"Nie powtarzać się"

Każda wizyta w Polsce brytyjskiej formacji Porcupine Tree wzbudza wielkie zainteresowanie fanów. Nie tylko dlatego, że Steven Wilson i jego koledzy zawsze podkreślali, iż bardzo lubią u nas występować, lecz również z tego powodu, że każda wizyta Porcupine Tree wiąże się z promocją nowego, godnego uwagi albumu. Nie inaczej było na początku kwietnia 2003 roku. Steven Wilson, Richard Barbieri, Colin Edwin i nowy perkusista Gavin Harrison zawitali wówczas do Polski na trzy koncerty, aby promować nową płytę Porcupine Tree, zatytułowaną "In Absentia", która w Europie ukazała się na dwóch dyskach. Na kilka godzin przed krakowskim koncertem, Steven Wilson znalazł chwilę na opowiedzenie Lesławowi Dutkowskiemu między innymi o współpracy z Michaelem Akerfeldtem z Opeth, Timem Bownessem w ramach projektu No-Man, fascynacji muzyką Morbid Angel, udziale w nagraniu albumu supergrupy OSI i nagrywaniu dla dużej wytwórni płytowej.

article cover
INTERIA.PL

Steven, na płycie "In Absentia" znajduje się utwór "The Sound Of Muzak", którego tekst - jak sądzę - jest twoją opinią o biznesie muzycznym. Śpiewasz w nim między innymi: The music of rebellion, makes you wanna rage, but it's made by millionaires, who are nearly twice of your age". A zespół Porcupine Tree podpisał przecież umowę z wytwórnią Lava/Atlantic i musicie współpracować z milionerami niewiele starszymi od siebie, aby sprzedawać to, co nagracie. Nie ma w tym jakieś sprzeczności?

Nie, nie ma. Wydaje mi się, że ten tekst nie jest do końca dobrze interpretowany. Dla mnie "The Sound Of Muzak" nie jest tak do końca o muzycznym biznesie. Jest to utwór o tym, jak ludzie, zwłaszcza młodzi ludzie, odnoszą się dziś do muzyki. To jest zupełnie inna relacja od tej, która istniała, kiedy ja dorastałem. Obecnie młodzi ludzie szukają związków z muzyką w bardziej leniwy sposób. Z mniejszą uwagą. Poza tym jest konkurencja ze strony komputerów, MTV, telefonów komórkowych - generalnie wszystkiego, co dziś posiadają młodzi ludzie. Te wszystkie prezenty od cywilizacji zredukowały znacznie zainteresowanie muzyką.

Ja dorastałem w latach 80. Wtedy muzyka była czymś wyjątkowym, a czymś najważniejszym było posiadanie albumu. To była wyjątkowa podróż trwająca jakieś 45 minut. Współcześnie jesteś przyzwyczajony do ściągania mp3 ze swoimi ulubionymi kawałkami. Cała magia, tajemniczość albumu, już odeszła, zaś młodzi ludzie są przyzwyczajeni do doświadczania muzyki popowej czy rockowej w postaci trzyminutowych fragmentów dźwiękowych.

Zwrot The music of rebellion dla mnie oznaczał szukanie swojej własnej tożsamości. Szukanie i wybieranie swojej muzyki, która - nie da się ukryć - była rebelią przeciwko rodzicom. To bardzo istotna część dorastania. W tym czasie dokonujesz rebelii przeciwko swoim rodzicom.

Obecnie, po raz pierwszy w historii rock and rolla, jest tak, że muzyka, której słuchają dzieciaki, jest bardziej konserwatywna od tej, której słuchali ich rodzicie. Rodzicie słuchali Led Zeppelin, Pink Foyd, King Crimson, Davida Bowiego, Alice Coopera, The Doors. Dzieciaki słuchają Marilyn Mansona, który jest trzecią generacją tego, co robił David Bowie w czasach Ziggy'ego Stardusta, czy Alice Cooper. Dzieciaki słuchają Limp Bizkit, Korn czy Linkin Park, które są znakomicie rynkowo wypromowanymi i wyprodukowanymi wersjami tego, co powiedzmy jakieś 20 lat temu było uważane za coś niebezpiecznego i kontrowersyjnego. Nie wydaje mi się, aby w Limp Bizkit i Korn była jakaś szczególna złość. Są tacy, bo dzieciaki chcą coś takiego dostać i to jest coś, co się sprzedaje. Moim zdaniem Johnny Rotten 25 lat temu miał w sobie prawdziwą złość.

