"Poza światłem reflektorów"
Geoff Tate jest posiadaczem jednego z najbardziej charakterystycznych głosów w świecie muzyki metalowej. Od blisko dwudziestu lat jest on znakiem firmowym Queensryche, pochodzącej z Seattle formacji, która sprzedała wiele milionów płyt na całym świecie. Geoff Tate twierdzi jednak, że Queensryche nigdy sławy nie szukali i kiedy było trzeba, świadomie usuwali się w cień. W tym roku Queensryche przywrócił wiarę w siebie tym spośród fanów, którzy postawili na nich krzyżyk po wydaniu albumu "Q2K". Podwójne koncertowe wydawnictwo "Live Evolution" jest przekrojem przez całą karierę zespołu. Z okazji jego wydania z Geoffem rozmawiał Lesław Dutkowski.
Zanim porozmawiamy o kwestiach czysto muzycznych, chciałem zapytać cię o szczególne dla was wydarzenie. Mam na myśli premierę waszej koncertowej płyty "Live Evolution", połączoną z akcją oddawania krwi dla ofiar zamachów terrorystycznych w USA. Zorganizowaliście to w Stadium Exhibition Center w Seattle 25 września. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami?
Cóż mogę powiedzieć, chcieliśmy połączyć premierę płyty z czymś szczególnym i myśleliśmy już o tym od lipca, od czasu kiedy finalizowaliśmy prace nad płytą. Wcześniej skontaktowaliśmy się z Amerykańskim Czerwonym Krzyżem w sprawie zorganizowania akcji oddawania krwi. Po tym, jak doszło do tragicznych wydarzeń 11 września, ludzie z Amerykańskiego Czerwonego Krzyża zadzwonili do nas i zapytali czy nie byłoby możliwe zorganizowanie całej akcji wcześniej, aby można było krew przekazać poszkodowanym prędzej. Zrobiliśmy więc wszystko, by każdy mógł się pojawić wcześniej i oddać krew. I udało się.
To było cudowne doświadczenie. Pojawiło się wiele osób i oddało krew. Wszystko odbyło się tak dobrze, jak tego oczekiwaliśmy.
Jak zareagowałeś na wieść o zamachach terrorystycznych?
To było straszliwe, okropne... Wielka tragedia. Mam tylko nadzieję, że to co się stało, nie przerodzi się w nic ogólnoświatowego i nie dotknie wszystkich na świecie.
Przejdźmy do muzyki. Wasza poprzednia płyta "Q2K" została wydana przez Atlantic Records. Wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze, wy sami byliście pełni nadziei na przyszłość. Jednakże na "Live Evolution" ukazało się już logo wytwórni Sanctuary. Co poszło nie tak? Zawiedliście się na Atlantic Records?
Atlantic to naprawdę potężna firma. Nie wydaje mi się, by przywiązywali zbyt wielką wagę do szczegółów, takich jak Queensryche. Z Sanctuary pierwsze rozmowy nawiązaliśmy już jakiś czas temu, a obecnie wszystko wskazywało na to, iż nastał właściwy czas, aby zmienić wytwórnię i przejść do takiej, której personel jest bardzo entuzjastycznie nastawiony do zespołu. Oni specjalizują się w gatunku muzyki, który gramy i było dla nas logiczne, że zwiążemy się właśnie z nimi.
"Live Evolution" to według mnie najlepsza płyta koncertowa od wielu lat. Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego zdecydowaliście się rozpocząć współpracę z nową wytwórnią właśnie od płyty koncertowej?
W dużej mierze to był ich pomysł. Pojawili się u nas w Seattle w czerwcu i podczas wspólnej kolacji powiedzieli nam, że bardzo by chcieli, abyśmy nagrali płytę koncertową, by było to nasze pierwsze wspólne przedsięwzięcie. Zaczęliśmy się nad tym zastanawiać, potem zdecydowaliśmy, że to zrobiliśmy i wydaje mi się, iż wszystko wyszło całkiem nieźle.
Podzieliliście "Live Evolution" na cztery suity. Najdłuższą z nich jest "Mindcrime Suite". Mam wrażenie, że chcieliście w ten sposób wyróżnić tę płytę, która - nie ma co ukrywać - jest dla was szczególnym wydawnictwem, a w szczególności dla ciebie, bo to ty wpadłeś na pomysł nagrania koncept-albumu.
