaszę światło i tworzę swoje układy. Tam, gdzie studiuję fotografie, mamy też pracownię rysunku i malarstwa, i okazuję się, że to ma niesamowity wpływ na przykład na muzykę. Wszystkie rzeczy, którymi się interesuję, które do mnie dochodzą, zlewają się w takie coś, co potem przelewa się na emocje, które można odnaleźć w Sui Generis Umbra. Natomiast Umbra ma wpływ na fotografię, że tak a nie inaczej patrzę na jakiś obiekt. Wszystko się miesza ze sobą.
Przykładowo, trzy lata temu nie byłabym w stanie niczego narysować słysząc jakiś kawałek, a teraz, jeśli ktoś mi coś puści, jestem w stanie to odwzorować graficznie. Narysować, jak ja to widzę. Bardzo to wszystko na mnie wpływa i to w taki fajny sposób, że mam tych wizji coraz więcej.
Po tym, co powiedziałaś, nasunęło mi się jeszcze jedno pytanie. Jest w twoim życiu muzyka, jest taniec, jest fotografia. Nie połączyłabyś tego w jakiś taki mistyczny peformance? Nie myślałaś nigdy o czymś takim? Operujesz wieloma elementami, dzięki którym mogłabyś coś takiego wypełnić.
O rany. (śmiech) Jeszcze studiuję anglistykę, więc mogłabym sobie przetłumaczyć teksty.
Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Fakt, że teraz mam już za dużo zajęć i zaczynam powoli nie wyrabiać, wkurzam się na siebie. Robię rzeczy chyba za cztery osoby, a to ma jednak jakieś swoje granice. No nic, będę się martwić, jak będzie już bardzo źle, a jeszcze nie jest.
Co do takich przedsięwzięć, to mam nadzieję, że po trzeciej płycie stworzymy coś na zasadzie takiego teatru. Myślimy o jakichś koncertach, nie ukrywam, że chcielibyśmy więcej grać za granicą. Chciałabym stworzyć swego rodzaju spektakl.
Do tej muzyki nie wystarczy mieć mikrofon i głośniki, musi być cała oprawa graficzna, bo ona jest bardzo ważna. W przypadku innych zespołów muzyka nie traci aż tak bardzo na tym, że nie ma odpowiedniego światła czy stroboskopu. A nasza muzyka bardzo traci.
Graliśmy parę koncertów i wiem, jak to wygląda, jak dużo można stracić. To, że ja się wysilam, nie daje żadnego efektu. Nic to nie daje. Poza tym w Polsce jest to jeszcze tak dziwny rodzaj muzyki, tak nieznany, że ludzie stali jak słupy i patrzyli w sposób: Co ona robi? O co jej chodzi?. (śmiech)
Po trzeciej płycie zespół będzie już na takim etapie, że mam nadzieję znajdzie się ktoś, kto by w coś takiego zainwestował, bo to jednak wiąże się z dużymi kosztami - trzeba mieć takie a nie inne światła, gdzie indziej z kolei dymy. Poza tym chciałbym sprowadzić jakieś dwie kapele, które też grają w tych klimatach. Wtedy koncert byłby w konkretnym klimacie. Przyszliby ludzie naprawdę zainteresowani i wiedzący, czego oczekiwać.
Słowo "coma" oznacza "śpiączkę". Studiowałaś ten stan, zanim opracowałaś całą koncepcję płyty, czy to jest hybryda tego, co wyniosłaś z książki "The Waves" Virginii Woolf i wierszy Haliny Poświatowskiej, które były inspiracją do tekstów na tę płytę?
Na pewno to drugie. Bardzo zainspirowała mnie książka Virginii Woolf, która ma także związek z płytą "Ater". Jest tam sześciu bohaterów pokazanych od narodzin do śmierci. To było filozofią na pierwszej płycie - dziewięć etapów życia od narodzin do śmierci.
Tutaj, na "Comie", jest to w jakimś sensie kontynuacja tego, tyle że każdy rozdział zaczyna się krajobrazem morza. Zaczyna się od świtu, a kończy na zachodzie. Buzują fale, wszystko się aż gotuje i taka też jest muzyka. Miałam taką wizję, że jak to wszystko zaczyna się uciszać, to do czego można by to przyrównać? Czym się kończy takie wyciszenie? Dla mnie idealnym było właśnie zapadnięcie w śpiączkę.
Mogę jeszcze powiedzieć taką historię, trudną do uwierzenia. Tekst kończy się słowami You Are In A Coma, czyli Jesteś w śpiączce. W dzień premiery płyty przyszłam do domu, po czym dowiedziałam się, że jeden z członków naszej rodziny zapadł w śpiączkę. Takie ciary mi przeszły, że siadłam i wystraszyłam się. Dobra, rozumiem zbieg okoliczności, ale że aż taki...
I co, zaczęłaś się podejrzewać na przykład o zdolności psychokinetyczne?
Fakt, że zaczęłam bardzo nad tym myśleć, ale mówiłam sobie: Nie chcę, bo jeszcze w jakieś dziwne rzeczy zacznę wierzyć. Ktoś, kto to będzie czytał, mógłby sobie pomyśleć, że jestem jakąś wariatką albo kimś, kto myśli, że ma jakąś misję. Nie, nie. Naprawdę sama jestem pod wrażeniem i nie wiem w ogóle, jak to wytłumaczyć, bo okoliczności okolicznościami, ale...