Jak widzisz nie jest to piosenka o biznesie muzycznym tylko o tym, jak młodzi ludzie odnoszą się i podchodzą do słuchania muzyki. Nie do końca jestem przekonany, czy przemysł muzyczny ponosi za to wyłączną winę. Na przykład ludzie w Lava/Atlantic wprost marzą o tym, aby powróciły czasy, kiedy mieli u siebie takie zespoły, jak Led Zeppelin, które sprzedają milionowe nakłady każdej swojej płyty. Dziś robią wszystko, aby zespół uczynić sławnym, ale często jest tak, że jedna płyta sprzedaje się w milionach egzemplarzy, a po drugiej wszyscy mogą zapomnieć o zespole. I wszystko muszą zaczynać od nowa.

Wydaje mi się, że ludziom w wytwórni też się to nie podoba. Woleliby mieć zespół, w stosunku do którego publiczność mogłaby być lojalna. Dziś nie ma czegoś takiego, jak lojalność względem artysty. Zresztą jak może być, skoro istnieją tysiące zespołów typu Papa Roach czy Taproot, które brzmią dokładnie tak samo. Sądzę, że wytwórnie też są taką sytuacją sfrustrowane.


Z tego, co powiedziałeś wnioskuję, że jesteś zadowolony z kontraktu, jaki Porcupine Tree podpisał z Lava/Atlantic.

Tak, jestem bardzo zadowolony.

Masz większy komfort pracy, więcej możliwości?

Większy budżet, większą promocję. Wspaniali ludzie. W końcu to jedna z najwspanialszych wytwórni na świecie, jeśli nie najwspanialsza. Bardzo poświęcają się dla zespołu. Nie ma żadnego mieszania się w wewnętrzne sprawy grupy, ani oczywiście w muzykę, którą tworzymy. Przez lata powtarzano mi: Jeśli Porcupine Tree podpiszą kontrakt z wielką wytwórnią, zostaną zmuszeni do stania się bardziej komercyjnymi. Jest to stwierdzenie jak najbardziej odległe od prawdy. Nagraliśmy płytę, która jest chyba najbardziej mroczną z wszystkich dotychczasowych. "In Absentia" jest chyba także bardziej eksperymentalna od ostatnich dwóch płyt. Mieliśmy przez cały czas pełne wsparcie ze strony ludzi z wytwórni. Jestem bardzo szczęśliwy z tego kontraktu. Naprawdę szczęśliwy.

Do piosenki "Strip The Soul" został nakręcony bardzo ciekawy teledysk, który przypomina mi wideoklipy grupy Tool. Czy pomysł był taki, aby nakręcić coś w podobnym stylu, oczywiście bez kopiowania?

To było tak, że usiadłem z Johnem Blackfordem, który nakręcił ten teledysk, i rozmawialiśmy o tym, co chcielibyśmy uzyskać. Obaj jesteśmy fanami tego, co robili bracia Quay i to, co potem zrobiono z naszym klipem, przypomina ich dokonania. Oczywiście, w pewnym sensie widać podobieństwo do teledysków Tool, ale tak się dzieje chyba dlatego, że Tool zatrudnił braci Quay do nakręcenia ich teledysków.

Bracia Quay robią filmy od wielu lat i jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zrobili. Mają niewiarygodną, mroczną wizję. Zgodzę się, że istnieje podobieństwo do teledysków Tool, ale jest tak nie dlatego, że chcieliśmy zrobić teledysk a la Tool, lecz dlatego, że chcieliśmy nakręcić teledysk w stylu braci Quay. Niestety, Tool może sobie pozwolić na zatrudnienie braci Quay, a my nie. Ale wydaje mi się, że John Black też ma swoją własną wizję. Taki mroczny, surrealistyczny i lekko perwersyjny obraz, na dodatek pełen przemocy, doskonale pasował akurat do tej piosenki, która opowiada o seryjnym mordercy.