To co czyni Queensryche zespołem wyróżniającym się spośród innych są nasze płyty. Są one bardzo różne, każda następna inna od poprzedniej. Ten zespół zawsze próbował ryzykować, podejmować trudne muzyczne decyzje. Stanie w tym samym miejscu nigdy nas nie zadowalało.
Moim zdaniem ta płyta prezentuje Queensryche w możliwie najlepszy sposób. Przez przeszło18 lat napisaliśmy całą masę bardzo zróżnicowanego materiału. Postanowiliśmy przedstawić rozwój i ewolucje grupy w formie koncertowej, zaczynając od kompozycji z pierwszej EP-ki, a kończąc na utworach z "Q2K". Widać jak Queensryche się zmieniał, jak się rozwijał. Nigdy nie byliśmy za każdym razem tacy sami. Sądzę, że mieszanie różnych rzeczy dało coś nowego i to też można zaliczyć do rzeczy wyjątkowych dla tej grupy.
Dziś brzmi to wprost nieprawdopodobnie, ale podobno reszta zespołu nie była zachwycona twoim pomysłem nagrania płyty koncepcyjnej i musiałeś każdego z nich przekonywać z osobna. Podobno zacząłeś od Chrisa [De Gramo, byłego gitarzysty Queensryche - red.], a potem już wszystko poszło gładko. Czy to rzeczywiście tak się odbyło?
Tak, w końcu ja okazałem się zwycięzcą. (śmiech) To jest tak, że zespół ten jest całością, w której są ludzie z wielkimi pomysłami i ci, którzy te wielkie pomysły realizują. Niektórzy z nas przewidują pewne rzeczy, wizualizują je w swojej wyobraźni, tworzą pewne wielkie koncepcje, a cała masa ludzi wprowadza je w życie. Czasem jest to trudne, bo na przykład osoby odpowiedzialne za stronę estetyczną i mechaniczną, czyli oprawę sceny i jej konstrukcję, widzą coś zupełnie inaczej niż my.
Każdy dokłada jakąś cegiełkę. Wiele aspektów składa się na to, że ten zespół jest taki, jaki jest. Ja nie znam się na kwestiach technicznych, mechanicznych. Moim zadaniem jest zadbać o stronę wokalną i właściwe przedstawienie naszych kompozycji. Jestem muzykiem posiadającym odpowiednie wykształcenie i umiejętności. Ci wszyscy ludzi potrzebują mnie w takim samym stopniu, w jakim ja potrzebuję ich. (śmiech)
Płyta "Operation Mindcrime" ukazała się niedawno w formacie DVD. Podobno w sekcji bonusowej do tego materiału, w której jest między innymi wywiad z tobą, powiedziałeś kto zabił Mary. Czy to prawda?
Tak mi się wydaje, to bardzo możliwe. Nie pamiętam. (śmiech) Tego wywiadu udzieliłem już dość dawno temu.
Jak wspominasz te dwa koncerty w Seattle z 27 i 28 lipca tego roku, podczas których zarejestrowaliście "Live Evolution"? Wiedziałeś o tym, że przybyli tam wasi fani z Europy, aby być świadkami tych wyjątkowych występów?
O tak wiedzieliśmy o tym, że publiczność jest międzynarodowa. Miło było zobaczyć tych wszystkich ludzi, których znamy od lat z naszych koncertów, w naszym rodzinnym mieście. Na sali panował wielki entuzjazm, a to sprawiło, że my graliśmy lepiej. Było bardzo miło i bardzo zabawnie. Zespół zaprezentował się naprawdę dobrze i udało nam się chyba uchwycić tę wyjątkową atmosferę.
Przeczytałem, że na początku 2002 roku Queensryche planuje wejść do studia, aby zacząć prace nad nową płytą studyjną. Czy macie już gotowe jakieś kompozycje, czy wszystko dopiero powstanie podczas pracy w studiu?
Nie, nie mamy jeszcze nic napisanego. Zaczniemy od samego początku. Zamkniemy się w studiu i postaramy się, żeby wyniknęło z tego coś ciekawego. Nie wiemy jeszcze gdzie i z kim będziemy pracować. Wyobrażam sobie, że mniej więcej w lutym lub marcu będziemy już mniej więcej wiedzieli co chcemy zrobić.
Od kilku miesięcy pojawiają się pogłoski o twojej płycie solowej.
Według plotek nagrałeś podobno 14 piosenek, a jedną z nich jest podobno przeróbka utworu Queen. Możesz to potwierdzić?
