"Nie jestem artystką popową"
Po raz pierwszy Szwedzi usłyszeli o Titiyo w 1989 roku. Wtedy to ukazał się jej debiutancki singel "Man In The Moon". Kilka lat później, w 1993 roku, wokalistce po raz drugi udało się podbić listy przebojów, tym razem nową wersją nagrania Arethy Franklin "Never Let Me Go". Po nagraniu trzech płyt utrzymanych w soulowej stylistyce, Titiyo doszła jednak do wniosku, że nie ma już w tej muzyce nic do powiedzenia i zdecydowała się na zmianę swojego brzmienia, mocniej sięgając swymi inspiracjami do rocka. Efektem był wydany w 2001 roku album "Come Along", dzięki któremu - a zwłaszcza nagraniu tytułowemu - udało się jej zaistnieć na listach przebojów poza rodzinną Szwecją. O szwedzki przepis na muzykę, rockowe inspiracje i koncerty, z Titiyo rozmawiał Adam Czerwiński (Radio RMF FM).
Przez wiele lat wykonywałaś głównie piosenki soulowe, teraz mają one bardziej rockowe brzmienie. Dlaczego tak się stało?
Chyba zmęczyłam się już muzyką soul. Ta działka przemysłu muzycznego zbytnio się rozrosła, a ja się nią znudziłam. Przestałam już nawet kupować soulowe płyty. Odkryłam za to rocka. Ta muzyka bardziej mnie inspiruje niż soul. W żadnym wypadku nie jestem jednak rockową wokalistką. Dalej robię swoje, z tym, że zaczęłam dodawać do swojego śpiewu więcej rockowych elementów. Rock stał się dla mnie dużym źródłem inspiracji. Musze przyznać, że pociąga mnie szczególnie jego brytyjska odmiana.
Jeśli chodzi o soul, to słuchałaś raczej młodszych wiekiem artystów, czy raczej klasyki?
Chyba bardziej klasyki. Miałam fioła na punkcie takich artystów, jak Aretha Franklin, Marvin Gaye, James Brown, ale także Joni Mitchell i Prince'a.
Czy Szwecja to dobry kraj do śpiewania soulu?
Tak. W ostatnich latach na pewno. Kiedy zaczynałam śpiewać, czyli jakieś 10 lat temu, muzyka soul była w Szwecji bardzo popularna. Nikt jednak nie odważył się jej wykonywać. Ja spróbowałam. Byłam pionierką, która starała się połączyć szwedzkie motywy z tradycyjnym amerykańskim soulem. W Szwecji nie ma wielu wokalistów soulowych, a według mnie najlepsza jest Lisa Nilson, tyle, że ona śpiewa wyłącznie po szwedzku.
A nie myślałaś o tym, żeby zaśpiewać "Come Along" po szwedzku?
Nie! Boże, to brzmiałoby wprost okropnie! Nie mam takich planów. Kiedy zaśpiewasz coś po angielsku, wówczas próba późniejszego zaśpiewania tego w innym języku musi być nieudana.
A czy zgadzasz się, że istnieje szwedzka odmiana rocka, która jest łatwa do rozpoznania?
Tak. Amerykańska muzyka ma tę wadę, że wszyscy pracują tak samo i w efekcie 90 procent piosenek brzmi podobnie. W Szwecji mamy swój własny przepis na rocka i na muzykę w ogóle. Podstawą jest to, aby nie bać się łączyć różnych wpływów i sięgać po różne inspiracje. Szwedzka muzyka ma swoje wzloty i upadki, ale można powiedzieć, że ta recepta działa i nasza muzyka trzyma się nieźle. Czasami ciężko jest mi zrozumieć, co takiego "szwedzkiego" jest w tej muzyce i myślę, że to ma wiele wspólnego z tym, jacy są Szwedzi. Jesteśmy wyjątkowo wyczuleni na piękno i na delikatność. Nie pociągają nas żadne kontrowersyjne i obsceniczne sprawy. Lubimy rzeczy ze smakiem, które noszą znamiona prawdziwej sztuki, ale nie popadamy przy tym w skrajności.
Na swoim albumie wykorzystałaś inspiracje płynące z rocka. A nie kusiło cię, aby pójść w kierunku muzyki tanecznej? W Szwecji jest wielu producentów, którzy są ekspertami w tej dziedzinie.
Nie. Nie odczuwałam takiej pokusy. Mogłam pracować z tymi producentami, ale jakoś nie ciągnęło mnie do tego. Chciałam robić swoją muzykę i nie ulegałam takim wpływom. To zbyt prostackie. Nie jestem artystką popową, z którą oni mogliby współpracować. Mam swoją własną wizję muzyki i oni do niej nie pasują.
Lubisz koncertować?
Tak. Ostatnie miesiące spędzam wyłącznie na koncertowaniu. Latem zagrałam na wielu festiwalach. Od momentu, kiedy moja płyta ukazała się w całej Europie, mam kalendarz zapełniony występami w różnych krajach, także w Polsce, choć to są jak na razie głównie występy dla telewizji. Lubię śpiewać na żywo. Piosenki, które nagrałam na płycie "Come Along", idealnie nadają się na koncerty. Są bardziej agresywne, niż na poprzednich albumach i wymagają większej dawki emocji i energii na scenie.
Czyli odczuwasz różnicę śpiewając swoje starsze piosenki?
Tak. Te nowe śpiewa mi się o wiele lepiej. Mogę sobie poskakać na scenie, a nie muszę tańczyć jakichś układów. Te rockowe elementy sprawiają, że występ staje się przyjemniejszy i mniej zaprogramowany. Śpiewając soul swoje emocje możesz wyrażać właściwie tylko głosem. Przy nowych piosenkach mogę wyrazić je także ciałem. Lubię mieszać repertuar tak, aby pokazać siebie samą z różnych stron. Cieszy mnie, że mogę popisać się tym, iż potrafię coś więcej, aniżeli tylko jedną rzecz.
Czy zaczęłaś już myśleć o nowych utworach?
Nie. Zupełnie nie mam na to czasu. Promowanie tej płyty zajmie mi prawdopodobnie jeszcze cały 2002 rok! Może jesienią zacznę myśleć o kolejnej.
Planujesz jakieś zmiany?
Chyba nie. Dobrze się czuję w tej muzyce i dobrze pracuje mi się z tymi muzykami i producentami, których mam. Zwycięskiej drużyny się nie zmienia i ja też nie mam zamiaru tego robić. Z drugiej strony nie chcę jednak, aby była to dokładna kopia "Come Along".
Czy w ostatnim czasie udało ci się zauważyć jakieś młode gwiazdy, o których możesz powiedzieć, że za kilka miesięcy będą wielkimi gwiazdami, tak jak ty?
Czy ja wiem? Jest jeden dobry szwedzki rockowy zespół. Nazywa się Backyard Babies. Są naprawdę nieźli i sądzę, że mają spore szanse, aby odnieść sukces także poza moim krajem. Jest także kobiecy zespół rockowy Sahara Hot Nights. Te dziewczyny też mają spory potencjał. Uwielbiam ich słuchać. Z tego, co wiem, ostatnio sporo koncertują po Wielkiej Brytanii i robią tam furorę. Mam nadzieję, że w końcu i u was będzie można o nich usłyszeć.
Dziękuję za rozmowę.