Wiele razy podkreślałeś, że uwielbiasz to, co robią zespoły Meshuggah i Opeth. Tak się szczęśliwie składa, że miałem kilka dni temu okazję porozmawiać z Mikaelem Akerfeldtem z Opeth. Powiedziałem mu, że gracie w Polsce za kilka dni i zapytałem, czy mam przekazać jakąś wiadomość dla ciebie. Mikael odpowiedział: Zapytaj Stevena, czy podczas koncertu nie zagraliby jakiegoś kawałka Opeth. Jest to możliwe?

(śmiech) By Porcupine Tree zagrało podczas koncertu kawałek Opeth? Nie, nie jest to możliwe. (śmiech) Cenię bardzo Mikaela jako muzyka i na pewno chciałbym coś z nim jeszcze w przyszłości zrobić.

Z tego, co wiem, zamierzacie nagrać wspólnie utwór z repertuaru Lindy Perhacs, amerykańskiej wokalistki z lat 70. Czy to prawda?

Tak, to prawda. Mikael i ja rozmawiamy o zrobieniu czegoś wspólnie od bardzo dawna, właściwie od momentu, w którym się poznaliśmy. To będzie pierwszy raz, kiedy będziemy nad czymś pracować wspólnie. Linda nie była bardzo znaną artystką, a hołd dla niej to będzie małe, non profitowe przedsięwzięcie. Weźmie w nim też udział szwedzka grupa Pathos, a my z Mikaelem nagramy jedną z jej piosenek. Razem z Mikaelem jesteśmy wielkimi fanami jej płyty, bardzo starej i zapomnianej. Być może dzięki temu uda się jej muzykę przybliżyć większej grupie ludzi.

Mikael powiedział mi również, iż istnieje kompozycja, której Porcupine Tree nie nagra i być może wy wykorzystacie ją na potrzeby własnego projektu.

To prawda. Taki był nasz plan. Napisałem kilka piosenek na "In Absentia", które nie trafiły na płytę. Dwie z nich były zbyt bliskie ekstremalnego metalu. Jest bardzo możliwie, że staną się one podstawą projektu mojego i Mikaela. Mam taką nadzieję.

Podobno stałeś się maniakalnym fanem Morbid Angel, odkąd Mikael zaprezentował ci ich płyty? To prawda.

Tak! Moją najbardziej ulubioną ich płytą jest "Domination". Lubię też bardzo kilka kawałków. Chyba na "Covenant" jest utwór "Prince Of Emptiness" [chodzi o "God Of Emptiness" - red.], który jest niewiarygodny. "Where The Slime Live" i "Hatework" z "Domination" są doskonałe. Mają niesamowite, nieprawdopodobnie brutalne brzmienie.


Podobno mają wydać nową płytę w tym roku i mówi się, że zaśpiewa na niej David Vincent.

Też tak słyszałem. To byłoby wspaniałe. Ten facet ma nieziemski głos.

Zmienię nieco temat. Jesteś również cenionym producentem i z pewnością z każdą kolejną produkowaną płytą uczysz się coraz więcej o tej trudnej sztuce. Tym razem miałeś okazję pracować z wielkimi nazwiskami - Paulem Northfieldem i Timem Palmerem. Czego się uczysz od takich ludzi?

Do tej płyty nie wykorzystaliśmy ich akurat jako producentów, bo jeden był inżynierem dźwięku, a drugi inżynierem od miksowania. Ja wiem, jak powinna brzmieć płyta mojego zespołu i jak powinny być zaaranżowane kompozycje.

A wymieniałeś z nimi jakieś uwagi?

Oczywiście. Ale głównie zależało mi na tym, żeby wiedzieć, jak nagrywać odpowiednie instrumenty. Jak zrobić, aby płyta brzmiała równie dobrze, jak amerykańskie produkcje. Pod względem kreatywnym płyty wykonawców amerykańskich nierzadko są znacznie słabsze od innych, na przykład w porównaniu do szwedzkich artystów, którzy pod tym względem są zadziwiający. Jednak amerykańskie płyty brzmią lepiej. Weźmy choćby Morbid Angel. Brzmienie ich płyt jest wspaniałe, fenomenalne.

Kiedy po raz pierwszy pracowałem z Opeth, a był to pierwszy tak ostry wykonawca, z którym zdarzyło mi się pracować, zależało mi na tym, aby się dowiedzieć, jak osiągnąć tę ciężkość brzmienia. Jakich wzmacniaczy użyć, jak nagrywać gitary, jak poustawiać mikrofony. Od Paula i Tima nauczyłem się wiele w tej materii. Z tego punktu widzenia był to dla mnie doskonały instruktaż.