Prawda jest taka, że pracuję nad 14. piosenkami, zarówno nad oryginalnymi kompozycjami, jak i przeróbkami. Ale nie mam na razie pojęcia ile z nich znajdzie się na albumie. Pracuję z wieloma różnymi muzykami w studiu i niekoniecznie będzie tak, że album nagram ja i czterech innych muzyków o których się pisze [Scott Moughton, Jeff Carrel, Chris Fox i Evan Schiller - red.]. A kto będzie w zespole towarzyszącym mi na koncertach, na razie nie mam pojęcia.
W grudniu 2000 roku zaśpiewałeś na scenie "The One You Love To Hate" razem z Robem Halfordem i Brucem Dickinsonem. Krótko po tym wydarzeniu media obiegła informacja, że w trójkę planujecie nagranie płyty pod szyldem Three Tremors. Z tego co wiem nie dojdzie do realizacji tego projektu. Dlaczego?
Kiedy graliśmy trasę koncertową z Iron Maiden i Robem Halfordem, rozmawialiśmy o tym. Nie było jednak mowy o tym, kiedy to nagramy, ani co się na tym albumie znajdzie. Byliśmy podekscytowani samym pomysłem wspólnej pracy. Gdy trasa dobiegła końca spotkaliśmy się w Londynie wraz z ludźmi z Sanctuary i z naszych managementów. Problem polega na tym, że jest bardzo ciężko tak dopasować nasze kalendarze zajęć, abyśmy w trójkę mogli pojawić się w tym samym czasie w studiu nagraniowym. Doszliśmy do wniosku, że aby nagrać dobrą płytę, z której będziemy zadowoleni musimy trochę posiedzieć w studiu. W tym roku natomiast w ogóle nie mieliśmy na to czasu. Sądzę, że w przyszłym roku uda nam się znaleźć czas, by znaleźć się w tym samym miejscu w odpowiednim czasie i nagrać album.
W jednym z ostatnich wywiadów Ronnie James Dio powiedział, że nosi się z zamiarem wskrzeszenia projektu "Hear'n'Aid". Ty brałeś udział przed laty w pierwszym nagraniu. Byłbyś zainteresowany uczestnictwem w jego drugim wcieleniu?
Z radością współpracowałbym ponownie z Ronniem. On należy do moich ulubionych wokalistów i ludzi w ogóle. Na pewno się zgodzę, gdy zapyta czy chciałbym w tym brać udział.
Dla mnie, a sądzę, że nie tylko dla mnie, jesteś jednym z najlepszych wokalistów na scenie heavymetalowej. Po tych wszystkich latach twój głos brzmi fantastycznie. Zdradzisz sekret, co robisz, że jesteś w tak doskonałej formie?
Naprawdę o tym nie myślę. (śmiech) Należę do tego grona szczęśliwców, którym śpiewanie przychodzi bardzo łatwo. Sądzę, że dlatego właśnie zostałem wokalistą. (śmiech) Poszedłem po najmniejszej linii oporu. (śmiech) Nie myślę zbyt wiele o śpiewaniu. To po prostu ze mnie wychodzi. Staram się zwyczajnie dbać o siebie. Prowadzę, że tak powiem bardzo nierockandrollowe życie. (śmiech) Robię wszystko, aby wypoczywać możliwie najwięcej i staram się nie pić za dużo.
Lata temu w swoich tekstach krytykowałeś ostro biznes muzyczny. Czy z upływem lat coś się zmieniło w twoim nastawieniu, w postrzeganiu przemysłu muzycznego i biznesu w ogóle? Generalnie odnoszę wrażenie, iż nie przepadasz, mówiąc delikatnie, za społeczeństwem konsumpcyjnym, pomimo tego, że jesteś jego częścią.
To taki związek pełen miłości i nienawiści. (śmiech) Chociaż jestem częścią społeczeństwa konsumpcyjnego, dostawcą produktu (śmiech), postrzegam je na swój sposób. Jest coś interesującego w pisaniu o tych sprawach - produktach, nabywaniu ich, o tym jak na nas wpływają. To bardzo interesujące z z psychologicznego punktu widzenia.
Jak wy to robicie, że tak wielki sukces jaki osiągnął Queensryche nie pozbawił was szczerości i autentyczności? Czy łatwo jest pozostać poza światłem reflektorów, gdy osiągnęło się taką popularność jak wy?