Oglądałem twoje zdjęcia na waszej stronie i muszę przyznać, że są niesamowite. Chciałem się dowiedzieć, jak zostały zrobione? Czy jest to połączenie jakichś różnych filtrów z różnymi technikami fotograficznymi plus obróbka komputerowa, czy jeszcze coś innego?
Mam bardzo bliską znajomą z Warszawy, która też studiuje fotografię i to ona mi robiła połowę z tych zdjęć. Ona jest zafascynowana naprawdę tak chorymi rzeczami, że wzięłam od niej tylko te zdjęcia, które wyglądały najbardziej normalnie. (śmiech)
Ale sama koncepcja była twoja?
Fakt, że rozmawiałam wcześniej, zanim te zdjęcia zostały zrobione. Te osoby, bo w sumie było trzech autorów, znają mnie od dłuższego czasu i umiały wyczuć ten klimat. Faktem jest też, iż tych zdjęć było o wiele więcej, a ja wybrałam te, które mi się najbardziej podobały, które uważałam za najciekawsze i dużym stopniu odzwierciedlające mnie samą.
Przekopałem się przez różne materiały dotyczące Sui Generis Umbra. Najważniejsza jest oczywiście materia dotycząca tekstów zespołu i całej atmosfery. Powiedziałaś, i to w niejednym wywiadzie, że wszystko, co tworzycie, ma jeden wspólny mianownik - jest nim samotność. Zastanawiam się, o jakiej samotności mówisz? Czy takiej, która polega na tym, że siedzisz zamknięta w ciemnym pokoju i nie masz się do kogo odezwać, czy masz po prostu jakiś punkt widzenia, swoje zasady, które są obce ludziom, z którymi przebywasz? Jesteś po prostu osamotniona w odbieraniu takiej wizji jak twoja przez inne osoby.
Coś w tym stylu. Ja uważam, że każdy rodzi się bardzo samotny i taki też umiera. Ale oczywiście mnie nie chodzi o tę popularnie rozumianą samotność, że właśnie mieszka się w czterech ścianach samemu. Nie. Mam na myśli tę samotność szeroko pojętą, w tym sensie, że po prostu nikt tak naprawdę nie jest w stanie cię do końca zrozumieć, o co ci chodzi, czym się kierujesz. Są osoby, które bardziej cię rozumieją, a są też takie, które mniej cię rozumieją i są też takie, które kompletnie cię nie rozumieją.
Nigdy nie znajdziesz takiej osoby, która dokładnie wie, czym się kierujesz, co myślisz, jak i co czujesz. To jest taka samotność. Tak naprawdę - i sądzę, że każdy się ze mną zgodzi - można liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Czasami, w momentach, gdy jesteśmy z bliższymi osobami, nie są one w stanie ci pomóc, a czasem się okazuje, że nie chcą. Ja miałam akurat wiele takich sytuacji i naprawdę jestem na takim etapie, że mogę tylko i wyłącznie liczyć na siebie. Sądzę, że to się już nie zmieni. Jest jakaś granica, do której dochodzą wszystkie inne osoby, a dalej już nikt. Raz, że nie umieją, a poza tym nie są w stanie.
To jest ta samotność, czyli samotność jakby w sensie niezrozumienia. Poza tym samotność powoduje różne uczucia. To nie jest tylko smutek. To jest też czasami wściekłość, czasami się też z niej śmieję, czasami - może to dziwnie zabrzmi, ale coś do niej szepczę. Nie jest tak, że siedzę sama i nic nie mówię. Według mnie, samotność powoduje bardzo skrajne czasami uczucia. To, wydaje mi się, słychać na płycie.
Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę wokale - przechodzisz w nich od szeptów przez krzyki, po jakieś histeryczne i transowe dźwięki.
To wszystko właśnie bierze się z tej samotności.
Ale czy twoja pasja nie jest zaraźliwa dla innych osób z twojego otoczenia, że nikt nie podziela tego, jak ty postrzegasz?
Nie wiem, może bierze się to stąd, że obracam się wśród ludzi, którzy są dość dużymi indywidualistami i mają też swoje światy. Mają swoje punkty widzenia, które nie sądzę, aby kiedyś zmienili. Z drugiej strony ja nie kumpluję się z kimś, kto nie ma mi nic do powiedzenia, od kogo nic nie mogę dowiedzieć. Te osoby, które są bardzo ciekawe, od których można się czegoś nauczyć, mają swój świat i nigdy nikogo tak naprawdę do końca do siebie nie dopuszczą.
Czyli egzystujesz wokół ludzi samotnych w taki sam sposób, w jaki ty jesteś samotna?
Raczej tak. Na przykład mam znajomą, która ma męża, a jest po prostu samotna, chyba jeszcze bardziej niż ja. Mam przykłady na dłoni. To nie jest tak, że ja sobie coś tam wymyślam. Ja po prostu to widzę. To są fakty. Może akurat jest tak dlatego, że znalazłam się właśnie w takim miejscu i w takim czasie.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.