Podejrzewam, że nie masz teraz zbyt wiele czasu na produkowanie płyt innych zespołów, ale sądzę, że po sukcesie poprzedniej płyty Opeth - "Deliverance", wykonawcy licznie zgłaszają się do ciebie z prośbą o wyprodukowanie ich płyt?

Już po "Blackwater Park" Opeth zgłosiło się do mnie wiele metalowych zespołów. Kilka z nich jest naprawdę bardzo dobrych i naprawdę chciałbym z nimi popracować. Jak sam powiedziałeś, wszystko rozbija się o czas. Gdy coraz więcej artystów zaczęło się do mnie zgłaszać, akurat podpisywaliśmy kontrakt z Atlantic i zaczynaliśmy nagrywanie naszej płyty. Większą część tego roku spędzimy na trasie koncertowej, tak więc ciężko byłoby mi znaleźć czas produkowanie. Dla Opeth zawsze mogę zrobić wyjątek, bo oni należą do najlepszych, obok Tool i Meshuggah. Jednak na tym etapie mojego życia bardzo ciężko byłoby zadbać o rozwój mojej kariery producenckiej. Za 10 lat być może położę większy nacisk na zajmowanie się produkcją.


Jeśli już wspomniałeś o trasie, to słyszałem, że niebawem gracie wspólnie z Opeth?

Tak, w lipcu objedziemy Amerykę Północną.

Planujecie jakąś niespodziankę dla fanów? Na przykład jakiś wspólny kawałek na scenie?

Myślimy o tym. Być może ja zagram na klawiszach podczas ich koncertu, a być może Mikael pojawi się gościnie na scenie podczas koncertu Porcupine Tree. Jest jeszcze za wcześnie, aby powiedzieć coś na pewno. Opeth ma jeszcze trochę koncertów do zagrania w ramach promocji "Deliverance". Ich trasa z nami będzie pierwszą w ramach promocji płyty "Damnation".

Wiem, że nagrałeś gościnnie wokale na płytę supergrupy OSI. Jak doszło do tego, że zostałeś zaproszony? Czy to była inicjatywa Mike'a Portnoy'a?

Nie, Jima Matheosa. Jakieś dwa lub trzy lata temu skontaktował się ze mną. Nie pamiętam teraz szczegółów, ale zdaje się, że on jest fanem Porcupine Tree i chciał, abym produkował album Fates Warning. Ale to nie jest moja muzyka. To taki bardziej symfoniczny metal. Jednak pozostaliśmy w kontakcie.

W ubiegłym roku okazało się, że Jim zaangażował się w ten projekt i że bierze w tym udział również Kevin Moore, a ja jestem wielkim fanem Kevina i jego zespołu Chroma Key. Kocham jego naturalny głos. Kevin wysłał mi kilka nagrań, a ja powiedziałem, że bardzo chętnie wezmę w tym udział. Szkoda, że nie mogłem się w to bardziej zaangażować, lecz to było krótko przed tym, jak Porcupine Tree zaczęło przygotowania do trasy promującej "In Absentia". Udało mi się zaśpiewać tylko w jednym kawałku. Jednak bardzo się cieszę, że wziąłem w tym udział.

Minęło już trochę czasu od wydania "In Absentia". W USA płyta ukazała się we wrześniu 2002 roku. Czy miałeś potem czas na napisanie kompozycji dla Porcupine Tree, No-Man albo innego projektu, w który jesteś zaangażowany?

Nie. Od czasu wydania "In Absentia" raczej koncentrowałem się na dokończeniu projektów. Ukończyłem prace nad nową płytą No-Man, co zajęło mi kilka tygodni. Chcę też zakończyć pracę nad płytą projektu o nazwie Blackfield, którą zacząłem nagrywać z izraelskim muzykiem Avivem Geffenem. Z kolei Bass Communion to mój projekt ambientowy, nad którym wreszcie zakończyłem prace. W styczniu i lutym miksowałem płytę "Damnation" Opeth. Co chwila byłem w coś uwikłany. Teraz nareszcie na moim stole jest czysto. (śmiech) Prawdopodobnie w ciągu najbliższych miesięcy zacznę rozwijać kilka nowych pomysłów.