Jesteśmy świadomi tego, co robimy i co chcemy robić. Lata temu nagraliśmy "Empire", który okazał się bardzo popularnym albumem i sprzedał się w wielu milionach egzemplarzy na całym świecie. Wtedy w wielkim stopniu zainteresowały się nami media i ja osobiście czułem dyskomfort z tym związany. Czułem, że powoli moje życie zaczyna mi się wymykać spod kontroli. Wówczas w pełni świadomie podjąłem wysiłek, aby usunąć się w cień na kilka lat, by nie być - jak powiedziałeś - w świetle reflektorów. Nigdy nie chciałem, aby Queensryche, czy ja osobiście, osiągnął status powiedzmy ikony muzyki pop. Nie chciałem, aby wszystko przez cały czas koncentrowało się na mnie. Wybrałem inne realia, w których chcę być, bardziej podziemne, niszowe.
Przygotowując się do rozmowy z tobą trafiłem na bardzo interesujący wywiad, którego udzieliłeś magazynowi "Metal Edge" z 1997 roku. Pytano cię między innymi o to jakim jesteś ojcem dla swoich, córek, jak je wychowujesz i jak dbasz o ich przyszłość. Odpowiedziałeś wówczas: "Chciałbym, żeby wiedziały, że mogą robić to co chcą i nie muszą słuchać tego wszystkiego co mówi się wokoło. Muszą kwestionować granice i autorytety".
Mam wrażenie, iż chciałbyś bardzo, by twoje pociechy były podobne do ciebie. Czy tak jest rzeczywiście?
To część prawdy na ten temat. Jestem przekonany, że w naszym amerykańskim społeczeństwie kobiety są ograniczane w tym, co mogą robić. Mając same córki jestem bardziej świadomy pewnych rzeczy i bardziej się martwię. Chciałbym, żeby podjęły wyzwanie, żeby nie godziły się na to, że pewnych rzeczy nie mogą robić. W każdym społeczeństwie są stereotypy na temat kobiet i Ameryka nie jest tu wyjątkiem. Wciąż uważa się tu, iż miejsce kobiety jest w domu. Tam właśnie powinna pracować, a nie dążyć do kariery. To bardzo stereotypowy pogląd prezentowany od wieków kolejnym generacjom.
Nie chciałbym, żeby moje córki robiły to, na co nie mają ochoty. Również nie chciałbym, aby znalazły się w sytuacji, w której będą bezsilne. Chcę, by były silne i by realizowały te pomysły, które uczynią je szczęśliwymi. Właśnie to chciałem przekazać w rozmowie, której fragment przytoczyłeś.
Czy pamiętasz wasz koncert w Polsce w 1991 roku, kiedy otwieraliście występy Metalliki i AC/DC? Minęło już ponad 10 lat - nie uważasz, że trochę za długo już was tu nie było?
O tak, oczywiście, że pamiętam. To było latem. 10 lat to z pewnością trochę za długo. Bardzo chcielibyśmy jeszcze raz do was przyjechać. Jest wiele takich miejsc na świecie, w których jeszcze nie graliśmy albo występowaliśmy raz lub dwa razy. W Polsce byliśmy tylko raz i chcielibyśmy pojawić się tam jeszcze raz. Mamy wspaniałe wspomnienia z całego festiwalu "Monsters Of Rock". Dla mnie osobiście krótki pobyt w Polsce był wspaniałym doświadczeniem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem. Czytałem sporo o Polsce, o jej historii, pozycji w świecie, co było niesamowicie interesujące. Kiedy już tam się zjawiłem, spotkałem wielu ludzi, którzy byli bardzo ciepli, serdeczni, dawali wiele z siebie. Publiczność także była wspaniała. Piękne miasta, wspaniałe krajobrazy. Polska w pewnym stopniu przypomina Seattle i jego okolice. Pamiętam podróż, chyba z Krakowa do Katowic. Bardzo mi się podobało to, co zobaczyłem.
Koncerty w USA macie już zaplanowane, a czy są szanse, że pojawicie się w Europie?
Na razie w planach jest tylko trzytygodniowa trasa po największych miastach w USA. W styczniu zaczynamy prace nad płytą. Ale kiedy nowy album już będzie na rynku, wyruszymy na światowe tournee i mam wielką nadzieję, że tym razem zagramy w Polsce.
Dziękuję za rozmowę.