Kiedy robiliśmy z tobą wywiad po płycie "Lightbulb Sun", powiedziałeś, że w tekstach dominują dwa tematy: rozpad związków i wspomnienia z dzieciństwa. Czy na "In Absentia" też są jakieś tematy przewodnie, czy to po prostu kolekcja piosenek na tematy, które podsunęła ci wyobraźnia?

Jest jeden temat, który przewija się przez całą płytę. Teksty dotyczą dość niemiłych osobników. Ludzi, którzy żyją na marginesie społeczeństwa i na krawędzi zdrowego rozsądku. Na przykład "Strip The Soul" traktuje o seryjnym mordercy. Jest tu też grupa tekstów o molestujących dzieci, gwałcicielach, bijących żony. Nie interesuje mnie to, co oni robią. Interesuje mnie to, co sprawia, że takimi się stają. Co takiego stało się z nim w dzieciństwie lub dorosłym życiu, co sprawiło, że stali się właśnie takimi ludźmi. Ich motywacje, myśli i uczucia. Wszystko na tej płycie tego dotyczy - tytuł, okładka, zawartość książeczki. Zwykle, jeśli jakiś temat przejdzie mi przez myśl, staram się napisać o tym jeden kawałek. Tym razem napisałem kilka piosenek obracających się wokół takich tematów.

Zawsze podkreślałeś, że bardzo inspirują cię książki, które czytasz, filmy, które oglądasz i generalnie wszystko to, co cię otacza. Czy było coś takiego - książka, film lub sytuacja - co sprawiło, że napisałeś takie a nie inne teksty?

Tak. Wszystko to, co wiąże się z molestowaniem dzieci, seryjnymi mordercami i przemocą w rodzinie, wzięło się z czytania o brytyjskim seryjnym mordercy, który nazywa się Fred West. Fred i jego żona Rosemary molestowali seksualnie i zabijali dzieci. Bardzo niepokojące i odrażające idywidua. Czytanie o nim bardzo mnie wciągnęło i coś mnie w tym zafascynowało. Wtedy zorientowałem się, że w ten sposób zacząłem proces tworzenia płyty. Fred powiesił się w więzieniu, ale Rosemary żyje i przebywa w więzieniu.

Jesteś bardzo pracowitym człowiekiem - komponujesz, produkujesz, jeździsz w trasy koncertowe. Jak ładujesz swoje baterie w czasie, kiedy - jak sam powiedziałeś przed chwilą - stół jest czysty?

Kocham muzykę. Cały czas bardzo wiele jej słucham. Oglądam też sporo filmów i staram się czytać dużo książek. Fascynuje mnie sztuka i różne kultury. Zawsze jestem głodny nowych inspiracji. Poszukuję nowych rodzajów sztuki, nowej muzyki. Naprawdę szczerze podziwiam ludzi, którzy robią pewne rzeczy z właściwych powodów. Nie interesują mnie tacy, którzy tworzą sztukę, aby zapełnić rynek. Lubię ludzi tworzących na obrzeżach, którzy tworzą coś, bo mają pewną misję. I tworzą na przykład wyjątkowe dźwięki. Takich ludzi odkrywam co roku.

Poza tym uwielbiam kolekcjonowanie. Mam hopla na tym punkcie. W Anglii na takich ludzi mówi się trainspotters. Jeśli znajdę artystę, który mi się podoba, muszę mieć wszystko, co on wydał. Pod tym względem jestem trainspotterem w najwyższym znaczeniu tego słowa. Kocham zbierać płyty winylowe, kocham muzykę z lat 60. i 70. Lubię muzykę elektroniczną i industrialną. Gdybym chciał, mógłbym bez problemów napisać książkę o muzyce industrialnej z okresu od połowy lat 70. do połowy 80., ponieważ uwielbiam ten okres.

Fascynuje mnie mało popularny i bardzo chory materiał, na przykład Throbbing Gristle, SPK. Wtedy narodziła się swoista etyka muzyki industrialnej, która dziś została obrócona w wielkie gó**o przez wykonawców typu Marilyn Manson. Cabaret Voltaire też mnie fascynuje. Także tacy artyści, jak Aphex Twin, Autechre i inni wydawani przez wytwórnię Warp. Kolekcjonuję wyjątkową muzykę i bardzo lubię to robić.


Czyli muzyka jest obecna w twoim życiu niemal przez całą dobę.

To prawda. Ale ja wciąż nie straciłem tej pasji do muzyki, którą miałem w momencie, gdy się w niej zakochałem, czyli w wieku bodajże 10 lat.

Niedawno miałem również okazję porozmawiać z innym twoim przyjacielem, Timem Bownessem, który powiedział mi, że sesja nagraniowa nowej płyty No-Man "Together We're Stranger" przebiegła bardzo gładko, czyli zupełnie inaczej niż w przypadku poprzednich albumów. Potrafisz powiedzieć, dlaczego tak się stało?

Nie mam pojęcia. Nie potrafię tego wyjaśnić. Czasami nagranie płyty przychodzi tak zupełnie bez wysiłku. Spędziliśmy tyle czasu tworząc "Returning Jesus", nie wiedząc do końca, w którym kierunku powinniśmy pójść.

Podobno było kilka wersji tej płyty?

To prawda. Coś nagrywaliśmy, potem to odkładaliśmy na bok, aby po jakimś czasie do tego powrócić, aż w końcu dotarliśmy do wersji, która naszym zdaniem powinna być wersją ostateczną i reprezentować to, kim wtedy byliśmy i jak myśleliśmy. "Returning Jesus" stworzył pewien kierunek. Dlatego chyba było łatwiej dotrzeć do kolejnego etapu. Mamy muzykę organiczną, przestrzenną, elektroniczną z dawką melancholii. Tę ścieżkę odkryliśmy, a jak już na nią weszliśmy, dość łatwo było nam się po niej poruszać. To jedyne wyjaśnienie, jakie mam.

Czy uważasz się za artystę spełnionego? Albo inaczej mówiąc, czy uważasz, że osiągnąłeś sukces i dokonałeś tego na własnych warunkach?

W ostatnich dwóch, trzech latach stworzyłem płyty, które naprawdę bardzo chciałem stworzyć. To wszystko zaczęło się chyba wraz z albumami "Returning Jesus", "Blackwater Park", z płytą Anji Garbarek, z nową płytą No-Man, z "In Absentia". Z tych płyt jestem naprawdę dumny. Wszystko, co pojawiło się wcześniej, było poszukiwaniem tego, co chcę robić. Mniej więcej od 2000/2001 roku czuję, że osiągam sukces artystyczny. Są też płyty sprzed tego okresu, z których wciąż jestem dumny. Cały czas jestem dumny z "Signify", mimo że produkcja nie jest najlepsza. Uwielbiam też ostatnie dzieło Bass Communion. Zaczynam robić płyty, z których jestem dumny i których nie muszę się wstydzić.

Można oczywiście rozpatrywać sukces na płaszczyźnie komercyjnej i tu moim zdaniem Porcupine Tree nie osiągnął takiego sukcesu, jaki powinien osiągnąć.


Są jeszcze jakieś obszary muzyczne, które chciałbyś zbadać dokładniej?

Tak, są takie. To, o czym rozmawialiśmy wcześniej, czyli bardziej ekstremalny metal. Chyba będzie to główny punkt badania. Chciałbym też zrobić kiedyś album całkowicie elektroniczny, ale obawiam się, że nie będę w tym za dobry. To coś, co próbuję osiągnąć, ale nie przychodzi to do mnie w sposób naturalny.

Na polu ekstremalnego metalu myślę, że na przykład razem z Mikaelem Akerfeldtem możemy zrobić coś, co będzie czymś nowym. Nie ma przecież sensu robić czegoś, co już zostało zrobione. Metal staje się coraz bardziej otwartym gatunkiem. Takie płyty, jak "Blackwater Park" i "Deliverance", są tego najlepszym dowodem.

Teraz jesteście w trasie koncertowej, a co będzie potem?

Pojawimy się na kilku festiwalach, następnie pojedziemy do Ameryki, a stamtąd powrócimy na koncerty do Europy, na jakieś sześć tygodni. Dużo koncertujemy. W całym roku zagramy chyba koło 100-120 koncertów promujących "In Absentia". Plany obejmują też początek prac nad nowymi piosenkami. Każda kolejna płyta jest coraz trudniejsza, bo chodzi o to, aby się nie powtarzać.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas